czwartek, 18 czerwca 2020

"Trump chciał zakończenia programu chroniącego imigrantów. Jest decyzja Sądu Najwyższego"

Sąd Najwyższy USA zablokował w czwartek próbę zakończenia przez prezydenta Donalda Trumpa programu DACA. Chroni on przed deportacją ze Stanów Zjednoczonych setki tysięcy imigrantów, którzy przyjechali do tego kraju jako dzieci.

Stosunkiem głosów 5 do 4 sędziowie podtrzymali wyrok sądu niższej instancji, który uznawał za nielegalną próbę unieważnienia programu DACA (Deferred Action for Childhood Arrivals - wstrzymanie deportacji osób, które przybyły jako dzieci).

Do sędziów uznawanych za liberalnych dołączył w swym stanowisku konserwatywny sędzia John Roberts. Nie decydujemy czy DACA czy jej unieważnienie to rozsądna polityka. Zajmujemy się tylko tym czy spełniono wymóg proceduralny, aby dostarczyć uzasadnione wyjaśnienie swojego działania - stwierdził Roberts.

Wyrok nie blokuje amerykańskiemu rządowi ewentualnej ponownej próby zakończenia tego programu. Procedura z tym związana trwa miesiącami, a więc szansa, że uda się to przeforsować administracji Trumpa przed listopadowymi wyborami prezydenckimi jest minimalna.

Czterej konserwatywni sędziowie Sądu Najwyższego przedstawili zdanie odrębne. Samuel Alito i Neil Gorsuch uznali, że program DACA jest nielegalny od momentu utworzenia w 2012 roku przez ówczesnego prezydenta USA Baracka Obamę.

Prezydent Trump argumentuje, że tworząc program w 2012 roku Obama przekroczył swoje konstytucyjne uprawnienia władzy wykonawczej, obchodząc Kongres. Dzisiejsza decyzja musi zostać uznana za próbę uniknięcia politycznie kontrowersyjnej, ale prawnie odpowiedniej decyzji - stwierdził sędzia Clarence Thomas.

Wyrok Sądu Najwyższego oznacza, że blisko 650 tys. imigrantów, głównie młodych Latynosów, będzie wciąż chroniona przed deportacją. Może również ubiegać się o odnowienie dwuletnich zezwoleń na pracę.

Kolejna porażka Trumpa

To drugie w ciągu tego tygodnia zwycięstwo obozu liberalnego w Sądzie Najwyższym. W poniedziałek gremium to orzekło, że prawo federalne, chroniące pracowników przed dyskryminacją ze względu na płeć, ma również zastosowanie do osób homoseksualnych i transpłciowych, co według agencji prasowych, jest przełomem w historii praw osób LGBT.

Trump w czwartek skrytykował na Twitterze orzeczenia sądu. Te okropne oraz politycznie motywowane decyzje Sądu Najwyższego to strzały w twarze ludzi, którzy dumnie określają siebie republikanami czy konserwatystami - ocenił, wzywając do głosowania na siebie w wyborach prezydenckich.

Przeciętny wiek tzw. marzycieli w momencie nielegalnego przekroczenia granicy, z reguły razem z rodzicami, wynosił 6,5 roku. Teraz jest to grupa młodych ludzi, często nastolatków, licząca ok. 700 tys. osób.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

"Stany Zjednoczone wyraziły zgodę na sprzedaż Ukrainie 16 łodzi Mark VI oraz uzbrojenia na 600 milionów dolarów"

Rząd USA przeprowadził niezbędne procedury w celu zatwierdzenia sprzedaży16 łodzi patrolowych Mark VI na Ukrainę, a także uzbrojenia i ich wyposażenia technicznego – donosi amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Współpracy Obronnej (DSCA).

Stany Zjednoczone wyraziły zgodę na sprzedaż Ukrainie 16 łodzi Mark VI oraz uzbrojenia na 600 milionów dolarów

„Departament Stanu postanowił wyrazić zgodę na możliwą sprzedaż sprzętu wojskowego dla rządu Ukrainy: 16 łodzi patrolowym typu Mark VI, a także związanego z nimi sprzęt na 600 mln USD” - oświadczono.

Agencja Bezpieczeństwa Współpracy Obronnej USA już dostarczyła niezbędną certyfikację i powiadomiła Kongres USA o możliwości takiej sprzedaży.

Według Agencji oprócz 16 okrętów wojennych na Ukrainę sprzedane zostaną 32 MSI Seahawk A2; 20 elektrooptycznych radarów na podczerwień (FLIR); 16 urządzeń akustycznych dalekiego zasięgu (LRAD); 16 systemów identyfikacji IFF; 40 dział MK44; sprzęt komunikacyjny; sprzęt pomocniczy; części zamienne i naprawcze; przyrządy i sprzęt testowy itp.

Według Waszyngtonu będzie to wspierać cele polityki zagranicznej USA i bezpieczeństwa narodowego poprzez zwiększenie zdolności obronnych kraju partnerskiego, który pozostaje „czynnikiem stabilności politycznej i postępu gospodarczego w Europie”.

Sprzedaż amerykańskiej broni morskiej pozwoli Ukrainie zwiększyć jej zdolność do pokonywania obecnych i przyszłych zagrożeń, poprawy ochrony wód terytorialnych, a także do obrony innych interesów na morzu - napisała amerykańska Agencja.

zrodlo:ukrinform.pl;miziaforum.com

"Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie Javelin, amunicję i krótkofalówki o wartości 60 milionów dolarów"

Biuro Współpracy Obronnej (ODC) Ambasady USA otrzymało sprzęt o wartości ponad 60 milionów dolarów dla wojska i przekazało go ukraińskim partnerom – napisała ambasada USA na Ukrainie na swojej stronie na Facebooku.

„Kontynuowana jest pomoc USA w zakresie bezpieczeństwa i współpraca z Ukrainą podczas epidemii COVID-19! Wczoraj Biuro Współpracy Obronnej Ambasady USA otrzymało sprzęt o wartości ponad 60 milionów dolarów, który ma zostać przekazany partnerom ukraińskim, w tym krótkofalówki, amunicję i pociski przeciwpancerne Javelin – napisano.

Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie Javelin, amunicję i krótkofalówki o wartości 60 milionów dolarów

Ambasada podkreśliła, że Stany Zjednoczone nadal stoją na boku Ukrainy, popierając jej suwerenność i integralność terytorialną w obliczu rosyjskiej agresji.

zrodlo:miziaforum.com

"Wybory na Białorusi. Potencjalny kandydat na prezydenta Wiktar Babaryka zatrzymany"

Potencjalny kandydat w wyborach prezydenckich na Białorusi Wiktar Babaryka został w czwartek zatrzymany jako "bezpośredni organizator nielegalnych działań" - poinformował szef Komitetu Kontroli Państwowej (KGK) Iwan Cierciel w telewizji państwowej Biełaruś 1.

Babaryka, były prezes Biełhazprambanku, który ubiega się o prawo do startu w wyborach prezydenckich, zebrał rekordowe 425 tys. podpisów poparcia.

Według Cierciela, którego wystąpienie wyemitowała telewizja państwowa w czwartek po południu, Babaryka "był bezpośrednim organizatorem nielegalnych działań, próbował wpływać na świadków, zatrzeć ślady wcześniejszych przestępstw i dosłownie kilka dni temu próbował wypłacić dużą sumę".

W ramach postępowania badane są m.in. "machinacje z wekslami na sumę ponad 60 mln dol., w efekcie których na zagraniczne rachunki w kontrolowanych przez grupę przestępczą strukturach wyprowadzono dużą sumę pieniędzy", "schematy prania pieniędzy, w ramach których wyprowadzano duże sumy w walucie do banków zagranicznych".

Chodzi m.in., jak wskazał Cierciel, o łotewski bank ABLV, do którego "wyprowadzono z rachunków Biełhazprambanku w ciągu kilku lat ponad 430 mln dol."

Wśród innych rzekomych przewinień grupy przestępczej były "wielokrotne przypadki przyjęcia łapówki za udzielanie kredytów", a także inne machinacje z pożyczkami dla obywateli.

