niedziela, 24 maja 2020

Stowarzyszenie ponad 700 włoskich lekarzy przeciwko sianiu paniki i rządowemu sposobowi walki z COVID-19: „Muszą utrzymać panikę aż do pojawienia się szczepionki”

Doktor Speciani: „Muszą utrzymać panikę aż do pojawienia się szczepionki” (wywiad z 15 maja 2020 r.) (video)

Denise Baldi

Doktor Luca Speciani jest prezesem AMPAS, stowarzyszenia ponad 800 [sic] lekarzy, którego głos w tym okresie lockdownu można było usłyszeć kilka razy. Zadzwoniliśmy do Pana Doktora.

Niektórzy mówią, że koronawirus jest we Włoszech od października [informacja po polsku], inni że od stycznia. Okres inkubacji trwa maksymalnie 14 dni, a średnio tydzień. Zatem wirus mógł krążyć kilka miesięcy bez przeszkód i nikt się o niczym mógł nie zorientować. Następnie 10 marca zamknięto 60 milionów Włochów w domach, a 21 marca mamy szczyt wyników pozytywnych. Czy ten rozwój wydarzeń zgadza się z informacjami, które posiadamy?

Nie jestem wirusologiem, ale mogę wyrazić swoje przemyślenia. Zbyt wiele rzeczy podawano jako prawdziwe, a nie były prawdą, tak samo, jak zbyt wiele rzeczy odrzucano jako fałszywe, a okazały się prawdziwe. Byliśmy świadkami gwałtownej działalności informacyjnej [COVID1984PL: mediów, ale i władzy], z bezustanną kampanią telewizyjną, mówiącą, których wiadomości należy słuchać. W demokracji to nie powinno się dziać.

Jeśli chodzi o zgony, mamy dane na poziomie narodowym zupełnie porównywalne z poprzednimi latami, oprócz niektórych prowincji Lombardii. W sumie 30.000 zmarłych, z czego 14.000 w Lombardii a wśród tych 7.000 zmarłych w domach starości. Przypadek Lombardii jest odzwierciedleniem całej serii dramatycznych błędów, być może popełnionych w dobrej wierze z powodu skąpych informacji na temat wirusa. Ludzie opuszczali terapię intensywną i byli odsyłani do domów starców na rekonwalescencję, wciąż jeszcze zakażeni. Ta sytuacja wywołała masakrę. We wszystkich innych regionach Włoch mamy natomiast dane całkowicie porównywalne z danymi z lat poprzednich.

[COVID1984PL: omówienie oficjalnych danych włoskich z I kwartału 2020 r.]

[Dr] Lustig mówi: „Wirus zakaża każdego bez rozróżnienia, ale rozróżnia doskonale między tymi, których zabija, a których nie”. Zgony rzeczywiście dotyczą w większości osób starszych, ze średnim wiekiem 78 lat, średnio z 3,3 chorobami współistniejącymi, 75% to mężczyźni i 75% z nadwagą. Jest to specyficzna kategoria ludzi, u których Covid-19 wywołuje gwałtowną reakcję w postaci rozsianego wykrzepiania wewnątrznaczyniowego, które prowadzi do śmierci. To właśnie ta kategoria ludzi była [umierała] w domach starców.

[COVID1984PL: zob. „Błędny protokół zabił wielu (respiratory w wielu przypadkach szkodzą)”]

Zmarli „na” czy „z” Covid-19

Po dziś dzień na stronie Obrony Cywilnej, pod liczbą zmarłych (która osiągnęła już prawie 30.000) napisane jest: „W oczekiwaniu na potwierdzenie ISS [Istituto Superiore di Sanità– Wyższego Instytutu Zdrowia]”. Kiedy pojawi się to potwierdzenie? I w jaki sposób, skoro skremowano ciała i zatem nie można wykonać autopsji? Czy to normalne, że po dwóch i pół miesiącach nie są jeszcze w stanie wyodrębnić liczby zgonów oczekujących na potwierdzenie od liczby zmarłych potwierdzonych czy niepotwierdzonych?

Czytają kartę kliniczną, zatem wystarczy, że lekarz napisał Covid-19. Wydaje mi się dziwne, że ISS nie może zatwierdzić danych zawartych na karcie.

Ale czy ktoś zmarł „na Covid-19” czy „z Covid-19”? To już jest inna kwestia. Na przykład: pewien pan miał zawał kilka lat temu, bierze leki i jest otyły, zatem bardzo narażony na SARS-CoV-2, łapie wirusa i umiera. Być może zmarłby i tak w przeciągu sześciu miesięcy czy roku, ale ja tę śmierć uważam za śmierć spowodowaną Covid-19. Nawet jeśli była to kropla, która przepełniła czarę, ten pan mógłby jeszcze żyć przez sześć miesięcy czy rok. Gdy natomiast do szpitala trafia osoba, umiera na zawał, a następnie wynik testu okazuje się pozytywny i przypisują zgon Covid-19, uważam, że nie jest to prawidłowe. Wiem, że wydane zostały ministerialne rozporządzenia, które nakazują zaznaczać jako zmarłych na Covid-19 wszystkich zmarłych z symptomami związanymi z koronawirusem. Chcemy sami sobie wyrządzić krzywdę i utrzymać klimat terroru, dyktaturę sanitarną.

Rzeczywiście w tym roku nagle ze statystyk zgonów zniknęły zgony na zapalenie płuc i całkowicie zniknęła śmiertelność z powodu grypy i innych chorób wirusowych. Wszyscy to Covid-19.

[COVID1984PL: zob. „Zgony na COVID-19. Jak się zalicza zmarłego do liczby ‚zgonów na COVID-19’ na świecie”.]

Doktor Speciani na temat zakażonych, asymptomatycznych i ozdrowieńców

Sfałszowali wszystko, co dało się sfałszować. A dziennikarze utrzymywali wysoki poziom fałszu, żeby zwiększać panikę. Liczba zmarłych to powinny być bardziej precyzyjne dane, ale w rzeczywistości nie wiemy, ilu ich jest. 

Również liczba zakażonych jest wątpliwa, ponieważ nie można uważać za zakażoną osoby, która ma pozytywny wynik testu, ale jest asymptomatyczna. Jest to „osoba, która złapała wirusa”, taka definicja wywołuje mniej strachu. Poza tym wykonano bardzo mało testów w odniesieniu do całkowitej populacji, ilu jest więc naprawdę zakażonych? Na podstawie tej rzeczywistej liczby (która zawiera zarówno przetestowanych jak i nieprzetestowanych) powinna być obliczona śmiertelność. We Włoszech osiągnęliśmy poziom 16% zgonów, ale zakażonych jest o wiele więcej niż to się ogłasza. Jeśli ten wirus jest naprawdę nieco bardziej zakaźny niż normalna grypa, oznacza to, że dziś mamy co najmniej 6-7 milionów zakażonych i że śmiertelność jest bardzo niska.

[COVID1984PL: prof. Didier Raoult, największy na świecie specjalista od chorób zakaźnych, na podstawie badań w Marsylii i danych z innych miejsc na świecie uważa, że SARS-CoV-2 jest wręcz mniej zakaźny niż wirus grypy.]

