Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej odpowiedziało na list Związkowej Alternatywy z propozycją objęcia polskich opiekunek i opiekunów pracujących w Niemczech układem zbiorowym. Z odpowiedzi wynika, że w przekonaniu ministerstwa ich sytuacja wcale nie jest tak trudna, jak wynika z doświadczeń pracowników, trudne za to byłoby podjęcie przez resort działań w ich obronie.
fot. Iwona Bilska
– Obecnie zdecydowana większość opiekunek pracuje w szarej strefie lub w ramach niskopłatnych i niestabilnych umów cywilno-prawnych. Nawet gdy opiekunki są zatrudniane na etat, mają bardzo niskie zarobki, a ich prawa, w tym dotyczące bezpieczeństwa i higieny pracy, są mocno ograniczane – napisały do minister Malągpracownice zrzeszone w Związkowej Alternatywie Opiekunek. Wskazywały również, że zwykle pracują w oparciu o umowy z kilkudniowym okresem wypowiedzenia, więc ich ich zatrudnienie jest skrajnie niestabilne. Powszechną praktyką jest również zmuszanie opiekunek do pracy na rzecz rodzin seniorów przekraczającej zakres opieki nad osobą starszą. Do tego znaczną część zarobków pochłania prowizja dla agencji pośrednictwa pracy, jeśli to z jej udziałem zawarta została umowa z rodziną seniorki lub seniora. Opiekunki proponowały, by ministerstwo podjęło się stworzenia własnej agencji rządowej, dbającej o interes polskich obywateli, a nie tylko o własny zysk.
Odpowiedź ministerstwa rozczarowała działaczy i działaczki Związkowej Alternatywy. Podpisana pod listem podsekretarz stanu Alina Nowak wyraziła przekonanie, że agencje pośrednictwa same skorygują swoje postępowanie, jeśli zauważą, że pracownicy i pracownice poszukują zatrudnienia bez ich pomocy. Jeśli tak będzie, przekonuje ministerstwo, „agencje same zdecydują się na obniżenie swoich zysków i jednoczesne zapewnienie opiekunkom umów zapewniających nie tylko lepsze warunki płacowe, ale również zapewniających bezpieczeństwo i higienę pracy”. Dodatkowo resort radzi, by korzystać z usług EURES (Europejskich Służb Zatrudnienia) i pamiętać o tym, że zadania związane z pracą w Unii Europejskiej realizują też urzędy wojewódzkie.
Co do podjęcia rozmów ze stroną niemiecką w sprawie zawarcia układu zbiorowego dla opiekunek i opiekunów, ministerstwo w liście w zasadzie rozkłada ręce, kwitując, że uregulowanie warunków pracy takich osób byłoby „trudne”.
– Najwyraźniej rząd nie dba o polskie opiekunki w Niemczech, a przy okazji nie zna przepisów niemieckich w sektorze opieki, które wymagają pracy etatowej dla każdego pracownika opieki – komentuje przewodniczący Związkowej Alternatywy, Piotr Szumlewicz, w stanowisku przesłanym Portalowi Strajk.
Związkowca jeszcze bardziej uderzyła niewiedza na temat realnej sytuacji polskich pracownic opieki, warunków, jakie są im oferowane podczas starań o pracę w Niemczech i to, że zamiast przynajmniej spróbować działać na poziomie instytucjonalnym, ministerstwo woli tylko pouczać.
– Z uwagi na to, że osoby starsze stanowią jedną piątą społeczeństwa niemieckiego, zapotrzebowanie na pracę opiekunów osób starszych w Niemczech jest bardzo duże. W związku z tym polskie opiekunki, decydujące się na wykonywanie swojej ciężkiej pracy w Niemczech, powinny mieć świadomość, że ich pozycja negocjacyjna przy zawieraniu umowy z agencją zatrudnienia jest dobra, a oferowane przez agencje wynagrodzenie powinno być wyraźnie wyższe od minimalnych stawek – czytamy w piśmie resortu.
Ministerstwo wyraża zatem niezachwiane przekonanie, że rynek wszystko ureguluje, byle pracownicy odpowiednio się o to starali. Związkowa Alternatywa zapowiada ze swojej strony, że będzie nadal występować w obronie wyzyskiwanych polskich opiekunek.
To byłaby prawie sensacja: izraelskie media donoszą, że Tel Awiw tymczasowo rezygnuje z planów nielegalnej aneksji ziem w dolinie Jordanu, przewidzianej po 1 lipca.
Tę wiadomość podał „The Times of Israel”, powołując się na telewizję Channel 12. Według izraelskich mediów, Izrael rezygnuje z przyłączenia do terytorium Izraela ziem w dolinie Jordanu. Plan ten był potępiony przez wszystkie liczące się polityczne stronnictwa i państwa na świecie oraz ONZ – poza, oczywiście, USA. Wspomniane media podają, że strona izraelska już skierowała notę z powyższą informacją do Mahmuda Abbasa, przewodniczącego Autonomii Palestyńskiej.
„Jak sądzę, aneksja nie będzie rozciągnięta na dolinę Jordanu i wszyscy już to przyjęli do wiadomości”, miał powiedzieć minister spraw zagranicznych Izraela Gabi Aszkenazi na konferencji na Uniwersytecie w Tel Awiwie 24 czerwca 2020 r., za zamkniętymi drzwiami. W łonie służb specjalnych Izraela wybuchły gwałtowne dyskusje, czy i jak bardzo mogłaby się odbić pełna aneksja ziem w dolinie Jordanu wybuchem protestów ze strony Palestyńczyków i w świecie arabskim. Urzędnicy służb specjalnych na spotkaniu wysokiego szczebla gabinetu bezpieczeństwa w środę stwierdzili, że szef Cahalu (armii) Aviv Kohavi i dowódca wywiadu wojskowego Tamir Hayman ostrzegli, że aneksja może wywołać gwałtowne zamieszki na Zachodnim Brzegu, z atakami na izraelskich żołnierzy włącznie.