Biełaruś 1 poinformowała, że zatrzymano w sumie 20 osób oraz że "praktycznie wszystkie współpracują ze śledztwem i składają zeznania przeciwko Babaryce jako organizatorowi".

Niezależny portal Nasza Niwa cytuje również zapewnienie Cierciela, że sprawa nie jest powiązana z kampanią wyborczą. Szef KGK ocenił również, że za Babaryką stoją "wielcy naczelnicy z Gazpromu".

Według ustaleń niezależnych mediów, m.in. portalu TUT.by, Babaryka trafił do aresztu Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego.

Babaryka z synem zabrani przez służby

Rano w czwartek sztab Babaryki poinformował, że Wiktar Babaryka wraz z synem Eduardem, który jest szefem jego komitetu wyborczego, pojechali składać w komisji wyborczej kolejną część podpisów poparcia.

Nieco później media państwowe podały informację, że Wiktar Babaryka oraz jego syn Eduard zostali doprowadzeni na przesłuchanie do Departamentu Dochodzeń Finansowych. Nie dopuszczono do nich adwokata.

Główny cel wizyty to czynności śledcze, związane z niepłaceniem podatków i legalizacją nielegalnych dochodów w ramach dochodzenia w sprawie karnej Biełhazprambanku - poinformował kanał informacyjny ATN w swoim profilu w komunikatorze Telegram.

W środę współpracownicy Babaryki poinformowali, że zablokowano środki na jego funduszu wyborczym.

Akcje przeciwko Babaryce

W maju Babaryka ogłosił zamiar startu w wyborach prezydenckich i opuścił stanowisko szefa Biełhazprambanku, które sprawował od 2000 r. Bank ten w ponad 99 proc. należy do rosyjskich Gazpromu i Gazprombanku.

W czwartek 11 czerwca władze Białorusi ogłosiły, że prowadzą postępowanie wobec członków kierownictwa Biełhazprambanku za unikanie płacenia podatków i pranie pieniędzy.

Zaniepokojenie "działaniami władz przeciwko Wiktarowi Babaryce" wyraził m.in. szef przedstawicielstwa UE Dirk Schuebel.

Według samego Babaryki oraz niezależnych ekspertów, m.in. Walera Karbalewicza, sprawa karna to element nacisku politycznego.

Wybory odbędą się 9 sierpnia. 65-letni Alaksandr Łukaszenka zamierza ubiegać się o szóstą kadencję z rzędu. Do 19 czerwca można zarejestrować w komisjach wyborczych arkusze z listami poparcia.

Politolog Jury Czawusau, cytowany przez Naszą Niwę, zwraca uwagę, że prawo nie przewiduje zakazu kandydowania w wyborach osoby, która została zatrzymana.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

"Polskie władze chcą na szczycie UE odgrzać sprawę uchodźców? Chodzi o wybory prezydenckie"

Polskie władze chcą odgrzać przed wyborami prezydenckimi kwestię rozdziału uchodźców – mówią naszej korespondentce w Brukseli unijni dyplomaci. Polska zablokowała przyjęcie dokumentu pt. „strategiczne wytyczne” w sprawie unijnej polityki wewnętrznej, który miał zostać przyjęty na jutrzejszym szczycie unijnych przywódców. Jako pierwszy o sprawie poinformował portal Politico. Unijni dyplomaci potwierdzili te doniesienia dziennikarce RMF FM.

Dyplomaci zarówno Rady UE jak i w Komisji Europejskiej podkreślają, że dokument jest "absolutnie neutralny", "bardzo ogólny" i "nie ma w nim nic, co by sugerowało drażliwy problem rozdziału uchodźców". To dokument polityczny, który niczego nie przesądza - powiedział mi unijny dyplomata.

Blokada przez Polskę wspólnego stanowiska w tej sprawie wywołała oburzenie w Brukseli, bo uznano, że chodzi o odgrzewanie sprawy uchodźców przed wyborami. Jak ustaliła dziennikarka RMF FM  nie jest wykluczone, że Andrej Plenkovic, premier Chorwacji - która przewodniczy w Unii -  poruszy tę kwestię jutro podczas wideokonferencji unijnych liderów.

Nie jest to oficjalnym punktem obrad, ale nie możemy wykluczyć, ze nasz premier podniesie tę sprawę - usłyszała dziennikarka RMF FM od chorwackich dyplomantów. Może to oznaczać, że na jutrzejszym szczycie UE, który ma być poświęcony wyłącznie budżetowi UE na lata 2021-2027 oraz funduszowi na odbudowę gospodarek po kornawirusie za sprawą Warszawy zostanie wywołany temat uchodźców. Nikt tego w Brukseli nie chce.

Polscy dyplomaci nie zaprzeczają, ze dokument został zablokowany i w rozmowach z prasą łączą tę sprawę ze sporem w UE w sprawie uchodźców. Dla nas kluczowe są zapisy czerwcowej Rady Europejskiej z 2018 roku dotyczące dobrowolnego charakteru relokacji - powiedział polski dyplomata, sugerując, że chodzi o wpisanie do dokumentu właśnie "języka tej czerwcowej Rady".

Przyjęcie dokumentu jest ważne dla całej UE, bo ostatnie "wytyczne" w sprawie kierunków polityki wewnętrznej właśnie wygasają.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

Spotkanie Duda-Trump. Prezydent potwierdza: "Będzie temat budowy elektrowni jądrowej w Polsce"

Prezydent Andrzej Duda potwierdza poranne nieoficjalne doniesienia dziennikarzy RMF FM. W trakcie przyszłotygodniowego spotkania z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem pojawi się temat budowy przez Stany Zjednoczone pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Duda powiedział, że będzie też rozmawiał "na temat planów USA związanych z dalszymi decyzjami o relokacji wojsk".

Prezydent Andrzej Duda powiedział, że będzie rozmawiał z prezydentem USA "na temat planów związanych z dalszymi decyzjami amerykańskimi, co do tego, w jakim kierunku zostaną przemieszczone jednostki, o których pan prezydent Donald Trump mówił dosłownie kilka dni temu, że będą one relokowane". Na pewno rozmowa będzie dotyczyła także tego, natomiast jakie będą w tym zakresie propozycje amerykańskie, to pozwólcie państwo, że poczekamy do wizyty - dodał.

Będziemy na pewno rozmawiali na temat współpracy pomiędzy polskimi firmami, polskimi władzami, a firmami ze Stanów Zjednoczonych i władzami Stanów Zjednoczonych w zakresie konwencjonalnej energii nuklearnej i jej wykorzystania - powiedział prezydent Duda.

Zaznaczył, że te rozmowy są kontynuowane, a ze strony polskiego rządu prowadzi je pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski.

Prezydent Andrzej Duda potwierdził też poranne nieoficjalne doniesienia dziennikarzy RMF FM, że w trakcie przyszłotygodniowego spotkania z Donaldem Trumpem pojawi się temat budowy przez Stany Zjednoczone pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Amerykanie mają nam zaoferować technologię, wykonanie i kredyt na budowę takiej elektrowni.

Duda: Będę chciał rozmawiać z prezydentem Trumpem o amerykańskich inwestycjach

Duda przypomniał, że firma Microsoft ogłosiła, że zamierza w Polsce zainwestować miliard dolarów, po to, żeby zainstalować nowoczesne centrum baz danych, we współpracy z PKO. To jest ogromna amerykańska inwestycja i będę chciał z panem prezydentem Donaldem Trumpem rozmawiać o kolejnych dużych amerykańskich inwestycjach w naszym kraju - powiedział prezydent.

Także obecność armii amerykańskiej w Polsce jest dla amerykańskich inwestorów istotnym wzmocnieniem gwarancji bezpieczeństwa naszego kraju, a tym samym inwestowanych przez nich tutaj pieniędzy - podkreślił Andrzej Duda.

Sprzyja to - jego zdaniem - rozwojowi Polski i tworzeniu nowych miejsc pracy "w nowoczesnym przemyśle, w oparciu o nowoczesne technologie". A lokowanie tej inwestycji u nas - dodał prezydent - potwierdza np. markę naszych informatyków, uważanych za "absolutną czołówkę światową".