Ten, kto jest u władzy powinien zaprowadzić testy serologiczne, których koszt jest śmieszny i które pozwalają mieć naprawdę precyzyjne liczby, biorąc pod uwagę małą wiarygodność testów [PCR] [COVID1984PL: o testach]. Prawdziwa wartość śmiertelności jest więc śmieszna i dotyczy bardzo wyraźnie identyfikowalnej grupy ryzyka. Właściwe byłoby ponadto by w trakcie ogłoszeń Obrony Cywilnej, oprócz podawania dziennych zgonów, podawano także liczbę tych, którzy wyzdrowieli bez potrzeby specjalnej terapii. Są to ważne i bardzo pocieszające dane.

Związek między szczepionkami a nowością plazmy immunologicznej

Wirusolog Giulio Tarro i lekarz Mariano Amici [o tym wkrótce na naszej stronie] mówili o możliwym związku między szczepieniami przeciwko grypie i zwiększonym ryzyku złapania koronawirusa i komplikacji z nim związanych. Czy według Pana doktora trzeba by zbadać ten możliwy związek? Czy ktoś wg. Pana doktora to robi?

Hipokrates nauczał: „przede wszystkim nie szkodzić”. Zasada ostrożności powinna być zawsze stosowana gdy jest wątpliwość. Ale wiemy, także dzięki badaniu przeprowadzonym przez wojsko amerykańskie na temat szczepień i koronawirusa, że istnieje fenomen zwany interferencją wirusową. W regionie Bergamo i Brescia przeprowadzono poważną kampanię szczepienną, z powodu ognisk zapalenia opon mózgowych, która mogła wpłynąć [na zachorowanie i przebieg Covid-19]. Jest to możliwa hipoteza, nawet jeśli nie jest jeszcze sprawdzona.

Czy może nam Pan doktor powiedzieć, co Pan myśli z punktu widzenia naukowego, ekonomicznego i politycznego o całej tej kwestii plazmy immunologicznej?

Jest to remedium, które absolutnie powinno być używane u tych, którzy są na terapii intensywnej i mają ciężki przebieg choroby. W szpitalu im. Carlo Poma w Mantui, gdzie pracuje doktor De Donno, od miesiąca nie ma ani jednego zgonu. Nasze władze sanitarne są w błędzie krytykując De Donno. Aby zapoznać innych z tą metodą, by ją używano, ordynator zaczął upubliczniać swoją wiedzę. W Stanach Zjednoczonych rzeczywiście podjęto się zbadania systemu plazmy immunologicznej w 4000 klinikach i co się dzieje? Wysłano NAS [włoska policja sanitarna, część karabinierów] do szpitala w Mantui. Także w wywiadzie dla RAI De Donno został praktycznie uciszony. Następnie zamknął swoje dwa Facebookowe profile. Dlaczego tak się tego boją? Boją się tego dlatego, że jeśli grupę ryzyka (otyli starsi mężczyźni z chorobami) będziemy leczyć plazmą, liczba zgonów spokojnie może spaść bliżej zera.

Doktor Speciani: „Podążono drogą terroru”

Wydaje się, że w innych krajach świata ograniczenia są lżejsze niż we Włoszech. Mało tego: we Włoszech zamknięto najpierw a otwiera się później (tutu i tu kilka świadectw). A jednak w innych krajach liczba osób z wynikiem pozytywnym i zmarłych nie jest mniejsza niż na początku marca we Włoszech, gdy wprowadzono dwumiesięczny lockdown generalny. Rodzi się pytanie: dlaczego w innych krajach nie następuje ten ogromny wzrost przypadków i zgonów, który miał być we Włoszech zahamowany przez lockdown? Czym się różnią Włochy od zagranicy?

Różnica jest taka, że zamiast zdrowego rozsądku podążono drogą paniki i terroru. W Szwecji byli bardziej rozsądni. Jest jasne dla wszystkich, że szczyt rozprzestrzenienia wirusa nastąpił w chwili, gdy nie mieliśmy wielu informacji. Można było się zgadzać z tym, by mówiono, że trzeba zostać w domu. Ale następnie trzeba zacząć wszystko otwierać.

W innych krajach zamknęli kina, teatry i inne miejsca, gdzie ludzie licznie się zbierali, ale pozostawiono możliwość udania się nad morze, przebywania w słońcu i na otwartym powietrzu. Tego rodzaju minimalne restrykcje miały większy sukces.

W sprawie lockdownu powinien decydować premier i omówić go w parlamencie, ale to wszystko pominięto. Decyduje „task force”, które domaga się immunitetu i to jest absurdalne. Oni powinni zbadać problem, zrelacjonować go politykowi, który następnie podejmie decyzje.

Gdyby dziś skończono z lockdownem (jak uważają niektórzy ekonomiści), mielibyśmy siedem milionów bezrobotnych z powodu zamkniętych firm. Borrelli [szef Obrony Cywilnej], mówi, że stan kryzysu sanitarnego jest przedłużony o kolejne sześć miesięcy. Pozostaje on może panem sytuacji, ale reszta Włoch się zapada. Będzie to katastrofa ekonomiczna.

Całkowita obojętność mass mediów wobec AMPAS

A propos transparentności i pluralizmu informacji: AMPAS jest stowarzyszeniem ponad 800 [sic] lekarzy. Ogłosili Państwo komunikat. Gdyby przeciętny prezenter telewizyjny jak Fabio Fazio miał go przeczytać, osłupiałby. W telewizji ciągle widać te same twarze, które mówią ciągle to samo. Czy jakikolwiek kanał telewizyjny skontaktował się z Państwem? Czy to możliwe, że autorzy i dziennikarze nie zdają sobie sprawy, że z wami mieliby sensacyjny materiał? Jak to możliwe, że stowarzyszenie 700 lekarzy publikuje pewne komunikaty i jest całkowicie przemilczane przez tradycyjne mass media?

Bez konfrontacji [różnych opinii] ludzie nie mogą zrozumieć wagi niezależnej opinii. Nigdy do nikogo z nas nie zadzwonili, żebyśmy mogli coś powiedzieć w wielkich mainstreamowych stacjach telewizyjnych, ponieważ cała ta historia ma swoje kierownictwo i muszą tak dalej ciągnąć, utrzymując panikę aż do pojawienia się szczepionki.

Gdy patrzyliśmy na codzienny teatrzyk Borrelliego, po jego prawej stronie były niekiedy osoby, których się nie przedstawia. Niektóre z nich mają potworne konflikty interesów, które powinny być ogłoszone wobec tych, którzy oglądają na żywo. Ludzie powinni wiedzieć, dlaczego ciągle przemawiają te same osoby i że wiele z nich otrzymało olbrzymie sumy od firm farmaceutycznych. Zwykła informacja, jak to się dzieje podczas kongresów i prac naukowych, byłaby pożyteczna i dała by wielu do zrozumienia, że nie wszyscy (nawet jeśli tak mówią) mówią w imieniu Nauki.

Za: oltre.tv.

KOMUNIKAT STOWARZYSZENIA LEKARZY AMPAS Z 24 LUTEGO 2020 R.

Koronawirus. „Dosyć już tego!” Stowarzyszenie 714 lekarzy przeciwko wszelkiemu sianiu paniki

Dosyć już tego!!!!!

Jako lekarze i personel medyczny (nasze stowarzyszenie AMPAS liczy na dzień dzisiejszy 714 zapisanych lekarzy) ze smutkiem patrzymy na nieodpowiedzialne szerzenie stanu generalnej i nieuzasadnionej paniki, trudnej (w świetle danych w naszym posiadaniu) dla nas do zrozumienia, której zbiorcze skutki wydają się być dalece bardziej szkodliwe niż szkody wyrządzone przez samą chorobę.