Decyzja ta miała być podjęta po spotkaniu szefa służby specjalnej Izraela Mosad Yossi Cohena z królem Jordanii Abd Allahem II. Gdyby doniesienia się sprawdziły, oznaczałoby to, że rząd izraelski ma zamiar przesunąć aneksję doliny Jordanu na później, a na razie ograniczyć się do aneksji niektórych żydowskich kolonii na Zachodnim Brzegu, szczególnie wokół palestyńskiej, okupowanej (i anektowanej) części Jerozolimy. Spekuluje się o możliwym przyłączeniu Ma’ale Adumim, położonego na wschód od Jerozolimy i Gusz Ecjon, na południe od miasta.
Część izraelskich mediów jest zdania, że tymczasowe ograniczenie apetytów Izraela nastąpiło pod wpływem perspektywy poważnego pogorszenia wizerunku Izraela w świecie. Pojawiają się również informacje, że to zięć Trumpa Jared Kushner prosił Tel Awiw o większą ostrożność, by aneksja nie odbiła się na stosunkach z państwami Zatoki Perskiej.
Przedstawiciele środowisk palestyńskich w swoich wypowiedziach dla Portalu Strajk co najmniej wstrzemięźliwie odnieśli się do powyższej informacji.
„Nie wierzę, że Izrael zatrzyma się w swoich planach, tym bardziej, że ma za sobą USA. Prawo międzynarodowe nic dla nich nie znaczy”, powiedział nam jeden z Palestyńczyków zamieszkujących w Polsce.
Prawdziwym jednoznacznym sygnałem o tym, że plany dotyczące doliny Jordanu zostały zmodyfikowane (odłożone w czasie), byłaby dopiero wypowiedź samego izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu.
Naprawdę, uwielbiam ludzi, którzy udowadniają bezpotrzebę nauki, długotrwałych i dogłębnych analiz, tego inteligenckiego irytującego dzielenia włosa na czworo.
Leszek Moczulski, miłośnik deszyfracji akronimów, doświadczony polityk, który w swoich politycznych peregrynacjach zaliczył chyba wszystkie organizacje polityczne, które potem, będąc w innych stronnictwach zaciekle zwalczał, dogłębny znawca (przez pryzmat własnych doświadczeń) tajnych służb PRL, bywalec lustracyjnych procesów, zawsze gotów do wydawania świadectw moralności innym, jest jednym z takich ludzi.
„Gazeta Wyborcza” udzieliła mu swych łamów, bo widać uznała, że jej czytelnikom brakuje czytelnych drogowskazów w sprawie przyszłości świata. Moczulski spieszy na pomoc.
Ja wam powiem: w gruncie rzeczy już po przeczytaniu tytułu można resztę sobie darować. Brzmi on mianowicie: „Za 30 lat krajom islamu wyczerpie się ropa, pozostanie głód. Ruszą na nas po raz trzeci?” Wsmakujcie się w te jakże proste, ale przenikliwe słowa. Pomijam szczegół, że pojęcie krajów islamskich jest dość szerokie, ale Leszek Moczulski zawęził widać to pojęcie dla wygodnego mu punktu widzenia: tylko ropa naftowa określa ich wartość. Są zapewne tak prymitywni, że jeśli skończy się ropa, to zdechną z głodu, bo nic innego robić nie potrafią. Nie, mała poprawka, mogą zająć się tym, do czego zostali stworzeni: najechać ludy cywilizowane. Mają w tym doświadczenie, bo ruszą „po raz trzeci”. Aż dziw, że nie powiedział Autor tego wprost: „ratuj się kto może, Arabusy na nas idą!”.
A skąd się bierze ta szarańcza? A stąd, że mnożymy się jak króliki. Z jednej strony to warunkuje wzrost gospodarczy, z drugiej jednak jest nas za dużo, stąd wojny i zarazy. „Czy jest to plan Boga, który rozstrzyga o wszystkim? – w co wierzę. Czy jest to jakiś samoistny instrument regulujący sprawy świata? – co doceniam. Oto jest pytanie!”, pisze Moczulski, a ja mu zazdroszczę łatwości opisu świata. Jeśli nawet Bóg cokolwiek planował, to wybrał dość prościutkie metody, ponieważ, jak pisze Moczulski, dwie szkoły myślenia kształtowały świat od XIX wieku: marksizm i nacjonalizm. Obie oparte o podobny schemat. Pierwsza; „wszystko dla robotników”, a druga: „wszystko dla swoich”. I obie padły, gdyż u marksistów „sprawiedliwy podział pomiędzy uprawnionych wystarczał na dziś, czyli na krótką metę, ale przy otwartych nożycach pomiędzy dystrybuowanymi dobrami a szybciej rozrastającą się populacją systematycznie prowadził do ogólnej nędzy”. Na dodatek „myśl marksistowska w początkach XX stulecia wyczerpała swoje możliwości intelektualne”. A co do nacjonalizmu, to wprawdzie ostał się do czasów dzisiejszych, ale w gruncie rzeczy nic nie znaczy, ponieważ dwie wojny światowe „zadały mu cios śmiertelny”. Te proste jak cios diagnozy, naprawdę powalają.
Współczesny świat gnie się w konwulsjach; zarazy, wojny no i oczywiście „coraz więcej jest jednopłciowych związków. Instynkt przedłużenia gatunku ludzkiego szybciej maleje, a nawet zanika zastępowany przez seks”. Nawet Moczulski ma na wszystko jakieś rady, ale dość enigmatycznie o nich mówi, więc nie chce mi się tego streszczać.