Andrzej Duda spotka się z Donaldem Trumpem 24 czerwca

Wczoraj Biały Dom potwierdził, że dojdzie do spotkania Donalda Trumpa z Andrzejem Dudą. Nastąpi to 24 czerwca, czyli przed wyborami prezydenckimi w Polsce. Andrzej Duda ma być pierwszym zagranicznym przywódcą przyjętym przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa od początku epidemii koronawirusa. O tym, że do takiej wizyty ma dojść, dziennikarz RMF FM Michał Zieliński informował już we wtorek.

Jako bliscy partnerzy oraz sojusznicy w NATO Stany Zjednoczone i Polska kontynuują rozwój swojej współpracy na wielu płaszczyznach - napisano w oświadczeniu prasowym Białego Domu. Trump - jak sprecyzowano - ma rozmawiać z Dudą o "dalszym rozwoju współpracy obronnej" Polski i USA oraz o sprawach dotyczących handlu, sektora energetycznego i bezpieczeństwa telekomunikacji.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

"Pomniki na bruk!!!!"

Nadzwyczajna fala protestów przeciwko rasistowskiej policyjnej przemocy, ale i przeciwko systemowemu rasizmowi w ogóle, rozlewa się ze Stanów Zjednoczonych do innych krajów. Koszmarna śmierć George’a Floy!!!"da, uduszonego na ulicy kolanem przez policjanta, wstrząsnęła Ameryką, by wkrótce wyprowadzić ludzi na ulice także w wielu innych krajach.

W śmierci Floyda – jednego z tysięcy mężczyzn mordowanych rokrocznie przez amerykańską policję za kolor skóry – manifestuje się specyfika bardzo amerykańskich form strukturalnej przemocy. W końcu nigdzie indziej na świecie, nawet w najludniejszych krajach afrykańskich, tylu czarnych mężczyzn i kobiet nie pada ofiarą systemu „sprawiedliwości”. Zabijani bezkarnie przez „stróżów prawa” za przechodzenie przez ulicę w złym miejscu, osadzani w więzieniach lub podporządkowywani innym formom ograniczenia wolności, nierzadko za „przestępstwa”, za jakie ich biali rówieśnicy nie trafiają nawet na przesłuchanie. Badacze problemu – od Loïca Wacquanta po Michelle Alexander – utrzymują, że amerykański system „sprawiedliwości”, z jego niespotykanym nigdzie indziej współczynnikiem inkarceracji (grubo ponad 700 osób na 100 tys. mieszkańców), z niesłychaną wprost nadreprezentacją „kolorowych” wśród skazanych, z jego prowadzonymi dla zysku prywatnymi więzieniami, które potrafią pozywać władze stanów, jeśli te nie dostarczają im dość skazanych, jest po prostu przedłużeniem niewolnictwa i reżimu rasowej segregacji znanego pod kryptonimem Jim Crow, oficjalnie zniesionego w 1965 roku.

Amerykańska specyfika amerykańską specyfiką, jest to jednak wciąż manifestacja fenomenu globalnego, w którym ludzie w różnych częściach postkolonialnego świata dostrzegają odbicie własnej opresji, własnych doświadczeń, a przede wszystkim rasizmu jako globalnej struktury władzy i dominacji, ustanowionej przez zachodnie mocarstwa w epoce kolonialnej ekspansji. Ciemnoskóry chłopak w Rio de Janeiro nie dostanie może kulą w plecy za noszenie kaptura na głowie (klimat sprawia, że odzieży z kapturem raczej nie nosi), ale od dzieciństwa żyje ze świadomością, jak łatwo może się przypadkowo „znaleźć na linii ognia” policji przy okazji jej kolejnej ekspedycji do faweli. To ta struktura sprawia, że każdy czarny chłopak na przedmieściach Marsylii musi się bać policji bardziej niż jego biały rówieśnik; że każda muzułmańska dziewczyna na wschodzie Londynu, starając się o pracę, doskonale wie, że ma na nią odpowiednio mniejsze szanse; że żaden aborygeński chłopak w Alice Springs nie wierzy tak naprawdę, że ma szanse dożyć emerytury. To ta struktura sprawia, że to Afrykańczycy giną w wodach Morza Śródziemnego, próbując uciec z Libii do Europy, a nie na odwrót.

Pomniki na bruk

7 czerwca w brytyjskim Bristolu grupa uczestników protestu Black Lives Matter obaliła pomnik Edwarda Colstona. Bristol to miasto, którego bogactwo wyrosło na transatlantyckim handlu niewolnikami. Colston ten handel finansował i zbił na nim fortunę. Protestujący zatopili obalony pomnik w rzece. Na swoim profilu na Facebooku historyk Marcus Rediker, który zajmował się zarówno handlem niewolnikami, jak i konkretnie rolą w nim Bristolu, zauważył symboliczny, rewindykacyjny wymiar tego ostatniego gestu. Colston znalazł się wreszcie na dnie zbiornika wody, podobnie jak 19 tysięcy ludzi, którzy zmarli, zostali zamordowani lub wyrzuceni żywcem za burtę w trakcie transportu z Afryki do Ameryk na pokładach okrętów Royal African Company, w okresie, gdy Colston mnożył za jej pośrednictwem swój majątek. Burmistrz Bristolu powiedział wręcz o „poezji historii”.

The New York Times

@nytimes

A statue of Christopher Columbus in Christopher Columbus Park in Boston on Wednesday. Mayor Marty Walsh said the statue would be stored while its fate was discussed.

Christopher Columbus Statues in Boston, Minnesota and Virginia Are Damaged

The incidents came as protesters angered by the death of George Floyd have targeted monuments that they see as symbols of white supremacy.

nytimes.com

Ludzie o tym mówią: 385

Opanowani obrońcy rozsądku i dobrego smaku

Takie wyrównywanie rachunków z historią wywołuje dwie szczególnie powszechne i przewidywalne obiekcje ze strony opanowanych obrońców rozsądku i dobrego smaku. Obydwie te obiekcje są tak powtarzalne, że przyzwoity człowiek marzy o dniu, w którym nie będzie trzeba już na nie odpowiadać, ale póki co wymagają one odparcia także w języku polskim. Wymagają go dlatego, że tak szybko w Polsce trafiają na podatny grunt. Polskie „klasy opiniotwórcze”, podobnie jak plankton sieciowego komentariatu, mają tendencję do kompulsywnej obrony „zachodniej cywilizacji” przed krytyką, relatywizowania wszystkich zarzutów stawianych jej przez jej ofiary, wynajdowania tysiąca uzasadnień i drugich stron medalu, we wciąż niespełnionej nadziei, że w nagrodę za takie prymusostwo zostaniemy w końcu awansowani na pełnoprawnych członków Zachodu i białej rasy panów.

Te obiekcje często chodzą zresztą w parze, w tym samych wywodach. Idą mniej więcej tak: 1). Takie gesty to próby przepisywania i wymazywania historii, a przecież musimy pamiętać również o tych jej kartach, z których nie jesteśmy dzisiaj dumni, do których mamy zastrzeżenia. 2). Podobne gesty są przejawem anachronicznej projekcji naszych współczesnych wartości na czasy, w których ludzie nie myśleli jeszcze w ten sposób, nie zdawali sobie sprawy z tego, co my dzisiaj wiemy i rozumiemy (z tego, jakim złem było niewolnictwo).
Pierwsza z tych obiekcji podaje się przewrotnie za troskę o naszą zdolność rozliczania się z historią, także tą kłopotliwą. Jednak górujące nad przestrzenią publiczną, wspólną pomniki nie są neutralnymi, nienacechowanymi wartościami, pasywnymi świadectwami przeszłości. Pomniki mają znacznie większe znaczenie, inaczej nie byłoby ich aż tyle. Pomniki stoją po to, żeby wynosić pewne elementy z tej przeszłości do statusu punktów odniesienia. Nierzadko fizycznie górują nad nami, żeby przypominać wartości, do których dążymy, które mają nam przyświecać, ideały, do których aspirujemy w różnych polach naszego społecznego istnienia. Pomniki stawiane są po to, by konfigurować teraźniejszość i projektować przyszłość.