Rozprzestrzenienie koronawirusa COVID-19 [sic] nie wydaje się szczególnie różnić od zwykłego zasięgu różnych wirusów grypowych, przynajmniej na podstawie oficjalnych danych na dziś dostępnych.

Na przykład, w całym świecie według najnowszych informacji (agencji ANSA) z 22 lutego 2020 r. jest:

77.662 zakażonych

21.029 ozdrowieńców

2.360 zmarłych.

Na stronie Epicentro jest napisane:

„Na całym świecie co roku wirus grypy zakaża między 5 a 15% populacji dorosłych (czyli od 350 milionów do 1 miliarda ludzi). WHO jeszcze dokładniej określa skutki: „U od 3 do 5 milionów zgłaszanych przypadków grypy corocznie rozwijają się komplikacje, które powodują śmierć około 10% przypadków (czyli od 250 do 500 tysięcy ludzi), zwłaszcza u grup ryzyka (dzieci poniżej 5 roku życia, osoby starsze i chorujące na choroby chroniczne)”.

2360 zgony na Covid-19 wyglądają zatem na malutką liczbę (poniżej 1%) w odniesieniu do corocznej spodziewanej śmiertelności normalnej grypy. Wobec faktu, że ta choroba wydaje się być bardziej zakaźna niż inne grypy i choroby zakaźne, ten koronawirus jest więc mało śmiertelny a jego zasięg absolutnie mniejszy niż jakakolwiek inna grypa z przeszłości.

Wobec tego niezrozumiałe są dla nas, pomimo możliwych komplikacji płucnych, wprowadzone wyjątkowe środki bezpieczeństwa, które są źródłem nieuzasadnionego siania paniki i zbiorowej psychozy.

Jako lekarze, którym na sercu leży zdrowie pacjenta (i społeczeństwa) nie tylko z punktu widzenia infekcyjnego, ale z punktu widzenia ogólnego, nie możemy ukrywać tego, że sytuacja ogólnej paniki, z zamkniętymi szkołami, wstrzymanym transportem i wszelkiego rodzaju działalnością, z zawieszeniem usług chirurgicznych, zamknięciem oddziałów ratunkowych i redukcją usług lekarzy rodzinnych, nie może nie doprowadzić do kolejnych zachorowań, problemów zdrowotnych i cierpienia.

Wzywamy zatem polityków, administrację i odpowiadających za zdrowie publiczne do szybkiej interwencji polegającej na zmianie lub złagodzeniu wprowadzonych środków w tym celu, aby w najbardziej odpowiedni sposób chronić zdrowie obywateli, do niesienia którym pomocy jesteśmy codziennie wzywani.

Gdyby na końcu cała ta sytuacja okazała się podobna do tej, która wydarzyła się z „fałszywymi pandemiami” SARS (2002), ptasią (2005) i świńską grypą (2009) ktoś będzie musiał odpowiedzieć za szkody wywołane tym spowodowanym alarmem.

Wzywamy kolegów lekarzy, by z powrotem wzięli sprawy w swoje ręce, udzielając swoim pacjentom prawidłowych wskazówek co do wzmocnienia naturalnej obrony odpornościowej (przypominając, że lęk i panika są silnymi środkami immunosupresyjnymi) i wpływając na lokalną administrację, by ta nie wprowadzała w życie środków, które nie są w pełni uzasadnione powagą sytuacji.

Ufając w szybkie rozwiązanie problemu, który wywiera nacisk na rozum i uczucia wszystkich, pozostajemy do dyspozycji wspólnoty w świetle nowszych informacji [ws. sytuacji].

Lekarze zrzeszeni w AMPAS (Medici per un’alimentazione di segnale)

info@medicinadisegnale.it

Za: Ovidio News. Stowarzyszenie powstało w listopadzie 2011 r. Strona AMPAS, na której można przeczytać wszystkie komunikaty ws. całej sytuacji we Włoszech: „Koronawirus: wysoka zakaźność, niska śmiertelność” z 24 lutego (powyższy), „Nieco jasności w chaosie” z 7 marca, „Spróbujmy zacząć od nowa” z 31 marca, bez tytułu z 21 kwietnia (wersja angielska, włoska także na stronie oltre.tv). Poniżej kilka filmów:

Dr Luca Speciani, prezes stowarzyszenia, omawia sytuację na dzień 19 marca:

Komunikat z 21 kwietnia przeczytany przez jednego z lekarzy stowarzyszenia, dra Luca Pinoliego:

W temacie: „Przyczyny kryzysu sanitarnego we Włoszech, zwłaszcza w Lombardii („un’anomalia planetaria”)”.

zrodlo:https://covid1984pl.wordpress.com/

Włochy: "Kary i interwencje sił porządkowych w pierwszy weekend swobody"

Setki kar finansowych wymierzyli funkcjonariusze sił porządkowych we Włoszech w pierwszy weekend po zniesieniu większości restrykcji nałożonych w marcu z powodu pandemii. Najtrudniejsza była noc z soboty na niedzielę w miejscach uczęszczanych przez młodzież.

Włochy: Kary i interwencje sił porządkowych w pierwszy weekend swobody

Włosi w całym kraju tłumnie wyruszyli w miasto. (Fot. Getty Images)

Od ponad dwóch miesięcy w całym kraju nie widziano takich tłumów, jak w sobotni wieczór i noc. Tysiące młodych ludzi wyległy na ulice i place w dzielnicach lokali gastronomicznych i nocnego życia. To pierwszy weekend, gdy nie trzeba podawać powodu wyjścia z domu i można spotykać się z przyjaciółmi.

Włoskie media nazywają "zbiorowym szaleństwem" to, co działo się nocą w Neapolu, gdzie powstały olbrzymie skupiska bawiących się ludzi, w większości bez maseczek. Młodzież pozostała tam mimo nakazanego przez władze zamknięcia lokali o godz. 23:00. W wielu miejscach zapanował chaos, który wyrwał się spod kontroli - podkreśla się w relacjach.

Do godz. 4:00 rano całkowicie zablokowana była ulica biegnąca wzdłuż wybrzeża. Utworzyły się tam gigantyczne korki.

Włosi chętnie korzystają z większej ilości swobód po długim czasie kwarantanny. (Fot. Getty Images)

Agencja Ansa poinformowała, że jej fotografowi grożono na neapolitańskim placu, gdy zaczął robić zdjęcia obecnym tam tłumom.

W Mediolanie, stolicy najbardziej dotkniętej przez epidemię Lombardii, drugą noc z rzędu w dzielnicach lokali zgromadziły się tłumy mimo apeli władz o spokój i umiar, a także ostrzeżeń, że zostaną przywrócone restrykcje. Burmistrz metropolii Giuseppe Sala zarzucił uczestnikom tych zabaw pod gołym niebem brak odpowiedzialności.

W Rzymie tłumy wypełniły tradycyjne miejsca nocnego życia: okolice Ponte Milvio, dzielnice San Lorenzo, Testaccio i Zatybrze. Interweniowała straż miejska, by rozproszyć skupiska ludzi siedzących na schodach, murkach i chodnikach.

Dziś rano tłumy rzymian ruszyły nad morze do dzielnicy Ostia.

W Bari na południu straż miejska wymierzyła kary po 400 euro uczestnikom zgromadzeń na placach za to, że nie zachowywali dystansu społecznego. Tłumy wyległy nocą w mieście Foggia, także w tym samym regionie Apulia.