Biało-czarne widzenie świata jest charakterystyczne dla dzieci i ludzi ograniczonych. Leszek Moczulski nie jest dzieckiem, musi rozumieć, że jego diagnozy mają wartość tylko dla kogoś, kto nie chce męczyć swojego nadmierną pracą mózgu i tak już przecież zmęczonego oglądaniem seriali. I to przekonanie sędziwego człowieka, którego aktywność polityczna ma się raczej ku końcowi, trzeba uszanować. Natomiast przyczyny, dla których „Gazeta Wyborcza” udziela swoich łamów takim poglądom, pozostają kompromitującą to medium tajemnicą.
Oto opowieść o frapujących kuluarowych bezpieczniacko-nazistowskich klikach, które budują prominentni niemieccy politycy z partii Angeli Merkel.
O firmie Augustus Intelligence (AI) zrobiło się głośno 12 czerwca. Tego dnia bowiem Der Spiegelopublikował cokolwiek wstrząsający opis dokumentujący powiązania tej amerykańskiej spółki z politykami Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CDU). To partia Angeli Merkel. Jednak nie ona jest na głównym celowniku, a deputowany Philipp Amthor.
Ów parlamentarzysta – jak się okazuje – był mocno zaangażowany w działalność lobbingową dla AI. Szefostwo tej ostatniej nie pozostawało, ma się rozumieć, dłużne. W zamian za okazaną życzliwość Amthorowi jego amerykańscy interesariusze fundowali mu luksusowe podróże (kto wie jakie bonusy przewidywał program wycieczek?), wsparli go giełdowo i załatwili nawet jakąś synekurę. Na nieszczęście prominentnego chrześcijańskiego demokraty, wszystko fiknęło.
Od czasu publikacji artykułu Amthor jest głównym podejrzanym w nowej aferze korupcyjnej, która wstrząsnęła Niemcami.
To jednak nie wszystko. Pojawiły się także wątpliwości innego rodzaju. Czy Augustus Intelligence jest rzeczywiście przedsiębiorstwem? Czy świadczy usługi w komercyjnym, rynkowym trybie? Czy jest raczej przykrywką poważnej operacji wywiadowczej? Dziennikarze, którzy podjęli ten trop, odkryli kilka zadziwiających okoliczności. Już na pierwszy rzut oka spółka stwarza wrażenie, jakby posiadała dostęp do nieograniczonych funduszy. Swoich gości umieszcza w wystawnych, luksusowych hotelach, jej przedstawiciele latają przez Atlantyk firmowym samolotem, zarząd utrzymuje powierzchnię biurową w centrum Nowego Jorku buląc dobre pół miliona zielonych rocznie. A wszystko to na tle niemal kompletnego braku śladów jakiejkolwiek działalności gospodarczej.
Wcale frapujący wydaje się też wątek kadrowo-kontrahencki. Chociaż firma zarejestrowana jest w Stanach Zjednoczonych, jej szefostwo to niemal wyłącznie obywatele RFN. Personel wykonawczy i partnerzy biznesowi zaś to wysocy rangą przedstawiciele niemieckiego sektora bezpieczeństwa i możni. Za przykład niech posłużą choćby były minister obrony Karl-Theodor zu Guttenberg, były prezydent niemieckiej agencji wywiadowczej (Bundesamt für Verfassungsschutz, BfV) Hans-Georg Maassen, były szef niemieckiego wywiadu zagranicznego August Hanning, prominentny konsultant do spraw zarządzania Roland Berger oraz miliarder August François von Finck. Większość tych osób utrzymuje ścisłe kontakty z przedstawicielami niemieckiego rządu stworzonego przez tzw. wielką koalicję CDU-CSU-SPD. Na marginesie dodać można, że ludzie ci bynajmniej nie stronią również od kontaktów z przedstawicielami skrajnej prawicy.
Na swojej stronie internetowej Augustus Intelligence deklaruje, że celem biznesowym firmy jest dostarczanie „bezpiecznych rozwiązań dla rozwoju sztucznej inteligencji”. AI twierdzi, że prowadzi “centra danych” (cokolwiek to znaczy) w Stanach Zjednoczonych i sprzedaje oprogramowanie służące do rozpoznawania twarzy i obiektów. Amerykańscy i europejscy dziennikarze, którzy przyglądali się temu przedsiębiorstwu-widmu bliżej wykazali jednak, że jest to byt, który w polskim języku potocznym określa się jako firma-krzak.
Ciekawostek jest sporo. Z tekstu niemieckich dziennikarzy dowiadujemy się, że dwóch byłych menedżerów, którzy zostali zwolnieni w grudniu zeszłego roku, pozwało firmę, zarzucając jej prowadzenie biznesu opartego na „oszustwie, działaniach nielegalnych i korupcji”. Der Spiegel cytuje nawet fragment pozwu: „W rzeczywistości firma nie miała środków, o które się ubiegała, nie miała produktu i brakowało zarówno znaczących klientów jak i przychodów”.
Mimo to Augustus Intelligence miał środki na to, żeby zainstalować się w okazałym lokalu w strefie World Trade Center. Biuro AI znalazło się w bezpośrednim sąsiedztwie firmy konsultingowej i inwestycyjnej Spitzberg Partners, którą kieruje wspomniany wcześniej Karl-Theodor zu Guttenberg. Ów były minister gospodarki i obrony w rządach RFN jest najprawdopodobniej również szefem AI. Jest właścicielem akcji tej spółki i do marca tego roku piastował w niej stanowisko „prezesa do spraw ogólnych”. AI nie ukrywał zresztą tej informacji, zamieszczając odpowiednią wzmiankę na swojej stronie internetowej. Wkrótce jednak została ona usunięta.