Pomnik Leopolda II w Brukseli / wikipedia commons

Każdego, kto ma problem z przyswojeniem tej różnicy, warto zapytać, co by powiedział, gdyby w europejskich miastach wciąż stały pomniki Hitlera. „No ale to przecież, mimo wszystko, nie to samo!” Czyżby? Dla mieszkańców Konga Leopold II to mniej więcej to samo. Jego reżim w Kongu nawet wymordował i zaharował na śmierć bardzo podobną liczbę ludzi (prawdopodobnie 10 milionów), co hitlerowski przemysł zagłady (11 milionów); za ten milion różnicy na swoją korzyść kilka milionów innych ludzkich ciał trwale okaleczył, najczęściej odcinając im dłonie lub/i stopy.

Kolonializm i niewolnictwo

A może to jednak rzeczywiście nie to samo?

Koszmar III Rzeszy trwał tylko dwanaście lat, podczas gdy koszmar nowożytnego atlantyckiego niewolnictwa – lat grubo ponad 400, od drugiej połowy XV wieku, kiedy po niewolnictwo jako wehikuł ekonomicznej ekspansji sięgnęło jako pierwsze Królestwo Portugalii, do zniesienia ostatniego wielkiego systemu niewolniczego na Zachodniej Półkuli (w Brazylii) w 1888 roku i końca Wolnego Państwa Kongo w 1908 (choć różne formy pracy niewolnej imperia kolonialne praktykowały daleko w wiek XX). Większość ludzi, którzy znaleźli się w pewnym momencie w mrocznym cieniu III Rzeszy, spędziła w nim tylko część swojego życia. Albo wyszła z niego później, albo doświadczyła czegoś innego wcześniej. Większość ofiar niewolnictwa nie doświadczyła w życiu niczego innego. Prawie dwadzieścia pokoleń. Większość z tych ludzi urodziła się i umarła w tym piekle. Dwadzieścia pokoleń żyć porwanych, przedwcześnie przerwanych, wyciśniętych z siły i krwi, odzieranych z więzi z bliskimi im ludźmi – sprzedawanymi gdzie indziej, pozbawianymi życia lub wysysanymi z niego w polu i w kopalniach. Dwadzieścia pokoleń żyć złożonych nierzadko niemal wyłącznie z cierpienia. Z koszmaru III Rzeszy większość mogła się kiedyś obudzić. Z koszmaru atlantyckiego niewolnictwa większość jego ofiar uwalniała się dopiero oddając ostatnie tchnienie.

Druga z owych przewidywalnych obiekcji sięga po wytrych kulturowego relatywizmu zastosowanego wobec historii. Ale robi to w złej wierze i zakłamując fakty. Argument, że dopiero z czasem ludzie zrozumieli, jak złe było niewolnictwo, zakłada, że nowożytne atlantyckie niewolnictwo było kontynuacją liczących tysiące lat praktyk zniewolenia, które były dla ówczesnych ludzi przezroczyste i ich skandal wymagał dopiero odkrycia. Te założenia to – oczywiście – kompletne bzdury. O czym można poczytać np. w dwóch wielkich dziełach historyka Robina Blackburna poświęconych budowie i obaleniu nowożytnych systemów niewolniczych.

Niewolnictwa dawne i nowożytne

Nowożytna kolonialna instytucja niewolnictwa używała chwytów i zaklęć prawnych zaczerpniętych z prawa rzymskiego, żeby przypisać sobie odwieczność i forsować dla siebie społeczną legitymizację (bo wczesna nowożytność darzyła wielkim szacunkiem wszystko, czemu przypisywała rzymską lub grecką genealogię), ale była to praktyka czysto ideologiczna.

Rzymskie niewolnictwo odnotowało szczytowy okres rozpowszechnienia między II w. p. n. e. i II w. n. e., potem wygasało i nie ma żadnej naturalnej ciągłości między nim a systemem rasowej opresji i śmiertelnego wyzysku zbudowanym przez Europejczyków w okresie kolonialnej ekspansji. W średniowieczu – tak w Europie, jak i w innych częściach świata – istniały różne formy zniewolenia, obejmowane dziś tym samym terminem niewolnictwa, ale żaden z nich nie był prostą kontynuacją niewolnictwa rzymskiego, a tym samym pomostem między nim a nowożytnym niewolnictwem atlantyckim. Żaden z nich nie był też systemem tak masowym i tak zorganizowanym.

Niemal wszystkie przednowoczesne rodzaje niewolnictwa miały w siebie wbudowane mechanizmy poprawiania położenia kolejnych pokoleń ludzi niewolnych. Żaden nie zakładał, że losem niewolnika jest jedynie i wyłącznie najbardziej wyniszczająca ciało praca fizyczna.
Nawet w Rzymie, najbardziej formalnie przypominającym niewolnictwo nowożytne, niewolnicy bywali nauczycielami czy zarządcami majątków, na nieporównywalną skalę. Nawet w Rzymie niewolnictwo było w pierwszym rzędzie instrumentem władzy politycznej, wtórnie kierowanym do celów ekonomicznych, żeby zrobić z niego jakiś użytek. Władcy i generałowie brali ludzi w niewolę, gdy wygrywali wojny z ich armiami. Kierowali ich potem tam, gdzie widzieli w tym dla siebie interes polityczny. Ekonomiczne użycie ich siły roboczej było dopiero konsekwencją politycznych darowizn z jeńców. To nie jest różnica wyłącznie kosmetyczna. Rzymskie niewolnictwo było, owszem, złe, ale ludzie nie umierali milionami w samym transporcie z miejsca porwania do miejsca ich planowanego wyzysku, ich śmierci nie były były z góry wkalkulowane w koszty i ryzyko (i ubezpieczone w Lloyds of London).

Nowożytne niewolnictwo kierowało się natomiast wyłącznie rachunkiem zysków i strat, bilansowaniem popytu na wyzutą z praw siłę roboczą na plantacjach i w kopalniach Nowego Świata z jej podażą w postaci ludzi, których można najtaniej porwać lub kupić na drugim brzegu oceanu, z uwzględnieniem kosztów ich przewozu przez Ocean. Nowożytne niewolnictwo było czymś tak złym, że było bez porównania gorsze nawet niż niewolnictwo w starożytnym Rzymie. Było fenomenem stricte nowożytnym, nowoczesnym, kapitalistycznym. To na jego fundamencie kapitalizm postawił swój globalny gmach.

Pomniki i walka idei

Od początków ery nowożytnej (przełom XV i XVI wieku) niewolnictwo nie było nigdy fenomenem dla Europejczyków zupełnie przezroczystym, odwiecznym, quasi-naturalnym, którego zło trzeba było dopiero odkrywać żmudną intelektualną i etyczną pracą pokoleń gdzieś tak do XIX wieku. Było systemem aktywnie i cynicznie budowanym, który – podobnie jak cały projekt kolonialny – miał aktywnych, nawet jeśli przez wieki bezsilnych czy przegrywających, oponentów i krytyków, formułujących swoje krytyki z całego wachlarza pozycji, od religijnych (Bartolome de Las Casas) po takie, które można by nazwać „proto-anarchistycznymi” (niektórzy piraci). Przeciwnicy niewolnictwa mieli mniejszy dostęp do władzy i głosu, ale spór istniał i w XVI, i w XVII, i w XVIII wieku. Sprzężone kwestie niewolnictwa i ekspansji kolonialnej były areną nieustającej walki politycznej i etycznej przez cały ten czas. Wypełniały przestrzeń idei, co więcej, jak w znakomitej nowej książce Insurgent Empire dowodzi Priyamvada Gopal z uniwersytetu w Cambridge, do europejskiej świadomości docierały również krytyki formułowane przez same ofiary tych procesów w europejskich koloniach, do tego stopnia, że krytyki te odgrywały aktywną rolę w formułowaniu się także naszego, euroatlantyckiego, zachodniego rozumienia wolności.