W Rimini nad Adriatykiem za brak maseczek i nieprzestrzeganie dystansu ukarano 65 osób spędzających sobotnią noc na ulicach i placach.

zrodlo:londynek.net

"Działaczka związku zawodowego pielęgniarek zwolniona z pracy. „Zadawałam niewygodne pytania”"

Przewodnicząca organizacji Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Szpitalu Ogólnym w Grajewie (woj. podlaskie) dostała „dyscyplinarkę” ze skutkiem natychmiastowym. Pracownica i działaczka jest przekonana, że dyrekcja postanowiła się jej pozbyć, bo miała dość upominania się o należne pracownikom uprawnienia i pieniądze.

– Pan dyrektor szukał na mnie haka, bo jako związkowiec zadawałam niewygodne pytania. W pismach kierowanych do pana dyrektora upominałam się o prawa pracownicze, o normy zatrudnienia, o pieniądze należne pracownikom – twierdzi Krystyna Łepkowska, pielęgniarka z 35-letnim stażem, której historię opisuje oko.press. Kobieta otrzymała zwolnienie dyscyplinarne pocztą, gdy była na zwolnieniu lekarskim.

Jak relacjonuje, współpraca organizacji związkowych z dyrektorem szpitala Sebastianem Wysockim, który objął stanowisko jesienią ubiegłego roku, od początku układała się źle.

– Nie ma spotkań, nie ma rozmów. Z poprzednimi dyrektorami zawsze szliśmy jako związkowcy na ustępstwa. Wiadomo, mamy dług. Rozumiemy to, bo to jest nasz zakład pracy – mówi kobieta. Wspomina również sytuację, w której dyrektor wyrzucił dokumenty, m.in. sądowe, z pokoju związkowego na ulicę. Działaczka OZZPiP twierdzi także, że dyrektor zwolnił z pracy pielęgniarki, które osiągnęły już wiek emerytalny, chociaż w szpitalu jak najbardziej było dla nich zajęcie, a wręcz bez ich pomocy funkcjonowanie niektórych oddziałów byłoby niemożliwe. W dodatku o nieprzedłużeniu umowy powiadomił je w dzień Wigilii Bożego Narodzenia.

2 marca 2020 r. związki obecne w grajewskim szpitalu skierowały do dyrektora pismo z 27 pytaniami i 11 postulatami. Pytały, czy wobec planowanych inwestycji w otwieranie nowych oddziałów szpital zamierza również pozyskać nowy personel, dlaczego pielęgniarki i położne, dyżurując na swoich macierzystych oddziałach muszą też doraźnie wspierać inne oddziały, dlaczego nie są przestrzegane normy dotyczące zatrudniania pielęgniarek i położnych na poszczególnych oddziałach. Padło też pytanie o pieniądze. – Dlaczego dyrektor nie podjął z NFZ pieniędzy, które należały się pielęgniarkom i położnym z tytułu rozporządzenia Ministra Zdrowia, pomimo komunikatów rozesłanych przez NFZ dnia 4 lutego do poszczególnych szpitali? Dla naszego szpitala byłaby to kwota 180,974,62 zł – chciało wiedzieć sześć organizacji pracowniczych.

Zdaniem Krystyny Łepkowskiej między wysłanym w marcu pismem, innymi interwencjami, jakie podejmowała w imieniu OZZPiP a otrzymaną dyscyplinarką jest jasny związek. Oficjalnym powodem zwolnienia, jaki podaje dyrektor, jest nieobecność pielęgniarki na dyżurach w dniach 25, 26 i 31 stycznia. Kobieta twierdzi, że faktycznie nie była obecna na oddziale, gdyż musiała opiekować się dziećmi chorej córki, jednak znalazła na swoje miejsce zastępstwo.

– Takie rzeczy zdarzały się już w naszym szpitalu. W innych zresztą też – mówi Łepkowska. Przekonuje, że nie mogła wziąć urlopu na żądanie, bo w grajewskim szpitalu tego się nie praktykuje. Właśnie z powodu faktu, że zatrudnionych na stałe pielęgniarek jest po prostu za mało.

Inne pracownice zrzeszone w OZZPiP w grajewskim szpitalu stoją po stronie zwolnionej koleżanki. Aneta Szulc, jej zastępczyni w organizacji związkowej, jest przekonana, że Łepkowską zwolniono, by przestała upominać się o prawa pracownic. Twierdzi, że dyrektor świetnie wiedział o tym, że pielęgniarki i położne w sytuacjach losowych zamieniają się na dyżury.

– W tej konkretnej sytuacji nie było żadnego zagrożenia dla pacjentów, bo na to samo miejsce weszła druga pielęgniarka z tą samą specjalizacją. Większym niebezpieczeństwem jest to, jak pozostawiają nas na dyżurach pojedynczo. I musimy ciągnąć ten dyżur same, niezależnie od tego, ile mamy zabiegów operacyjnych. Musimy zawieźć pacjentów na zabieg, przywieźć. Musimy wychodzić do laboratorium – wylicza Aneta Szulc w rozmowie z oko.press.

OZZPiP domaga się, by Krystynę Łepkowską przywrócono do pracy, a zwolnienie nazywa bezprawnym. Podnosi, że przed zwolnieniem działaczki związkowej dyrektor miał obowiązek skontaktować się w tej sprawie z jej organizacją, ale tego nie zrobił. Jeśli do porozumienia nie dojdzie, sprawa trafi do sądu pracy.

zrodlo:strajk.eu

"USA: bezrobocie, fala samobójstw i procesów o odszkodowania"

„Nigdy nie widzieliśmy takiego wzrostu prób samobójczych: w ciągu miesiąca tyle, co w ciągu całego roku” – informuje dr Mike Deboisblanc ze szpitala z East Bay w rejonie zatoki San Francisco. Liczba samobójczych śmierci mocno przekracza tam bilans zgonów w wyniku Covid-19. Prawie 40 mln. ludzi straciło pracę, a niemal połowa Amerykanów nie ma żadnych oszczędności. Wystartowały procesy od odszkodowania.

Trawestacja graficzna, facebook.

W Ameryce miało umrzeć ponad 90 tys. osób w związku z koronawirusem, a prawie drugie tyle umarło w tym czasie z powodu nadużycia narkotyków, alkoholu i samobójstw. „Ludzie czują obawy i popadają w depresję, dlatego popełniają samobójstwa. Gospodarka stała się trudna, skomplikowana, na końcu jest śmierć…” – mówił prezydent Trump w przypływie liryzmu. Kryzys w roku 2008 przyniósł ok. 10 tys. samobójstw, tym razem ta liczba będzie większa.

Sądy są zalewane tysiącami spraw związanych ze skutkami walki z epidemią. Najogólniej mówiąc są to konflikty między sprawami ochrony zdrowia publicznego a prawami do pracy, manifestacji, kupna broni… Na pierwszy ogień poszły więzienia: więźniowie domagali się warunkowych zwolnień ze względu na złe warunki sanitarne. Skorzystali z tego dwaj kluczowi ludzie Trumpa z czasów jego kampanii wyborczej – Paul Manafort i jego adwokat Michael Cohen, lecz inni muszą siedzieć.