Oficjalny szef Augustus Intelligence to 33-letni absolwent medycyny Wolfgang Haupt, najprawdopodobniej ktoś w rodzaju międzynarodowo-niemieckiego Marcina P., antybohatera afery Amber Gold. Dziennikarze dotarli do jego konta na popularnym portalu społecznościowym LinkedIn. Haupt ma albo duże ego, albo ktoś każe mu odgrywać rolę strasznej samochwały, niezbyt rozważnej dodajmy. Obszernie rozpisuje się bowiem ów o tym jak to zasadniczo z zawodu jest dyrektorem. W swojej karierze zawodowej założyć miał już wiele przedsiębiorstw w różnych branżach i sektorach. Ciekawe, czy wszędzie był tylko szefem de iure, inaczej mówiąc – słupem.
Guttenberg, szef AI de facto, jest łącznikiem między elitą arystokratyczną Niemiec, która ponad sto lat po upadku Cesarstwa nadal tworzy hermetyczną, podle reakcyjną społeczność, a partiami rządowymi w Berlinie. Urodzony w bogatej szlacheckiej rodzinie z Frankonii, postanowił swoja karierę polityczną związać z bawarską Unią Chrześcijańsko-Społeczną (CSU). W 2008 roku został sekretarzem generalnym tego stronnictwa. Rok później zaś przeniósł się z Monachium do Berlina i został ministrem gospodarki, a następnie ministrem obrony w rządzie kanclerz Angeli Merkel.
Najwyraźniej nie zaspokoiło to jego ambicji. Parł dalej. Jego jakże szybka kariera polityczna załamała się jednak w 2011 roku.
Wówczas wyszło bowiem na jaw, iż Herr Haupt sfałszował swoją pracę doktorską. Jak wiadomo, ludzie pontony nie toną – zwłaszcza wysadzane arystokratyczną biżuterią. Koleś czmychnął więc do Stanów Zjednoczonych – tamtejszy system rzeczywiście zdaje się stwarzać zachodnim kleptokratom najbardziej sprzyjające warunki. Tam Haupt nadal aktywnie zajmował się polityką, wyczekując odpowiedniego momentu, w którym będzie mógł wrócić na wpływowe stanowiska polityczne w Niemczech.
Żona Guttenberga Stephanie, tytułująca się hrabiną Bismarck-Schönhausen, jest potomkinią, w bezpośredniej linii, kanclerza Niemiec Otto von Bismarcka. Matka Guttenberga także jest hrabiną. Wywodzi się z mającej wielowiekowe korzenie rodziny arystokratycznej, która aż do wywłaszczenia w 1945 roku posiadała rozległą własność w Chorwacji. Jej ojciec, Jakob Graf zu Eltz, ściśle współpracował z chorwackim proto-faszystą Franjo Tudjmanem, który został osadzony na stolcu prezydenta separatystycznej republiki po rozpadzie Jugosławii. Zu Eltz zaś został członkiem chorwackiego parlamentu. I jeszcze jedna ciekawostka. W 1985 roku matka Guttenberga wyszła za mąż po raz drugi. Jej ówczesnym wybrankiem został Adolf Henkell von Ribbentrop, syn ministra spraw zagranicznych Adolfa Hitlera. Nieprzypadkowa to zapewne koincydencja genetyczno-nazistowska. Tudjman był sprawnym kontynuatorem myśli chorwackiego nazistowskiego sadystycznego satrapy Ante Pavelicia. Nie mógł oczywiście pozwolić sobie na takie ekscesy jak jego idol, który, jako bliski sojusznik III Rzeszy zachowywał się tak brutalnie wobec Serbów, że nawet wysłannicy Hitlera musieli go przywoływać do porządku. Przejął jednak chorwacko-nazistowską symbolikę i etos tzw. Niezależnego Państwa Chorwackiego, którym rządził Pavelić. Wyraźnie widać, że stare nazistowskie miłości nie rdzewieją!
Główną rolę, można powiedzieć sprawczą, w Augustus Intelligence odgrywa niejaki Roland Berger, założyciel noszącej jego nazwisko firmy konsultingowej. Berger wykorzystuje gęstą sieć powiązań w niemieckich kręgach biznesowych i politycznych. Doradzał między innymi tzw. Urzędowi Powierniczemu (die Treuhandanstalt). Niewielu o tym bycie słyszało, a ci którzy słyszeli zdążyli już dawno o nim zapomnieć. Była to specjalna agencja rządowa powołana przez władze dawnego RFN, której zadaniem było splądrowanie NRD-owskiej gospodarki po aneksji tego państwa przez Niemcy zachodnie. Treuhandanstalt miał dokonać szybkiej i masowej prywatyzacji wszystkiego co się dało po “zjednoczeniu”. Później urząd ten okazał się też wcale przydatny przy w opracowywaniu tak zwanej Agendy 2010, czyli ostatecznie przypieczętowującego, czy raczej podsumowującego, przejście niemieckich socjaldemokratów na jedynie słuszną wiarę liberalną z czasó kanclerza Gerharda Schrödera. Z grubsza chodziło o to, aby zdewastować rozbudowany system wsparcia socjalnego i zastąpić go skąpymi zasiłkami.
Charles Édouard-Bouée, wieloletni dyrektor generalny w firmie Bergera, został na jego prośbę w Augustus Intelligence „prezesem do spraw biznesowych”. Der Spiegel opublikował zdjęcie Bergera wraz z Amthorem, Maassenem oraz założycielem AI Hauptem zrobione w czasie ich pobytu w pięciogwiazdkowym hotelu w szwajcarskim luksusowym kurorcie Sankt Moritz.
August François von Fink jest jednym z najważniejszych darczyńców Augustus Intelligence. Podobno zainwestował w firmę 11,2 miliona dolarów. Fink ma się rozumieć nie wypracował z tego ani centa. Odziedziczył fortunę po dziadku-bankierze Auguście von Finku. Zwążywszy na nazistowski fundament całej tej łajdackiej społeczności nie będzie niespodzianką, że w latach 20. XX wieku ów dziadek finansował Adolfa Hitlera, a potem pięknie się obłowił przejmując masowo mienie pożydowskie, dzięki prawodawstwu wprowadzonego po przejęciu władzy przez przywódcę III Rzeszy.