Każdy, kto opowiadał się za niewolnictwem, dokonywał czynnego wyboru między aktywnie rywalizującymi ideami – i najczęściej kierował nim jego najbardziej wulgarny, bezpośredni interes, a nie niewiedza czy jakieś etyczne lub polityczne „dziewictwo”. Częścią tej aktywnej walki idei było stawianie pomników – sobie samym i innym kolonizatorom czy handlarzom i właścicielom niewolników. Wydawanie ułamka fortuny zbitej na handlu ludzkim cierpieniem i życiem na cele charytatywne, żeby potem inni takie pomniki postawili także nam.

Stawianie pomników nie było więc sposobem neutralnego zapisywania historii – było sposobem na wymazywanie z historii oporu przeciwko kolonializmowi i niewolnictwu, zakłamywanie jej obrazu tak, by wytworzyć w przyszłych pokoleniach wrażenie otaczającego te tematy konsensusu (bo przeciwnikom kolonializmu i niewolnictwa do XIX wieku pomników w ogóle nie stawiano). Było sposobem na wymazywanie ze zbiorowej pamięci świadomości, że ludzie z elementarnym moralnym kompasem zawsze wiedzieli, co jest białe, a co czarne.

Dlatego zrzucenie w końcu tych pomników z cokołów jest dzisiaj tak ważne. Obalanie tych pomników to nie wymazywanie historii. To jej „odmazywanie”.

zroelo:miziaforum.com

""Oberwanie chmury nad Bytomiem. Zalane m. in. jedno z najważniejszych skrzyżowań"

Oberwanie chmury nad Bytomiem. Strażacy pomagają wypompowywać tam wodę z zalanych miejsc. Burze i gwałtowne opady w całym województwie śląskim mogą występować dziś do późnych godzin nocnych.

Woda zalała piwnice, garaże, część niektórych ulic, a także mieszkania na parterze. Deszcz padał przez kilkanaście minut, ale opady były tak intensywne, ze studzienki kanalizacyjne nie były w stanie przyjmować takiej ilości wody.

Do godz. 13 bytomscy strażacy mieli kilkanaście zgłoszeń dotyczących zalań - głownie w centrum miasta. W części z tych miejsc woda powoli, ale systematycznie zaczęła już opadać.

Jak wynika z informacji Urzędu Miasta, najtrudniejsza sytuacja jest w okolicy ważnego dla ruchu w mieście skrzyżowania ulic Wrocławskiej i Kolejowej, na odcinku ulicy Piłsudskiego między ulicami Chrobrego a Piekarską, na ulicy Katowickiej w rejonie przystanku Bytom Głęboka, a także poza centrum - w okolicach supermarketów przy ulicach Frenzla i Zabrzańskiej.

Około 20-minutowa ulewa przeszła także nad sąsiadującymi z Bytomiem Tarnowskimi Górami.

zrodlo;https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

"Milion funtów na przemalowanie samolotu. Kontrowersyjny pomysł brytyjskiego premiera"

Prawie milion funtów za przemalowanie samolotu. Chodzi o maszynę, którą podróżuje brytyjski premier Boris Johnson. W czasie pandemii ten pomysł wywołuje na Wyspach nieszczególny zachwyt.

Brytyjczycy martwią się o pracę, zdrowie i przyszłość swoich rodzin, a premier lekką ręką wydaje milion funtów na przemalowanie samolotu - tak komentuje tę decyzję brytyjska opozycja parlamentarna. Potężny Voyager RAF dotychczas był szary, a teraz stanie się biało-czerwono-niebieski - tak jak kolory brytyjskiej flagi.

Zdaniem rzecznika rządu, będzie to dla niego bardziej reprezentatywną szatą po brexicie. Należy dodać, że z tej samej maszyny korzysta także rodzina królewska. Gdy nie służy rządowi lub koronie, samolot używany jest jako latająca stacja benzynowa dla myśliwców brytyjskiego lotnictwa.

Tak wysoką cenę przemalowania samolotu, zdaniem brytyjskiego premiera, dyktuje konieczność zachowania jego wielofunkcyjności. Według ministra kultury Olivera Dowdena, ten wydatek jest w pełni usprawiedliwiony. Przemalowany samolot umożliwi bowiem Wielkiej Brytanii po brexicie lepszą promocję kraju w skali globalnej.

Krytycy tego stanowiska zaznaczają, że w czasie pandemii, gdy wciąż brakuje funduszy na środki ochronne w szpitalach, wydawanie prawie miliona funtów na nowy samolotowy makijaż, jest zbyteczną ekstrawagancją. Ktoś nawet obliczył, że za te pieniądze można by zakupić 180 tys. opakowań deksametazonu, leku, który, zgodnie z ostatnimi doniesieniami naukowców, znacznie obniża śmiertelność wśród pacjentów ciężko przechodzących zakażenie koronawirusem.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

"Znany nacjonalista usłyszał zarzuty za trwałe okaleczenie rowerzystki i jazdę bez prawka"

Były poseł i organizator Marszu Niepodległości Artur Zawisza usłyszał zarzuty za spowodowanie wypadku oraz prowadzenie samochodu, wbrew cofnięciu uprawnień do kierowania pojazdami – przekazała w środę Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Ofiara brawury polityka skrajnej prawicy do dziś nie odzyskała pełnej sprawności.

Zawisza stawił się w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, gdzie przedstawiono mu cztery zarzuty. Pierwszy to spowodowanie wypadku drogowego, w którym poważne obrażenia odniosła rowerzystka. Kolejne trzy zarzuty dotyczą prowadzenia samochodu, mimo decyzji o cofnięciu uprawnień.

Artur Zawisza – były polityk Ruchu Narodowego i były poseł PiS, w październiku 2019 roku potrącił w Warszawie rowerzystkę. Kobieta trafiła do szpitala. Tego samego dnia policja jeszcze raz zatrzymała Zawiszę – druga kontrola miała miejsce około godz. 22.00 przy ulicy Chełmskiej. Podczas drugiej kontroli policjanci uniemożliwili politykowi dalszą jazdę: zabrali mu kluczyki, a mercedesa odholowali na parking.

Potrącona kobieta miała złamany bark, zmiażdżone kolano, przeszła kilka skomplikowanych operacji i zapewne nigdy nie wróci do dawnej sprawności.

Zawisza przekonywał, że był to „wypadek jakich wiele”, a swoją ofiarę planował odwiedzić demonstracyjnie z kwiatami w szpitalu.

Już na początku listopada były poseł usłyszał wstępny zarzut za jazdę bez prawa jazdy. Wówczas potrącenie rowerzystki nie zostało jeszcze zakwalifikowane jako wypadek, nie było więc przesądzone, czy będzie odpowiadał za wykroczenie, czy przestępstwo. Teraz, kiedy śledczy mają już w rękach opinie biegłego lekarza, który ocenił obrażania kobiety, została podjęta decyzja o rozszerzeniu zarzutów.

Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie Mirosława Chyr poinformowała, że podejrzany przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. –  Złożył wyjaśnienia, które są zgodne z ustaleniami faktycznymi poczynionymi na podstawie zeznań świadków i opinii z zakresu medycyny sądowej – wskazała.

zrodlo:miziaforum.com

USA: "Trump w opałach z powodu zemsty b. doradcy!!!!!!!!!"

John Bolton wygląda jak zabawna postać z kreskówki, lecz przez półtora roku, gdy był doradcą prezydenta Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa, nieustannie namawiał do wojen, szczególnie na rzecz „odzyskania” Wenezueli i „zmiany rządu” w Iranie. Trump go w końcu usunął, więc Bolton napisał książkę-zemstę. Biały Dom próbuje teraz zastopować jej sprzedaż, która ma się zacząć za kilka dni. Największy zarzut Boltona: Trump miał prosić Chiny o pomoc w wygraniu najbliższych wyborów prezydenckich.

John Bolton, źródło: Twitter

Kiedy tylko rozeszła się wieść, że rząd chce sądownie zablokować sprzedaż dzieła Boltona („Pokój, w którym to się stało. Wspomnienia z Białego Domu”), książka znalazła się na pierwszym miejscu przedsprzedaży w Amazonie. Wąsaty rzecznik rozwiązywania problemów za pomocą armii i nawet bomb atomowych napisał w niej m.in. że w czerwcu zeszłego roku na szczycie G20 w japońskiej Osace Trump prosił chińskiego prezydenta Xi Jinpinga o pomoc w wygraniu wyborów poprzez zwiększone kupowanie przez Chiny soi i zboża, co ma przychylnie nastawić rolników do perspektywy przedłużenia rządów przez obecnego prezydenta Ameryki.