Jest dużo pozwów, które mają zmusić zatrudniaczy do dbania o zdrowie pracowników. Nowojorskie pielęgniarki, gdzie było największe ognisko epidemii w Stanach, domagają się przed sądem dostępu do masek, rękawiczek i innych środków ochrony. Inni ubiegają się o zwrot za bilety na odwołane spektakle, koszty hotelowe, bilety lotnicze, czy abonamenty gimnastyczne… Studenci proszą o zawieszenie rat na olbrzymie czesne, a sklepikarze kontestują kwarantannę i „nielegalny” obowiązek zamknięcia handlu. Wiele stanów w pośpiechu uchwala przepisy, które mają ochronić służbę zdrowia i władze przed takimi skargami.


zrodlo:strajk.eu

"Relanium, amfetamina i ginkofar"

I znowu to samo. Demokraci, obywatele, inteligenci, piękni i mądrzy, acz nic a nic niepokalani zdolnością myślenia zamarli i trwają w szoku. Echo ich nagłej apopleksji niesie się coraz mocniej, bo proto-faszystowski laluś z Konfederacji ma już całe 13 procent w najnowszym prezydenckim sondażu.

To oczywiście bardzo niedobrze, ale szanowna polska inteligencja raczy przesadzać z tą ostentacyjną żałobną hiperwentylacją.

Jeszcze niedawno prominentny PiS-ożerca Maziarski chciał przecież razem z kolegami Bosaka odsuwać Kaczyńskiego od władzy, czyż nie? A pewien znany koalicjant obywatelski zapowiadał, że PO będzie współrządziła z Konfederacją i wtedy ta ostatnia „zajmie się lewicą”. Grzegorz Braun musiał nawet robić konferencję prasową i podawać opinii publicznej dementi w sprawie planów wstąpienia w polityczną zmowę z „obozem zdrady i zaprzaństwa”. A przecież dziwić się i chlipać nie ma czego, bo wszak prawicowa szajba PO jest zgoła pokrewna konfederackiej.

Nieszczęśliwy polski naród powinien masowo brać relanium na nadmiar emocji i nieumiejętność zarządzania nimi, coś z amfetaminą na umysłowe przymulenie i ginkofar na zapominalstwo. Bo rzadko pamięta, co zdarzyło się politycznie dosłownie kwadrans temu, nie mówiąc już o poprzednim politycznym sezonie. A wówczas, gdy „rządził” jeszcze niesamodzielny do bólu Donald Tusk i specjalista od ortografii Komorowski, w stronę bojowego skrzydła polskich ekstremistów, które organizowało listopadowe marsze i rozróby, rzucano przymilne propozycje, by nacjonalistyczne ekscesy organizować wspólnie. Nie pamiętacie? Ginkofar!

Czczono też bandy prawicowych morderców biegających z bronią po lasach po wojnie i generalnie dolewano IPN-owi paliwa jądrowego do wszystkich silników. Legitymizowano ekstremistyczną prawicę i jej narracje, a lewicę demonizowano. To nas przez ostatnie trzy dekady systematycznie opluwano i odmawiano nam prawa do jakiegokolwiek udziału w sprawie publicznej w charakterze innym niż kozła ofiarnego, albo usłużnego dopełnienia obozu beneficjentów i apologetów III RP.

Tylko osoba intelektualnie mocno przeziębiona (amfetamina!) może więc zdumiewać się sukcesem Bosaka. Przez lata wmawiano opinii publicznej, że tacy jak on są OK, a gdy my wypowiadaliśmy wobec takich jak on słowo „faszyzm”, to nam wygrażano palcem i pouczano, że nie przystoi stosować takich „pochopnych uogólnień”.

„Chcieliście Polski, no to ją macie!” – pisał poeta.

Przez cały niemal okres III RP dewastowano rynek pracy, rozkradano państwowy majątek, niszczano poczucie wspólnoty, empatię i inne humanitarne odruchy, których nauczył ludzi PRL. W powietrze wysadzono system wsparcia obywateli przez państwo, przeciwko biednym i wykluczonym, których wyrzygała III RP przy porodzie, rozpętywano systematyczne nagonki, a lewicę, która się o nich upominała, obrzydzano. To samo dotyczy związków zawodowych. Temu porządkowi przyklaskiwali wszyscy ci, którzy dziś są tak rozgniewani i zaskoczeni, że aż trudno te ich ryki wytrzymać (relanium!). Chciałoby się napisać: a nie mówiłem? Ale się nie pisze.

To oczywiste, że prawica wiedzie prym. Lewica nie wytrzymała naporu materii, czyli wcześniejszych działań dzisiejszych płaczek. Zapadła się, wyparła sama siebie i w końcu poszła na dno prowadzona przez Leszka Millera u zarania wieku. Prawica zaś, gdy sznurki lecą Kaczyńskiemu z rąk, a PiS zaplątuje się we własne nogi, robi co trzeba, czyli regularnie i bez znieczulenia napierdala. We wszystko i we wszystkich.

Gdy razem z foliarstwem pod przywództwem Tanajny konfederaci przy aplauzie PO zrobią nam tu swoje ekstremistyczne Muppet Show, ja rezerwuję sobie miejsce na galerii Statlera i Waldorfa. Kto zechce zasiąść obok?


zrodlo:strajk.eu

"Rząd, ZUS i spółki węglowe wykiwały górników? Grozi im drastyczna obniżka wynagrodzenia"

Kolejny przykład na rzekomą prosposłeczność PiS-owskiego rządu. Górnicy, nie dość, że są grupą pracowniczą bardzo mocno dotkniętą epidemią koronawirusa, będą też poszkodowani ekonomicznie.

Zaklad Ubezpieczeń Społecznych, naliczając świadczenie postojowe nie uwzględnia rozlicznych dodatków do podstawy górniczego wynagrodzenia. W rezultacie obniżka realnego wynagrodzenia wynieść może nawet 70 proc. Związki zawodowe podjęły pierwsze, póki co raczej mało ofensywne, działania.

Jak to możliwe? Otóż pensje górników na postojowym zostały obniżone do 80 procent ich pierwotnej wysokości. Oddziały ZUS w Rybniku i Chorzowie, powołując się na ustawę „antykryzysową”, poinformował, że od tej podstawy będzie wypłacał 80 proc. chorobowego – w efekcie górnicy, którzy zachorowali na COVID-19, będą dostawali 64 proc. swojej dotychczasowej pensji, czyli nieco ponad połowę.

Na tym jednak nie koniec. Podstawą do wyliczeń publicznego ubezpieczyciela jest naga pensja, tymczasem na zarobki górników składają się również liczne dodatki. są to premie, nagrody, specjalne stawki za pracę w weekendy. W praktyce wielu górników otrzyma zaledwie 30, w porywach 40 proc. swoich regularnych zarobków. Takie wyliczenia podają między innymi portale money.pl i biznes.info.

„Mamy informacje, że na razie bardzo dużo osób poszło na własne urlopy albo jest na L4. Jednak za chwilę, gdy cała sprawa z badaniami tak się będzie przeciągała, to urlopy się ludziom skończą. Wtedy oni będą musieli skorzystać z postojowego. Chcemy, żeby było ono dobrze wyliczone” – mówi cytowany przez portal nettg.pl. Bogusław Hutek, przewodniczący górniczej Solidarności.

Związkowcy domagają się, żeby stawka wypłat chorobowego na postojowym została sztywno ustalona na 60 proc. wynagrodzenia przy pełnym uwzględnieniu wszystkich regularnych dodatków do podstawowej pensji.