Familia Fink pozostaje jedną z najbogatszych w Niemczech. Przez wiele lat August von Fink Młodszy, ojciec Augusta François, udzielał wielomilionowego wsparcia finansowego partiom i ruchom skrajnie prawicowym, które ostatecznie doprowadziły do powstania skrajnie ekstremistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Ogromne kwoty zainwestował także w samą AfD. W 2009 roku firma Mövenpick, która była wówczas własnością Finka, przekazała 1,1 miliona euro neoliberalnej pro-biznesowej Wolnej Partii Demokratycznej (FDP), która w geście wdzięczności, gdy współtworzyłą niemiecki rząd, obniżyła podatek VAT dla branży hotelarskiej, na czym zyskał oczywiście koncern Mövenpick. Tak, tak dokładnie ten znany w Polsce głównie z rozprowadzania lodów. Zmrożone słodycze są jednak tylko częścią działalności gospodarczej tego konsorcjum i to mniejszą, dzieloną zresztą w toku akrobacji biznesowych z innymi gigantami spożywczymi; część ważniejsza to Mövenpick Hotels & Resorts, czyli właśnie branża turystyczno-hotelarska.
Dalej. Hans-Georg Maassen, który do listopada 2018 roku kierował niemieckim kontrwywiadem cywilnym, czyli Federalnym Urządem Ochrony Konstytucji (niem. Bundesamt für Verfassungsschutz, BfV) ściśle współpracował z AfD, miał powiązania z AI, czego dowodem jest przytoczone wyżej zdjęcie ze spotkania w hotelu w Sankt Moritz. Według dzienikarzy Der Spiegel Maassen zwykł latać do Stanów Zjednoczonych prywatnym odrzutowcem razem z Hauptem. Pomógł także jednemu z pracowników tej firmy uzyskać obywatelstwo niemieckie.
W 2018 r. Maassen został zmuszony do przejścia na wcześniejszą emeryturę, gdyż udowodniono mu powiązania z AfD. Ma się rozumieć, krzywdy nie miał – od tego czasu stał się rzecznikiem WerteUnion (niem. sojusz wartości) – prawicowej frakcji w CDU i CSU, która ma wielu zwolenników w koalicji do których zalicza się m. in. Philipp Amthor. Poglądy reprezentowane przez tę grupę są dość zbliżone do tych, które w Polsce reprezentuje Konfederacja.
I jeszcze August Hanning. Ten przyznał na łamach Die Zeit, że ma pisemną umowę z Augustus Intelligence, obejmującą usługi doradcze i konsultingowe. Nie ujawnił, w jakiej materii i komu doradza.
Podobnie jak Maassen, Hanning jest centralną postacią niemieckiego aparatu bezpieczeństwa, a dokładnie wywiadu zagranicznego. Od 1998 do 2005 roku kierował Federalną Służbą Informacyjną (Bundesnachrichtendienst, BND), a od 2005 do 2009 był odpowiedzialny za kierowanie policją federalną, bezpieczeństwo wewnętrzne, migrację, integrację i sprawy związane z uchodźcami w Federalnym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. W 2015 roku zrobiło się o nim znów głośno, gdy ów opublikował nagonkowy artykuł, w którym skrytykował przyjazną (wówczas) uchodźcom politykę rządu Angeli Merkel.
Na tle tych wszystkich okoliczności, co zresztą stwierdzają dość czytelnie autorzy materiału w Der Spiegel, wnioskować należy, że Amthor został po prostu nominowany przez burżuazyjno-nazistowską klikę na głównego rozgrywającego osobliwej prawicowej konspiracji. Według Der Spiegel, otrzymał on co najmniej 2817 opcji na akcje (kontrakty, które uprawniają jej właściciela do kupna od wystawcy bądź do sprzedaży mu uzgodnionej liczby danego rodzaju akcji. Ma to miejsce w określonym czasie oraz po określonej cenie) od Augustus Intelligence i w maju 2019 roku wszedł w skład jej zarządu. Na spotkania zarządu przylatywał do Nowego Jorku co najmniej dwa razy. Uczestniczył również w spotkaniach na Korsyce i Sankt Moritz . W październiku 2018 r. napisał do niemieckiego ministra gospodarki Petera Altmaiera list z prośbą o wsparcie polityczne dla firmy.
Władze CDU forsowały tego 27-letniego prawicowego polityka na przewodniczącego partii w kraju związkowym Meklemburgia-Pomorze Przednie, który jest rodzimym okręgiem wyborczym Angeli Merkel. W następstwie skandalu związanego z AI Armthor ogłosił, że ustąpi z ubiegania się o fotel lidera partii w tym kraju związkowym.
Sprawa Augustus Intelligence pokazuje, że obecna “wielka koalicja” chadeków i socjaldemokratów ma de facto charakter ściśle prawicowy. Politycy stojący na jej czele promują skrajnie prawicowe siły w państwie i aparatach partyjnych, aby realizować swoje resentymenty jako pogrobowcy Hitlera, Bismarca czy Wilhelma II. Ludzie tacy jak bohaterowie śledztwa Der Spiegel promują w kuluarach politykę militaryzmu, pogłębiania nierówności społecznych i tłumienia wszelkiej opozycji. Wszyscy oni Amthor, Guttenberg, Maassen, Hanning, Roland Berger i ich akolici są ściśle związani z rządową koalicją w Berlinie.
Ponad 200 lekarzy z całego świata podpisało się pod przesłanym do The Lancet apelem o wypuszczenie Juliana Assange’a z więzienia Belmarsh i zaprzestanie poddawania go psychologicznym torturom.