Bolton używa wielkich słów: „prezydent Trump sprzedał Amerykanów, by chronić własną przyszłość polityczną”. Fragmenty jego książki pokazały się w gazetach, z czego obficie korzysta kandydat Demokratów Joe Biden powtarzający od wczoraj w licznych wypowiedziach, jak „odpychający moralnie” jest Trump. Bolton pisze, że prezydent miał przytakiwać Xi Jinpingowi, kiedy ten tłumaczył istnienie obozów dla muzułmańskich Ujgurów na zachodzie Chin. Poza tym w książce jest sporo złośliwych plotek w rodzaju pytań Trumpa, czy np. Finlandia stanowi część Rosji, co ma stanowić dowody na jego ignorancję.

Krytyka republikanina Johna Boltona, który liczy podobno na stanowisko w przyszłym rządzie Demokratów, dotyczy globalnie braku potwierdzania przez amerykańską plutokrację swego światowego przywództwa. Według Boltona, Ameryka już dawno powinna napaść na Wenezuelę i Iran, czy „postraszyć Chiny i Rosję”. Trudno na razie powiedzieć, jaki książka może mieć wpływ na listopadowe wybory prezydenckie, czy przekona tylko już przekonanych, czy da jakieś istotne paliwo propagandowe dla kampanii Demokratów. W każdym razie Trump jest wściekły.

zrodlo:miziaforum.com

"Polski obóz koncentracyjny"

Tak oto prorządowa Gazeta Polska w dn. 19 VI 1934 uzasadniała powstanie obozu w Berezie Kartuskiej: „ Wiemy co natomiast musi być w Polsce, bo my tak chcemy. Musi być porządek. Musi być powaga i będzie. Obozy koncentracyjne. Tak. Dlaczego? Dlatego, że widać owych osiem lat pracy nad wielkością Polski, osiem lat przykładu i osiem lat osiągnięć, osiem lat krzepnięcia – nie wystarczyło dla wszystkich”. Czy po upływie prawie stulecia nad Wisłą, Odrą i Bugiem znów nie brzmią podobne frazy?

Dawny budynek więzienia w Berezie Kartuskiej / fot. Wikimedia Common

Mija 86 rocznica podpisania przez prezydenta II RP Ignacego Mościckiego dekretu o utworzeniu tzw. Miejsca Odosobnienia (MO) w Berezie Kartuskiej. Mówiąc dzisiejszym językiem i operując współczesnymi pojęciami – obozu koncentracyjnego. Miał on funkcjonować tylko rok, do czasu spacyfikowania nastrojów i sytuacji politycznej w Polsce, która była wyjątkowo napięta: społecznie, politycznie, narodowościowo, kulturowo… Faktycznie jednak działał przez pięć lat, do samego września 1939 r. i upadku II Rzeczypospolitej.

Rządząca Polską po przewrocie majowym sanacja, zwolennicy, a potem kontynuatorzy politycznych wizji Józefa Piłsudskiego, prawica sterująca z czasem ku rozwiązaniom bliskim faszyzmowi, spowodowała, iż sytuacja ówczesnej Polski była nad wyraz trudna. Wewnętrznie i na arenie międzynarodowej. Złożona struktura etniczno-wyznaniowa (Polacy stanowili niepełne 2/3 populacji, na tzw. kresach byli często w zdecydowanej mniejszości), multikulturowość społeczeństwa, dramatyczne podziały polityczne i nabrzmiałe problemy społeczne zderzały się stale z centralistycznymi, nacjonalistycznymi (siłowa polonizacja i katolicyzacja) ciągotami elity. Miarą kryzysu i destabilizacji autorytarnego państwa były gwałtowne protesty rzesz bezrobotnych czy przeraźliwie biednej ludności wiejskiej, krwawo tłumione przez policję. Do tego kraj był skonfliktowany ze wszystkim sąsiadami: Niemcami (wojna handlowa), Czechosłowacją i Litwą (spory graniczne i pretensje terytorialne Polski) i ZSRR (wrogość i ideologiczna, antykomunistyczna, i rusofobiczna).

Urząd Bezpieczeństwa w Kartuzach - muzeum-kaszubskie.pl

Sanacyjna elita za główny środek utrzymywania władzy uważała nagą siłę. Bereza Kartuska to tylko jeden z symboli tej polityki. Znamienny jest art. 1 dekretu tworzącego obóz. Mówił on, iż „….zarządzenie, co do przetrzymania i skierowania osoby przetrzymanej do Miejsca Odosobnienia wydają władze administracji ogólnej”. Przetrzymanie trwać miało trzy miesiące, ale z możliwością przedłużenia. Często z niej korzystano.

Jak przyznawali sami pomysłodawcy, w tym ówczesny premier Leon Kozłowski, w obozie panowały złe warunki sanitarno-bytowe oraz ostry reżim. Osadzonych pozbawiano ubrań cywilnych, musieli wykonywać wszystkie polecenia wynikające z regulaminu. Pobudka latem zaczynała się o godzinie 3.30, a zimą o 4.00. Po apelu przydzielano do grup roboczych; prace dotyczyły przede wszystkim urządzania MO i obsługi obiektu (kuchnia, pralnia, szwalnia, stolarstwo). Osoby, dla których danego dnia nie starczało zajęcia, poddawano permanentnej gimnastyce. Przerwa obiadowa trwała dwie godziny, praca – pięć godzin z wyjątkiem niedziel i świąt. Wyżywienie obejmowało poranną zupę lub czarną kawę i 75 dkg. chleba na resztę dnia. Typowy obiad składał się z kapuśniaku i gulaszu z kaszą.

1927 Kartuzy... - olsztynianin

Odosobnieni nie naruszający regulaminu mogli korzystać z biblioteki oraz wysyłać i otrzymywać listy (cenzurowane). Jednak to, czy zostało się oskarżonym o naruszanie regulaminu, zależało od widzimisię personelu. Wtedy następowały kary: nagana, pozbawienie prawa czytania książek przez 14 dni, pozbawienie prawa do korespondencji, pozbawienie prawa otrzymywania paczek, tygodniowe zmniejszenie racji żywnościowej, post (chleb i woda do 7 dni), tzw. twarde łoże (brak pościeli do 7 dni), karcer (do 7 dni). Szykany omijały najczęściej polskich narodowców oraz ukraińskich nacjonalistów. Znacznie gorzej mieli komuniści (do których jednocześnie z wrogością odnosili się jedni i drudzy) oraz socjaliści. Lewicowców izolowano prewencyjnie, np. przed 1 maja. Administracja MO szorstko traktowała tzw. „przestępców skarbowych” – byli to głownie Żydzi. Wszystkich więźniów upokarzała, inspirowała też szykanowanie ich przez przestępców kryminalnych. Wyjątkowo niegodziwą była polityka wobec uciekinierów z Austrii i Niemiec, pochodzenia żydowskiego. Ich przetrzymywanie w Berezie za wydumane często przestępstwa motywowane było chęcią zmuszenia ich do emigracji do Palestyny (władze polskie, w tym wojskowe, współdziałały w tym zakresie z żydowskimi organizacjami syjonistycznymi). Do Berezy trafiali również aktywiści ruchu chłopskiego, zwłaszcza po masowych zamieszkach i manifestacjach rolników. Wreszcie osadzano w MO niezwiązanych z jakąkolwiek partia polityczną dziennikarzy i krytyków reżimu sanacyjnego. W 1939 r. spotkało to np. konserwatywnego dziennikarza z Wilna Stanisława Cata-Mackiewicza (pod zarzutem „osłabiania ducha obronnego Polaków”).