Głos zabrały również związki zawodowe zrzeszone w OPZZ. Na stronie internetowej Związku Zawodowego Górników znaleźć można pismo skierowane przez przewodniczącego Zakładowej Organizacji Koordynacyjnej ZZG w Polskiej Grupie Górniczej Sebastiana Czogałę. O działaniach tej organizacji informuje również dwutygodnik Górnik.

Związkowcy wytykają zarządowi kompletną niekompetencję, brak skoordynowanych włąściwie działań i wskazują, że to szefostwo jest odpowiedzialne za powstały chaos.

Skan pisma ZZG do dyrektora Polskiej Grupy Górniczej.

„ZOK ZZG w Polsce kolejny raz zwraca uwagę na kompletny braki koordynacji pomiędzy PGG S.A. a Państwową Stacją Epidemiologiczną oraz pozostałymi instytucjami odpowiadającymi za pobieranie pracownikom wymazów, wykonywanie testów i przekazywanie wyników. Ten stan w połączeniu z przedłużającym się oczekiwaniem na wyniki testów oraz przypadkami uszkodzenia bądź zaginięcia pobranych próbek, powoduje ogromny stres i niepokój pracowników i ich rodzin. W tej sytuacji pracownicy nie z własnej winy, nie mogą świadczyć pracy i wszelkie negatywne konsekwencje ich dotykające obciążają Zarząd PGG S.A. To Zarząd PGG jest bezpośrednio odpowiedzialny za organizację pracy i próby tłumaczenia tego bałaganu działaniami innych podmiotów (Sanepidu) nie zwalniają go z odpowiedzialności. Na chwilę obecną liczba dni oczekiwania na wyniki testów w przypadku niektórych pracowników przekracza już liczbę dni wolnych niepłatnych wynikających ze zmniejszenia czasu pracy oraz liczbę sobót w miesiącu maju. ZOK ZZG w Polsce nie zgadza się na dalsze obniżanie wynagrodzeń pracowniczych wynikające z błędów popełnianych przez pracodawcę i braku koordynacji ze służbami sanitarnymi. ZOK ZZG w Polsce wnosi o wypłacenie za miesiąc maj wszystkim pracownikom którzy z tych powodów nie zostali dopuszczeni do pracy wynagrodzeń w wysokości 100% średniej urlopowej” – napisał między innymi przewodniczący Czogała.

 zrodlo:strajk.eu

"Agresywna nagonka na Chiny to już oficjalna polityka Białego Domu"

W miarę, jak retoryka „wojny z terroryzmem” zaczęła się wypalać, amerykańska oligarchia zaczęła szukać nowego wroga, którym będzie mogła straszyć społeczeństwo i uzasadniać agresywną działalność polityczną, wojskową i gospodarczą. Według najnowszego dokumentu strategicznego wydanego przez Biały Dom, Chiny oficjalnie zostały namaszczone na nowego przedstawiciela globalnego zła.

W raporcie o wdzięcznym tytule Strategiczne podejście Stanów Zjednoczonych do Chińskiej Republiki Ludowej Biały Dom ogłosił, że wyciąga rękawice wobec wyzwania rzuconego przez rządzącą Państwem Środka Komunistyczną Partię Chin (KPCh), stwierdzając, że dwa główne mocarstwa znajdują się w stanie „strategicznej konkurencji i odpowiednio „chronią swoje „interesy”.

Administracja prezydenta Trumpa swoje stanowisko uzasadnia tym, że chińskie reformy zapoczątkowane 40 lat temu poszły w niewłaściwym kierunku, to jest nie w takim jaki widzieliby w Waszyngtonie. Chiny, zamiast całkowicie podporządkować się polityce USA, próbują odgrywać samodzielną rolę w zglobalizowanym świecie. W dodatku śmią konkurować z Wujem Samem tak na płaszczyźnie gospodarczej jak i politycznej, ba, mają nawet pewne sukcesy.

„Szybki rozwój gospodarczy ChRL i jej większe zaangażowanie w świecie nie doprowadziły do ​​zmian [w systemie politycznym ChRL – przyp. red.] ukierunkowanych na obywateli i demokrację, na co miały nadzieję Stany Zjednoczone. Zamiast tego KPCh postanowiła przekształcić system międzynarodowy na swoją korzyść” – czytamy w raporcie. „Coraz szersze stosowanie przez KPCh władzy gospodarczej, politycznej i wojskowej w celu wpływania na państwa narodowe szkodzi żywotnym interesom amerykańskim i podważa suwerenność i godność krajów oraz jednostek na całym świecie”.

Amerykańska plutokracja wychodzi przy tym z założenia, że jej system polityczny ma więcej wspólnego z demokracją niż z oligarchią oraz że ma ona prawo do posiadania monopolu na wpływanie na sytuację wewnętrzną innych państw.

Zaniepokojenie USA budzi również zaangażowane wojskowe i paramilitarne Pekinu na Morzu Żółtym, na granicy wschodniej i chińsko-indyjskiej, a więc w regionie, w którym znajdują się satelici USA: Japonia, Australia, Republika Korei i Tajwan.

Choć Biały Dom twierdzi w raporcie, że nie jest zainteresowany wprowadzaniem jakichkolwiek zmian w chińskim modelu zarządzania w kraju, to jednocześnie zapowiada, że nie będzie ustępował „wobec opowieści KPCh o wyjątkowości i ofiarach”. Zaś samo zachowanie chińskich władz dokumencie określane jest jako „złośliwe” i „wymagające sprzeciwu”.

„Stany Zjednoczone nie zaakceptują działań Chin, które osłabiają wolny, otwarty i oparty na regułach porządek międzynarodowy” – czytamy. Amerykanie postanowili również zwalczać o słabnącej roli ich supermocarstwa słabnie i jego zmniejszającej się roli w polityce międzynarodowej.

Biały Dom zapowiada również, że będzie odrzucał wezwania chińskich władz do dialogu, gdyż nie mają one żadnej wartości, poza symboliką i widowiskowością. „Zamiast tego domagamy się konkretnych i konstruktywnych rezultatów” – czytamy. Jakich? „Zgodnych z interesem Stanów Zjednoczonych”.


zrodlo:strajk.eu

"PRADAWNE, UKRYWANE KATAKLIZMY – IMPERIA ZNIKAJĄCE W TAJEMNICZYCH OKOLICZNOŚCIACH."

Niejeden raz na przestrzeni znanej nam historii różne cywilizacje i kultury upadały lub znikały, albo zostawały zniszczone przez nie wiadomo co. Imperium akadyjskie w Mezopotamii, Stare Królestwo w Egipcie, palestyńska cywilizacja z wczesnej epoki brązu, Anatolia i Grecja, a także indyjska cywilizacja doliny Indusu, afgańska cywilizacja Helmand oraz Hongshan z Chin – wszystkie popadły w ruinę mniej więcej w tym samym czasie. Niewiele później w skali archeologicznej (choć chronologia to jeden wielki bałagan) destrukcja dosięgła grecki lud myceński, Hitti z Anatolli, egipskie Nowe Państwo, Palestynę z późnej epoki brązu i dynastię Shang w Chinach.

Badacze z dziedziny archeologii i historii są skonsternowani brakiem jakichkolwiek bezpośrednich archeologicznych czy pisanych wyjaśnień przyczyn (w przeciwieństwie do skutków), choć istnieje ogromna ilość mitów i wierzeń ludowych, które mogłyby dostarczyć odpowiedzi, gdyby zostały dokładnie przeanalizowane. Odkąd “eksperci” w tych dziedzinach zaliczyli mity do zabobonów, wierząc równocześnie, że uhistoryzowane mity włączone do Biblii są zapisami historycznymi, nie posuwają się raczej do przodu z rozwiązaniem tego problemu, a upadek cywilizacji przeważnie przypisują inwazjom i działaniom wojennym na niewyobrażalną skalę.