Nils Melzer, specjalny sprawozdawca ONZ ds. tortur, już w maju ubiegłego roku wskazywał, że Julian Assange, przetrzymywany w więzieniu o najwyższym rygorze, ma wszystkie symptomy spotykane u ofiar tortur. Od listopada ubiegłego roku grupa Lekarze dla Assange’a domaga się, by w przypadku twórcy Wikileaks były respektowane podstawowe prawa człowieka i by zagwarantowano mu dostęp do opieki medycznej. Przez kolejne miesiące grupa alarmowała, jak pogarsza się stan zdrowia ściśle izolowanego Assange’a, bezskutecznie zwracała się także do władz Australii, by objęły opieką konsularną swojego obywatela. W najnowszym liście wskazują, że odkąd zaczęła się pandemia koronawirusa, złe traktowanie więźnia stało się jeszcze gorsze.
List podpisało ponad 200 lekarzy z 33 krajów, w tym Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwecji i Australii. Pismo, podobnie jak wcześniejsze stanowiska Lekarzy dla Assange’a, zostało przesłane do najbardziej prestiżowego czasopisma medycznego – The Lancet.
Lekarze stwierdzają, że ich poprzedni list, wydrukowany przez The Lancet 17 lutego, został całkowicie zignorowany przez ludzi, od których zależy los słynnego sygnalisty. Wskazują, że nikt nie tylko nie przerwał łamania praw przysługujących Assange’owi, ani nawet nie zajął się sprawdzaniem, do jakich naruszeń doszło. Zamiast tego zarówno USA, jak i Wielka Brytania, przy pełnej bierności Australii, „kontynuują i eskalują kampanię zbiorowego prześladowania i dręczenia”. Lekarze potępili również wyrok sędzi Vanessy Baraitser, która odmówiła zwolnienia Assange’a z Belmarsh, gdy wybuchła epidemia Covid-19, szerząca się również w brytyjskich aresztach i zakładach karnych. Wskazują, że mężczyzna cierpi z powodu choroby płuc i od dawna poddawany był psychologicznym torturom. Jest więc wysoce prawdopodobne, że w razie zarażenia koronawirusem nie przeżyje. Autorzy listu zwrócili również uwagę, że pandemia posłużyła jako pretekst, by uniemożliwić Assange’owi spotkanie z prawnikami przed planowanymi – i przełożonymi – posiedzeniami sądowymi w sprawie ekstradycji do USA.
– Assange nie jest osobą agresywną, nie odbywa wyroku za popełnione przestępstwa, według Grupy Roboczej ONZ ds. Arbitralnych Zatrzymań jest osobą zatrzymaną w taki sposób – piszą lekarze i wskazują, że według rekomendacji obrońców praw człowieka taka osoba powinna w czasie pandemii zostać zwolniona. Akcentują wreszcie, że sposób, w jaki na oczach całego świata jest traktowany twórca WikiLeaks, może być traktowane tylko jako próba zastraszenia dziennikarzy i niezależnych autorów na całym świecie.
Z takim postulatem wyszedł prymas Kościoła anglikańskiego arcybiskup Justin Welby, podczas wywiadu dla BBC. Jego zdaniem obecna debata na temat rasizmu w Ameryce Północnej i Europie powinna zostać przeniesiona również na teren religijny. Wezwał do „przemyślenia” obecności wizerunków białego Jezusa, jak też do ich ewentualnego usunięcia. Jego słowa nie wszystkim się spodobały.
Głowa Kościoła anglikańskiego wyjaśnił, że w czasie swych zagranicznych podróży widział wiele świątyń chrześcijańskich o bardzo różnych korzeniach kulturowych, gdzie Jezus nie jest przedstawiany jako biały. „Jezus bywa widziany na tyle sposobów ile jest kultur i języków. (…) Nie ma tam białego Jezusa. Zobaczycie czarnego Jezusa, chińskiego lub bliskowschodniego, co jest najbardziej trafne”.
Kilka dni wcześniej abp Canterbury podkreślał, że rasizm pozostaje „plagą na koszmarną skalę” we współczesnych społeczeństwach. Wezwał swój Kościół do „zrobienia porządku we własnym domu” i „uznania własnych błędów i porażek historycznych” w kwestii nierówności rasowych. Kościół Anglii ma ok. 26 milionów wiernych w 165 krajach i jest dużo mniejszy od Kościoła katolickiego. Kościół katolicki jest oficjalnie antyrasistowski, lecz ma to dość ograniczony wpływ na znaczną część wiernych. Watykan na razie nie zareagował na propozycję abp Welby’ego.
Anglikanin poszedł zresztą dalej, pytając, czy obrazy Jezusa, świętych, czy postaci historycznych są „konieczne” w świątyniach chrześcijańskich, lecz przyznał natychmiast, że nie od niego zależy ich ewentualne usunięcie.
Reakcje na propozycje abp Welby’ego są dość kontrastowe. Według jednych, skoro każdy maluje Jezusa na swój obraz, to dlaczego nie miałby być biały dla białych; zdaniem innych, gdyby biali modlili się do niebiałego Jezusa, być może postawy rasistowskie byłyby rzadsze. Dyskusja trwa.
Warszawski sąd zdecydował o 3-miesięcznym areszcie dla kierowcy autobusu miejskiego, który przedwczoraj - będąc pod wpływem amfetaminy - spowodował wypadek. Pojazd spadł z wiaduktu - zginęła jedna osoba, a 22 zostały ranne. Jak dowiedział się reporter RMF FM, kierowca przyznał się do zarzutów. Powiedział, że zażył amfetaminę przed pójściem do pracy, bo źle się czuł. Samego zdarzenia Tomasz U. nie pamięta. Twierdzi, że "urwał mu się film".
Mężczyzna usłyszał zarzuty. O areszcie dla mężczyzny sąd zdecydował na podstawie trzech przesłanek, na które wskazywał prokurator, czyli obawy ucieczki, obawy matactwa poprzez bezprawne wpływanie na gromadzony materiał dowodowy, oraz obawy wymierzenia surowej kary.