Tak odbywało się przyjęcie osadzonego do obozu w Berezie Kartuskiej: „Po wstępnych formalnościach, w czasie których obrzucano go wyzwiskami, kierowano do izby przejściowej na kwarantannę, która trwała 3 dni. Izba przejściowa była nieumeblowana, okna do połowy były zabite dyktą, a górne były otwarte, przez co w zimie panowała tam zawsze temperatura poniżej zera. Podłoga była betonowa. Przez cały dzień osadzeni musieli stać zwróceni twarzami do ściany. W nocy mogli położyć się bez przykrycia na betonowej podłodze, jednak co pół godziny policjant budził osadzonych, każąc im wstawać, stawać pod ścianą w szeregu, odliczać, biegać, padać, skakać. Po tym więźniowie mogli znowu położyć się na pół godziny. Jakiekolwiek uchybienie w postawie, które dowolnie oceniał policjant, powodowało natychmiastowe bicie pałką. W tym pomieszczeniu bicie było stałym, bez jakiegokolwiek powodu, elementem pobytu. Ludzi masakrowano do krwi”.

Czynności fizjologiczne załatwić można było raz na dobę, rano. Tak to opisywał Cat-Mackiewicz: dwudziestu ludzi stawało w pokoju z betonową podłogą i na komendę „raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery” każdy z nich miał obowiązek rozpiąć się, załatwić się i zapiąć się, co było oczywiście czasem niewystarczającym absolutnie, tym bardziej, że skandowanie komendy nie było wcale wydłużone, lecz wyrazy „raz i dwa” były mówione w takim tempie, że całość komendy nie mogła wynosić więcej czasu niż półtora sekundy najwyżej. Wobec czego ludzie stale chodzili z niewypróżnionymi żołądkami, co zwłaszcza było dotkliwe przy gimnastyce polegającej na kilkugodzinnym tzw. „kaczym chodzie”.

Obowiązek pracy fizycznej w obozie lub poza nim polegał na tym, że zmuszano np. osadzonych do czyszczenia ustępów przy pomocy małej szmatki (faktycznie gołymi rękami). Najbardziej uciążliwą z prac było pompowanie wody przy użyciu kieratu, którego orczyki były zamocowane tak, że więźniowie musieli pracować w głębokim pochyleniu. Wykonywali też prace zupełnie bezsensowne jak kopanie i zakopywanie rowów lub przenoszenie ciężkich kamieni z miejsca na miejsce. Celem pracy było psychiczne złamanie więźniów. Musieli oni po obozie poruszać się biegiem i nie wolno im było ze sobą rozmawiać. Rozmowa groziła karcerem. Swoistą katorgą było zatrudnienie przy walcu. Był to ogromny, kilkutonowe urządzenie do ubijania dróg, poruszane normalnie za pomocą traktora lub wielokonnego zaprzęgu. Tu zaprzęgano do tego walca więźniów. Podobny urządzenie – zwane walcem Krankemanna – funkcjonowało później także w KL Auschwitz.

Urząd Bezpieczeństwa w Kartuzach - muzeum-kaszubskie.pl

Po upadku II RP we wrześniu 1939 r. emigracyjny rząd starał się wyciągnąć konsekwencje wobec organizatorów i ludzi zaangażowanych w praktyki obozowe. M.in. londyński rząd emigracyjny 26.09.1941, na wniosek ministra sprawiedliwości, socjalisty Hermana Liebermana, stwierdził, że obóz był bezprawiem i jednomyślnie przyjął rozporządzenie formalnie likwidujące Miejsce Odosobnienia. Zapowiedziano zbadanie sprawy po wojnie oraz ewentualne odszkodowania dla osób, które doznały szkód na zdrowiu, czci lub majątku w wyniku odbycia odosobnienia.

IPN-owsko-prawicowa narracja królująca dziś w Polsce mętnie rozróżnia obozy śmierci od obozów koncentracyjnych funkcjonujących w III Rzeszy, dodając iż obozy pracy przymusowej izolacji, jenieckie, internowanych itp. nie są określane jako „koncentracyjne”. Instytut śpieszy również usprawiedliwiać swoją ukochaną II RP: każde państwo, poucza, ma obowiązek zwalczać anarchię, dywersję i pospolity bandytyzm w interesie spokoju i bezpieczeństwa obywateli, nawet takimi środkami. Zapomina tylko, że administracyjne, wielomiesięczne, oparte na dekrecie władzy wykonawczej, a nie na wyroku sądu odosobnienie, do tego faktycznie bezterminowe, nie ma nic wspólnego z demokratycznym ustrojem państwa. Również upadlanie i szykanowanie więźniów politycznych nie jest czymś, czym warto się chwalić.

Kartuzy na starych fotografiach (Strona 1) — Historia — Kaszubskie ...

Ta rocznica jest tym bardziej znamienna, że w naszym kraju rządzi dziś ekipa jawnie odwołująca się do tradycji II RP, zafascynowana tamtymi politykami i tamtymi metodami rządzenia. Jest wiele analogii z tamtą, przedwojenną sytuacją. „Miejsc odosobnienia” jeszcze brakuje, ale izolacja, auto-inwigilacja zaaplikowane społeczeństwu na kanwie epidemii koronawiursa, rozprawa ze środowiskami nie chcącymi się podporządkować władzy wykonawczej, wzrastająca brutalność organów państwa, retoryka różnych ośrodków i przedstawicieli władzy są tego jawną zapowiedzią. Zwolennicy i admiratorzy – także na lewicy – Józefa Piłsudskiego milczą dyskretnie na temat efektów jakie dała Polsce tzw. polityczna „myśl Marszałka”, i czym w ostatecznym rozrachunku zaowocowała.

Warto, by wstydliwa rocznica jednak nas czegoś nauczyła.

zrodlo:miziaforum.com

"Nowa fala koronawirusa w Chinach. 1,5 tysiąca odwołanych lotów z Pekinu"

Władze Chin odwołały do środy 1,5 tysiąca krajowych lotów z lotnisk Pekinu, w związku z nową falą koronawirusa w stolicy Chin. Pasażerowie oddają bilety lotnicze i otrzymują zwrot pieniędzy. Nie wiadomo na jak długo loty zostały wstrzymane.

Pojawienie się nowej fali koronawirusa w Pekinie zostało ujawnione w ubiegłym tygodniu. Jego źródło, jak twierdzi komisja zdrowia, znajdowało się na największym w mieście targu Xinfadi, który zajmuje powierzchnię prawie 160 boisk piłkarskich i według chińskich mediów odpowiada za 80 proc. zaopatrzenia 21-milionowego Pekinu w towary rolno-spożywcze.

Aby zagwarantować stabilne zaopatrzenie w żywność, władze organizują m.in. dostawy warzyw z graniczącej z Pekinem prowincji Hebei - podała agencja Xinhua.

Po wykryciu w Pekinie nowego ogniska zakażeń koronawirusem władze zaostrzyły restrykcje przemieszczania się, by zapobiec nawrotowi epidemii w Chinach. Zamknięto szkoły i przedszkola, wprowadzono skrupulatne kontrole w części osiedli mieszkaniowych.

Obawy o nadejście drugiej fali pandemii

Działalność wstrzymała również część restauracji, barów i klubów nocnych. Wśród mieszkańców pojawiają się obawy przed całkowitą kwarantanną, jaką w styczniu na ponad dwa miesiące wprowadzono w mieście Wuhan, pierwszym ognisku pandemii - podała agencja Reutera.

Szczytowy okres szerzenia się koronawirusa minął w ChRL w lutym, ale wykryte w ubiegłym tygodniu nowe ognisko lokalnych infekcji w stolicy kraju wywołały obawy o nadejście drugiej fali epidemii.

Drogi wyjazdowe z Pekinu pozostają otwarte, a firmom i fabrykom nie nakazano wstrzymania działalności. Władze zacieśniają jednak środki kontroli przemieszczania się ludności, w tym wyjazdu i wjazdu do miasta.

Od wtorku zawieszono możliwość wyjazdu z miasta taksówkami i wstrzymano część długodystansowych połączeń autokarowych.

Nowe przypadki związane z targiem warzyw

W całym Pekinie alert epidemiczny podniesiono z powrotem do poziomu drugiego w czterostopniowej skali. Około 25 obszarów ponownie zaklasyfikowano jako strefy średniego ryzyka, a jeden obszar w pobliżu targu Xinfadi - za strefę wysokiego ryzyka.