Pałac na Knossos – imperium minojskie zniknęło w tajemniczych okolicznościach.

Kilkadziesiąt lat temu pewni zaintrygowani tym problemem naukowcy przyrodnicy skoncentrowali się na wymienionych powyżej upadkach cywilizacji w epoce brązu. Doszli oni do wniosku, że dowody wskazują raczej na przyczyny naturalne, a nie na działalność ludzką (najazdy, wojny). Zaczęli mówić o zmianach klimatu, aktywności wulkanicznej i trzęsieniach ziemi. Obecnie tego typu wytłumaczenia są faktycznie włączone w niektóre standardowe modele historyczne okresu epoki brązu, choć wiele problemów wciąż pozostaje nierozwiązanych – żadne z wyjaśnień nie tłumaczy całości istniejących dowodów.

Immanuel Velikovsky zdenerwował wszystkich sugerując, że Eksodus – ale tylko Eksodus – był spowodowany bombardowaniem przez kamienie, pył, węgiel itd., będącym skutkiem szalejącej w Układzie Słonecznym Wenus. Zgromadził on zdumiewającą ilość mitów i legend z całego świata, które silnie sugerowały zajście jakiegoś globalnego kataklizmu, ale już gdzie, kiedy i jak do tego doszło, było raczej niepewne.

Przed Velikowskym byli też inni, którzy pisali i mówili o tych sprawach, a wśród nich Ignatious Donnelly, szczególnie zasługujący na wzmiankę za przypisanie mitów do Wielkiego Potopu Noego, który według niego był w rzeczywistości zniszczeniem Atlantydy, jaką opisywał Platon. To, czy istniała zaawansowana cywilizacja znana jako Atlantyda, nie jest tu przedmiotem naszego zainteresowania, ale czy doszło do powodzi i kiedy to się mogło zdarzyć – jest.

Pod koniec lat 70. XX w. brytyjscy astronomowie Victor Clube i Bill Napier z Uniwersytetu Oksfordzkiego zaczęli badać uderzenia komet jako ostateczną przyczynę. W 1980 roku fizyk, laureat Nagrody Nobla, Luis Alvarez wraz z kolegami opublikował na łamach periodyku Science artykuł, w którym postulował, że powodem wyginięcia dinozaurów było uderzenie meteorytu. Artykuł Alvareza spotkał się z ogromnym oddźwiękiem, aczkolwiek różnym po obu stronach Atlantyku.

W USA mamy do czynienia ze szkołą ”myślenia życzeniowego”, która zakłada, że istotne są tylko uderzenia asteroid, a zważywszy na ich rzadkość, nie ma się czym przejmować. Natomiast w Wielkiej Brytanii dalsze badania astronomów Cluba i Napiera, prof. Marka Baileya z obserwatorium Armagh, Duncana Steela z australijskiego Spaceguard oraz najlepiej znanego brytyjskiego astronoma, Sir Freda Hoyle’a, wsparły teorię uderzeń kometarnych, potocznie nazywaną ”brytyjską szkołą spójnego katastrofizmu” (“British School of Coherent Catastrophism”).

Według Cluba i Napiera, i innych, dokładnie tak jak w 1994 roku kometa Shoemaker-Levy uderzyła w Jowisza z siłą milionów megaton, tak 13 tys. lat temu Ziemia została zbombardowana przez fragmenty gigantycznej komety, która rozpadła się na kawałki na oczach przerażonej ludzkości. Wielokrotne uderzenia w obracającą się planetę wywołały potężne fale przypływowe, szalejące pożary, wybuchy podobne eksplozjom nuklearnym, masowe wymarcie wielu prehistorycznych gatunków – takich jak mamuty i tygrysy szablozębne – oraz większości ludzkości, ściągając na świat kilkumiesięczne ciemności.

(Zobacz: The Cosmic Serpent [Kosmiczny Wąż] i The Cosmic Winter [Kosmiczna Zima] autorstwa Cluba i Napiera. Zobacz także: The Origin of the Universe and the Origin of Religion [Pochodzenie wszechświata i pochodzenie religii], Anshen Transdisciplinary Lectureships in Art, Science, and the Philosophy of Culture, autorstwa Freda Hoyle’a.)

Kilku amerykańskich naukowców przyłączyło się do grupy Spójnego Katastrofizmu. Fizyk Richard Firestone oraz geolodzy Allen West i Simon Warwick-Smith piszą w książce The Cycle of Cosmic Catastrophes („Cykl katastrof kosmicznych”) (Bear & Co., 2006):

W 1990 roku astrofizyk Victor Clube i astronom Bill Napier wydali książkę pt. „The Cosmic Winter” (Kosmiczna zima), w której przedstawili analizy orbitalne kilkunastu deszczów meteorów, spadających co roku na Ziemię. Wykorzystując zaawansowane programy komputerowe, uważnie prześledzili tysiące lat wstecz, tropiąc orbity komet, asteroid i deszczów meteorów, aż odkryli coś naprawdę zadziwiającego. Wiele rojów meteorów, jak na przykład Taurydy, Perseidy, Piscydy i Orionidy, jest ze sobą powiązanych. Co więcej, niektóre wielkie ciała niebieskie także są ze sobą powiązane: komety Encke i Rudnicki, asteroidy Oljado, Hephaistos, i około setki innych. Każde z tych ponad stu ciał niebieskich ma co najmniej 800 m średnicy, a niektóre mają kilka kilometrów. Co mają ze sobą wspólnego? Według tych naukowców, każde z nich jest potomkiem tej samej masywnej komety, która po raz pierwszy wtargnęła do naszego układu słonecznego niecałe 20 tysiecy lat temu! Clube i Napier wyliczyli, że uwzględniając wszystkie kawałki gruzu, jakie znaleźli porozrzucane po naszym układzie słonecznym, oryginalna kometa musiała być olbrzymia.

Clube i Napier policzyli także, że z powodu subtelnych zmian w orbitach Ziemi i zachowanych odłamków kosmicznych, co ok. 2-4 tys. lat nasza planeta przechodzi przez najgęstszą część tych gigantycznych kometarnych chmur. Dostrzeżemy ten wzorzec, gdy spojrzymy na klimat i dane zapisane w rdzeniach lodowych. Na przykład iryd, hel-3, azot, amoniak i inne kluczowe mierniki wydają się razem wzrastać i opadać, tworząc zauważalne maksima około 18000, 16000, 13000, 9000, 5000 i 2000 lat temu. W tym schemacie wystepowania maksimów co 2–4 tysiące lat być może widzimy ”wizytówki” powracającej mega-komety.