Podejrzany przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. Przyznał się do tego, że zażył amfetaminę zanim rozpoczął zmianę, zanim wsiadł do autobusu. Będziemy to weryfikować - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Mirosława Chyr.
Śledczy: Kierowca bez doświadczenia, 13 razy karany za wykroczenia drogowe
Śledczy ustalali, czy mężczyzna zażywał narkotyku w trakcie pracy. W kabinie kierowcy, pod portfelem i dokumentami odnaleziono woreczek, w którym było około pół grama amfetaminy. Stężenie narkotyku we krwi mężczyzny było tez bardzo wysokie. W plecaku miał płytkę ze śladami amfetaminy, która najpewniej służyła do zażywania jej.
Prokuratura ujawniła też, że w ciągu kilku ostatnich lat był on 13 razy karany za wykroczenia drogowe, w tym za przekroczenie prędkości i niestosowanie się do znaków oraz sygnałów drogowych.
Z informacji reporterów RMF FM wynika natomiast, że mężczyzna na pewien czas stracił też prawo jazdy - dlatego sprawdzane będzie również, jak doszło do tego, że w ogóle został zatrudniony jako kierowca autobusu.
Mężczyzna dostał uprawnienia do kierowania autobusem w kwietniu 2019 r., a już w maju wspomnianego roku, bez żadnego doświadczenia, został zatrudniony jako kierowca autobusu miejskiego.
Kierowcy grozi 15 lat więzienia - składając wyjaśnienia stwierdził, że praktycznie nic nie pamięta.
Pojazd przebił barierki na wiadukcie i przełamał się na pół, a jego przednia część - wraz z pasażerami - spadła z wysokości około pięciu metrów.
W wypadku 1 osoba zginęła, 22 zostały ranne - w tym kilka poważnie. W szpitalach cały czas przebywają trzy osoby w stanie ciężkim i jedna w bardzo ciężkim. Pozostali ranni - w większości zostali już zwolnieni do domów po serii badań.
W związku z lepszą sytuacją na Śląsku granica polsko-czeska od poniedziałku będzie już w pełni otwarta bez dotychczasowych warunków - napisał w sobotę na Twitterze rzecznik rządu Piotr Müller. Poinformował, że tę informację przekazał szefowi rządu premier Czech Andrej Babisz.
W związku z lepszą sytuacją na Śląsku granica polsko-czeska od poniedziałku będzie już w pełni otwarta bez dotychczasowych warunków. Premier Czech Andrej Babisz przed chwilą przekazał taką informację premierowi Mateuszowi Morawieckiemu - napisał na Twitterze rzecznik rządu.
Po południu premier Mateusz Morawiecki przekazał, że sytuacja epidemiczna na Śląsku jest coraz lepsza i można spodziewać się zniesienia ograniczeń na przejściach granicznych, a kwarantanna nie będzie wymagana. Dziękuję premierowi Andrejowi Babiszowi za zrozumienie - napisał premier w sobotę na Twitterze.
Z kolei minister zdrowia Czech Adam Vojtiech napisał w sobotę na Twitterze, że w związku z tym, że "sytuacja epidemiologiczna w województwie śląskim w Polsce znacznie się poprawia" Czechy planują złagodzenie od przyszłego tygodnia restrykcji dotyczących ruchu granicznego, co oznacza, że przedstawianie na granicy ujemnych wyników badań na obecność koronawirusa lub przechodzenie 14-dniowej kwarantanny nie będzie już konieczne.
W połowie czerwca Republika Czeska przywróciła normalny ruch na swych granicach i zniosła kontrole graniczne na wewnętrznych granicach strefy Schengen wprowadzone okresowo w związku epidemią koronawirusa. Zniesienie restrykcji nie dotyczyło jednak wszystkich obszarów.
12 czerwca czeskie Ministerstwo Zdrowia podało, że woj. śląskie w Polsce zostało uznane za obszar o wysokim zagrożeniu epidemicznym i nie obejmuje go przywrócenie od 15 czerwca normalnego ruchu granicznego.
Wyjątkowe potraktowanie tego regionu odbiło się niekorzystnie na sytuacji zwłaszcza mieszkańców Cieszyna, który położony jest po obydwu stronach granicy i gdzie kontakty rodzinne, profesjonalne i kulturalne obu społeczności: polskiej i czeskiej są niezwykle ożywione. W związku z wyjątkowym potraktowaniem województwa śląskiego od mieszkańców polskich obszarów przygranicznych chcących wjechać do Czech służby wymagały negatywnych testów na Covid-19.
W uregulowanie sytuacji zaangażowany był polski resort spraw zagranicznych i władze samorządowe.
Wiceprezydent Mike Pence okrzyknął „niezwykły postęp” w kierunku przywrócenia kraju do normalności podczas pierwszej publicznej odprawy grupy zadaniowej ds. Koronawirusa od prawie dwóch miesięcy w piątek, w dniu, w którym USA odnotowały nowy rekord odnotowanych przypadków koronawirusa.
„Poczyniliśmy naprawdę niezwykłe postępy w posuwaniu naszego narodu do przodu”, powiedział Pence reporterom na konferencji w Departamencie Zdrowia i Opieki Społecznej. „Wszyscy widzieliśmy zachęcające wiadomości, gdy ponownie otwieramy Amerykę - w ostatnim raporcie o zatrudnieniu powstało ponad 3 miliony miejsc pracy, a sprzedaż detaliczna rośnie”.
Pence powiedział, że „wszystkie 50 stanów otwiera się bezpiecznie i odpowiedzialnie”, „ale„ ze wzrostem liczby spraw, szczególnie w ciągu ostatniego tygodnia na całym Południu ”, prezydent Trump poprosił go, by poinformował naród o trwającej sytuacji nadzwyczajnej.