Nowe przypadki zakażeń wiązane z targiem Xinfadi zgłoszono również w prowincjach Hebei, Liaoning, Syczuan i Zhejiang. Wiele chińskich regionów, w tym specjalny region administracyjny Makau, wprowadziło obowiązek 14-dniowej kwarantanny dla osób przybywających z Pekinu.

Według statystyk w instytucjach medycznych stolicy Chin jest, według stanu na środę, 159 osób z chorobami spowodowanymi przez koronawirusa, chociaż jeszcze 11 czerwca w mieście był zarejestrowany tylko jeden pacjent.

Przez cały okres pandemii w Pekinu odnotowano 752 zakażone osoby, z których 584 wyzdrowiało a dziewięć zmarło.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

Lekarz ostrzega:" Lek na COVID-19 ma w domu wielu pacjentów. „Nie stosujecie go na własną rękę!” "

Ten lek znacznie zmniejsza śmiertelność wśród osób najciężej chorych na COVID-19. Takie są wnioski brytyjskich naukowców po zastosowaniu w leczeniu substancji czynnej zwanej deksametazonem. Lekarze zwracają jednak uwagę, że nie jest to lek przeciwwirusowy. Jedynie hamuje skutki i efekty działania choroby wywołanej koronawirusem, ale także szeregu innych schorzeń. „Ci, którzy mają go w swojej domowej apteczce mogą pomyśleć, że zwalcza koronawirusa, gdyby go zażyli, mogą poważnie sobie zaszkodzić” – przestrzega dr n. med. Krzysztof Czarnobilski, specjalista chorób wewnętrznych i dyrektor ds. lecznictwa Szpitala MSWiA w Krakowie.

Redakcja "Twoje Zdrowie": Deksametazon stosujecie na co dzień w leczeniu pacjentów w szpitalnych oddziałach?

Dr n. med. Krzysztof Czarnobilski, specjalista chorób wewnętrznych: Deksametazon jest dobrze nam znanym od dawna lekiem. To bardzo silny steryd, który jest powszechnie stosowany w różnych chorobach, m.in. w reumatologii, w onkologii, neurologii czy alergologii. Ma przede wszystkim mocne działanie przeciwzapalne. Wykorzystujemy go również na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii w sytuacjach zagrażających życiu.

Czyli leczy ostre stany chorobowe, które wymagają hospitalizacji, ale czy pacjentom zwykłych przychodni też się go przepisuje?

Oczywiście, pacjenci przyjmują ten lek również przewlekle, zarówno w formie tabletek jak i maści.

Co takiego zawiera w sobie, że daje tak spektakularne efekty w leczeniu pacjentów z COVID-19?

Przede wszystkim jest to efekt przeciwzapalny.

Niszczy wirusa?

Nie, bo nie jest to lek przeciwwirusowy. Jedynie hamuje skutki i efekty działania COVID-19, a dokładnie nadmierną reakcję immunologiczną wytworzoną przez organizm. Zmniejsza objawy, które mogą wywołać na tyle toksyczne działanie, że dochodzi do niewydolności oddechowej i śmierci. Organizm sam musi zwalczyć wirusa. Niestety ci bardziej osłabieni, którzy mają choroby współistniejącą mogą przegrać tę walkę, gdyż koronawirus wywołuje tak silny odczyn zapalny, że organizm nie zawsze jest w stanie przeciwstawić się mu.

W jakim stadium zakażenia przyniesie najlepsze rezultaty?

Badania brytyjskich naukowców dotyczyły pacjentów, którzy byli już podpięci do respiratorów, mieli ostrą niewydolność oddechową. I właśnie w tym stadium deksametazon zadziała, a nie u osób, którzy łagodnie przechodzą koronawirusa lub całkowicie bezobjawowo.

Wielu pacjentów ma ten lek w swojej domowej apteczne. Czym może się skończyć jego zażycie na własną rękę?

Bez konsultacji z lekarzem może wywołać poważne skutki uboczne. Tymczasem ktoś może pomyśleć, że faktycznie niszczy wirusa, a nawet łyknąć tabletkę profilaktycznie. Dlatego przestrzegam pacjentów przed przyjmowaniem tego medykamentu niezgodnie z zaleceniami.

Wróćmy jeszcze do przeciwzapalnego działania deksametazonu. To koronawirus wywołuje właśnie ten stan zapalny?

Bardzo charakterystyczne jest to, że COVID-19 rozwija silny stan zapalny, uwalniane są przeróżne substancje, które uszkadzają pęcherzyki płucne czy inne tkanki. Ten lek może powstrzymać lub osłabić tę reakcję. To właśnie potwierdziło badanie kliniczne przeprowadzone w Wielkiej Brytanii.

Jakie teraz wyzwanie stoi przed naukowcami?

Wynalezienie skutecznego leku przeciwwirusowego. Deksametazon tylko hamuje nadmierną reakcję wywołaną przez koronawirusa. Obecne prowadzone są prace naukowe nad opracowaniem substancji, która będzie niszczyć stricte materiał genetyczny wirusa i powstrzyma jego namnażanie. Właśnie takie działanie mają leki np. przeciwko grypie.

zrodlo:https://twojezdrowie.rmf24.pl/;miziaforum.com

Duda: "Jestem pierwszym prezydentem zaproszonym przez Trumpa po pandemii"

Rozmowy z prezydentem Donaldem Trumpem podczas planowanej na przyszły tydzień wizyty w USA mają dotyczyć obrony i bezpieczeństwa, współpracy energetycznej i gospodarczej oraz bezpieczeństwa telekomunikacyjnego - poinformował prezydent Andrzej Duda.

W środę wieczorem Biały Dom oficjalnie potwierdził informację o wizycie prezydenta Andrzeja Dudy u Donalda Trumpa planowanej na 24 czerwca.

Po zakończeniu telewizyjnej debacie kandydatów na prezydenta Andrzej Duda powiedział dziennikarzom, że wśród tematów, które prezydent Stanów Zjednoczonych wskazał w zaproszeniu, są "kwestie obrony i bezpieczeństwa - bardzo ważny temat w tej chwili co do przyszłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi".

Temat współpracy energetycznej, który cały czas rozwijamy w ciągu tych ostatnich lat, i ja w tym współuczestniczyłem. Jest także wskazanie na temat współpracy gospodarczej, i tu myślę, że prezydent Donald Trump myśli przede wszystkim o współpracy w ramach Trójmorza - dodał, przypominając, że USA przeznaczyły miliard dolarów na wspieranie tej inicjatywy. Będziemy dyskutowali także o bezpieczeństwie telekomunikacyjnym - zapowiedział Andrzej Duda.

Wyraził zadowolenie, że po izolacji spowodowanej pandemią "polityka międzynarodowa zaczyna wracać na normalne tory".

Jestem w dobrym nastroju, bo rzeczywiście przyszło to zaproszenie ze Stanów Zjednoczonych. Ten mój nastrój jest tym lepszy, że faktycznie jestem pierwszym prezydentem, który zostaje - wobec tego, że pandemia dobiega końca - zaproszony przez prezydenta Stanów Zjednoczonych. To jasno pokazuje, jakie znaczenie my jako Polska, jako sojusznik mamy dla Białego Domu - mówił prezydent.

Odniósł się także do związanej z podróżą do USA czasowej nieobecność w kraju podczas kampanii. Jestem jeszcze człowiekiem, który ma sporo sił i poradzę sobie. Będzie to tak zrobione, żeby mnie tutaj nie było jak najkrócej. Ale dla mnie jest najważniejsze, to żebym tam był, załatwił to, co mam załatwić dla Polski, i mógł spokojnie wrócić - zapewnił prezydent.

zrodlo:https://www.rmf24.pl/;miziaforum.com

"Kreml reaguje na nuklearne uwagi Polski Prezydent kraju oświadczył, że Warszawa jest gotowa gościć na swoim terytorium amerykańską broń atomową"

  Rosja podejmie wszelkie odpowiednie środki, aby się zabezpieczyć, jeśli Stany Zjednoczone będą kontynuować rozmieszczenie broni nuklearnej...