Na szczęście, najsilniejsze bombardowania zdarzyły się podczas najstarszych maksimów, a z czasem, kiedy resztki komety rozpadły się na mniejsze fragmenty, robiło się coraz spokojniej. Jednakże niebezpieczeństwo nadal istnieje. Niektóre z pozostałych kilkukilometrowych fragmentów są wystarczająco duże, żeby wyrządzić poważne szkody miastom, klimatowi i globalnej gospodarce. Clube i Napier (1984) przewidzieli, że począwszy od 2000 roku przez następnych 400 lat Ziemia wejdzie w następny niebezpieczny okres, kiedy zmiana orbity wprowadzi nas na potencjalny kurs kolizyjny z najgęstszymi częściami chmur, zawierającymi bardzo duże odłamki. Dwadzieścia lat po tej prognozie przemieściliśmy się w ten niebezpieczny obszar. To, że część z tych ogromnych obiektów jest w tym momencie na kursie kolizyjnym z Ziemią, jest dość powszechnie uznane za fakt, nie ma jedynie pewności co do tego, czy nas ominą, co jest najbardziej prawdopodobne, czy też uderzą w którąś część naszej planety.

Widzimy więc, że ten nowy typ “katastrofy naturalnej” zaczyna być postrzegany przez wielu badaczy jako najprawdopodobniejsze wyjaśnienie jednoczesnego upadku wielu kultur na przestrzeni dziejów. Postęp w tej dziedzinie zawdzięczamy głównie astronomom, geologom, dendrochronologom itd., jednak jej idee pozostają niemal zupełnie nieznane wśród archeologów i historyków, co znacząco hamuje ich próby wyjaśnienia tego, co odczytują z zapisów historycznych.

Nowa teoria zakłada, że Ziemia raz za razem natrafia na roje kometarnego gruzu. Większość z nich znamy jako deszcze meteorów – nic nie znaczące drobne cząstki kosmicznego materiału. Jednak od czasu do czasu w roju trafiają się odłamki o średnicach od stu do kilkuset metrów. Gdy uderzają w Ziemię lub eksplodują w atmosferze, możemy spodziewać się katastroficznych skutków dla naszego systemu ekologicznego.

Wielomegatonowe eksplozje bolidów mogą zniszczyć naturalne i kulturowe obiekty na powierzchni ziemi, wywołując fale pływowe powodujące powodzie (jeśli odłamek wyląduje w oceanie), pożary i zniszczenia sejsmiczne, nie pozostawiając przy tym kraterów, a tylko wypaloną i spustoszoną ziemię. W razie znaczącego bombardowania całe niewielkie państwo może zostać starte z powierzchni ziemi, całkowicie wyparować.

Poprzewracane i spalone drzewa na przestrzeni setek kilometrów kwadratowych – wynik wybuchu meteoroidu Turguska.

Ostatni przykład, znany jako katastrofa tunguska, miał miejsce w 1908 roku na Syberii, kiedy to około 5 km nad ziemią eksplodował bolid, a jego ognisty podmuch całkowicie zdewastował obszar o powierzchni prawie 2000 km². Choć to ciało niebieskie nie uderzyło w ziemię, a jego średnica nie przekraczała 60 m, to wybuch miał siłę od 20 do 40 megaton – tyle, co energia wybuchu 2000 bomb atomowych, wielkości tej zrzuconej na Hiroszimę. Innymi słowy, jeśli kiedyś istniały zaawansowane antyczne cywilizacje i jeśli zostały zniszczone przez wielokrotne bombardowania podobne do katastrofy tunguskiej, to nie ma się co dziwić, że nie pozostało po nich prawie żadnego śladu, a to co pozostało, przeważnie przypisuje się “anomaliom”.

Przez lata astronomia głównego nurtu mocno krytykowała zarówno Cluba i Napiera, jak i ich hipotezę kometarną. To nastawienie zmieniło się dość gwałtownie, gdy w 1994 roku kometa Shoemaker-Levy 9 uderzyła w Jowisza. Przez kilka dni obserwatoria astronomiczne z całego świata oglądały rozpad komety na 20 części i sukcesywne bombardowanie różnych obszarów Jowisza. Podobne zdarzenie na naszej planecie byłoby dewastujące, delikatnie mówiąc. Rosnąca ilość komet i bolidów oraz fakt, że w tym roku Jowisz został ponownie zbombardowany, sugerują, że Victor Clube i Bill Napier mają rację – żyjemy w bardzo niebezpiecznym okresie.

Z książki Rain of Iron and Ice (Deszcz żelaza i lodu) Johna Lewisa, profesora nauk planetarnych w Laboratorium Księżycowym i Planetarnym, współdyrektora Centrum Badań Inżynierii Kosmicznej Uniwersytetu w Arizonie i NASA oraz członka arizońskiej Stanowej Komisji Kosmicznej, dowiadujemy się, że w Ziemię regularnie uderzają obiekty kosmiczne i wiele z nich eksploduje w atmosferze, tak jak zdarzyło się w rejonie Tunguzkiej, nie pozostawiając po sobie krateru ani innych trwałych i widocznych śladów upadku..

Te uderzenia lub eksplozje w atmosferze mogą prowadzić do trzęsień ziemi lub fal tsunami, podczas gdy ludzie pozostają nieświadomi ich przyczyny. W końcu Ziemia to w 75% wody, a każdy świadek takiego zdarzenia zostałby prawdopodobnie usmażony i nie mógłby się z nami podzielić swoją wiedzą, więc tak naprawdę nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy wszystkie trzęsienia ziemi na naszej planecie są pochodzenia tektonicznego.

Krótko mówiąc, praca Lewisa przedstawia nam koncepcję, zgodnie z którą część znanych historycznych trzęsień ziemi równie dobrze mogła być pochodzenia impaktowego. Badacze przypisali zdarzeniom, które da się odnaleźć w danych naukowych, następujące daty: 12.800, 8200, 5200 i 4200 BP (“lat temu”). Daty te mogą być skorygowane, kiedy powstaną precyzyjniejsze metody datowania.

Najbardziej interesuje nas zdarzenie z roku 12800 BP, dlatego że najwyraźniej to właśnie ono niemal całkowicie unicestwiło życie na Ziemi, a przynajmniej całą megafaunę na wszystkich kontynentach. Platon pisał o katastrofie, która w ciągu jednej doby zniszczyła Atlantydę około 11600 lat temu – to piekielnie blisko. Jest to temat, który w wyczerpujący sposób został opisany w książce Firestonea, Westa i Warwick-Smitha pt. The Cycle of Cosmic Catastrophes (Cykl katastrof kosmicznych). Obok własnych badań naukowych nad dowodami, autorzy włączyli do książki sporą ilość mitów rdzennych mieszkańców Ameryki, opisujących to zdarzenie.

Jak już wspomniałam, Clube i Napier zidentyfikowali przodka kompleksu Taurydów jako gigantyczną kometę, która została wrzucona na króciutką orbitę (około 3,3 lat) jakieś 20-30 tysięcy lat temu. W skład kompleksu Taurydów wchodzą rój Taurydów, kometa Encke, “asteroidy” takie jak 2101 Adonis i 2201 Oljato oraz ogromne ilości kosmicznego pyłu. Asteroidy w kompleksie Taurydów wydają się mieć związane z sobą deszcze meteorytów, co oznacza, że wiele asteroid może być wymarłymi kometami. Innymi słowy, komety mogą się składać z czegoś więcej niż tylko z pyłu i lodu – mogą zawierać znaczący skalny rdzeń, a także dużą ilość trujących gazów i chemikaliów.

zrodlo:https://globalna.info/

"Premier państwa UE oskarża Zełenskiego o próbę przekupstwa Premier Słowacji Robert Fico powiedział, że „nigdy” nie przyjmie pieniędzy z Kijowa"

  Ukraiński przywódca Władimir Zełenski rozmawia z mediami pod koniec szczytu UE w Brukseli. © Getty Images / Thierry Monasse Słowacki pre...