W niektórych stanach, w których sprawy rosną najszybciej, zwłaszcza w Teksasie i na Florydzie, gubernatorzy spowolnili lub cofnęli środki w celu ponownego otwarcia firm i złagodzenia zasad dystansu społecznego.
W piątek kraj zgłosił rekordową liczbę 40 000 nowych przypadków COVID-19. Ten kamień milowy nastąpił prawie dwa miesiące po tym, jak grupa robocza koronawirusa przestała organizować publiczne spotkania informacyjne, a Trump zaczął opisywać pandemię jako „zakończoną” w Ameryce.
Liczba zgonów w wyniku pandemii w Stanach Zjednoczonych wynosi około 125 000, co jest najwyższym wynikiem na świecie.
Odprawa zawierała uwagi innych członków grupy zadaniowej, w tym dr Anthony'ego Fauciego i dr Deborah Birx. Fauci i Birx nosili maski na twarz, które zdjęli, gdy byli przy mikrofonie. Pence nie.
„Ten moment pandemii koronawirusa jest inny niż ten, który widzieliśmy dwa miesiące temu” - powiedział Pence. „Spowolniliśmy rozprzestrzenianie się, spłaszczyliśmy krzywą, uratowaliśmy życie. W międzyczasie zwiększyliśmy wykładniczo możliwości testowe. ”
Pence wielokrotnie cytował „przywództwo” i „kierownictwo” Trumpa podczas swoich uwag, zauważając, że prezydent „jasno stwierdził, że chcemy otworzyć naszą gospodarkę”, ale przyznał, że 16 stanów widzi „rosnący odsetek” przypadków COVID-19 .
Pence powiedział, że „będzie zachęcał każdego Amerykanina, aby nadal się modlił”.
Birx, jeden z najlepszych ekspertów w dziedzinie chorób zakaźnych w grupie zadaniowej koronawirusa, również ogłosił pozytywne wiadomości, mówiąc, że „wielką zmianą dla nas” była liczba młodych ludzi, którzy wystąpili do testów na COVID-19, co pomogło zapewnić lepsze zrozumienie „kto jest zagrożony wielką chorobą”. Ponieważ geograficzne centrum epidemii przeniosło się z północnego wschodu na południe i zachód, infekcja dotyka coraz więcej osób w wieku 20 i 30 lat.
Ale Fauci, inny ekspert od chorób zakaźnych w grupie zadaniowej, namalował ciemniejszy obraz.
„Jak widać, w niektórych obszarach mamy poważny problem”, powiedział Fauci. Powiedział, że rosnąca liczba infekcji wśród młodszych Amerykanów nie jest dobrym rozwojem. Chociaż zdrowi młodsi dorośli są mniej narażeni na śmierć z powodu COVID-19 niż ludzie w wieku 60 lat lub starsi, Fauci powiedział, że ważne jest, aby unikali narażenia na wirusa, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa na inne osoby, które mogą być bardziej narażone.
„Myślę, że brakuje nam czegoś, z czym nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Chodzi o to, że ryzyko dla ciebie nie jest po prostu odizolowane od ciebie, ponieważ jeśli zostaniesz zainfekowany, jesteś częścią, niewinnie lub przypadkowo, propagowania dynamiki proces pandemii - powiedział Fauci. „Ponieważ istnieje ryzyko, że jeśli zarazisz się infekcją, zarazisz kogoś innego”.
Biorąc pod uwagę, że wskaźnik reprodukcji wirusa był „nie mniejszy niż jeden”, co oznacza, że pandemia nadal rośnie, Fauci powiedział, że Amerykanie „ponoszą społeczną odpowiedzialność za zakończenie epidemii”.
W stanach takich jak Nowy Jork, w których liczba przypadków i zgonów gwałtownie spadła w ostatnich tygodniach, a także w innych, w których nie doszło do poważnych wybuchów epidemii, Fauci ostrzegł, że ryzyko ponownego pojawienia się COVID-19 pozostaje wysokie.
„Jeśli nie wygaszymy epidemii, wcześniej czy później nawet ci, którzy mają się dobrze, będą narażeni na rozprzestrzenianie się” - powiedział Fauci.
Odprawa odbyła się raczej w Departamencie Zdrowia i Opieki Społecznej niż w Białym Domu, a Trump się nie pojawił.
W piątek gubernator Teksasu Greg Abbott nakazał natychmiastowe zamknięcie barów w swoim stanie i zakazał zgromadzeń na wolnym powietrzu 100 lub więcej osób.
„W tej chwili jasne jest, że wzrost liczby przypadków jest w dużej mierze spowodowany przez niektóre rodzaje działalności, w tym Teksańczyków zbierających się w barach”, powiedział Abbott w oświadczeniu.
Gubernator Florydy Ron DeSantis w piątek również zawiesił sprzedaż alkoholu w barach po tym, jak stan zgłosił podwojenie liczby wykrytych nowych COVID-19.
W skali całego kraju liczba nowych przypadków COVID-19 wzrosła o 54 procent w ciągu ostatnich 14 dni, co jest oszałamiającą zmianą, jakiej nie zaobserwowano w krajach w całej Europie, które również zostały mocno dotknięte przez koronawirusa.
Prowadząc kampanię w Wisconsin w czwartek, Trump nadal przedstawiał walkę z COVID-19 w dobrym świetle.
„Gdybyśmy nie testowali, nie mielibyśmy żadnych przypadków” - powiedział Trump w stoczni w Marinette. „Ale mamy przypadki, ponieważ testujemy. Wykonaliśmy niesamowitą, historyczną robotę ”.
W piątek odwołał planowaną wycieczkę do swojego ośrodka golfowego w Bedminster w stanie Nowy Jork, gdzie gubernator wprowadził obowiązkowy 14-dniowy protokół kwarantanny dla gości z państw o dużej liczbie przypadków COVID-19.
W zeszłym tygodniu Pence przemawiał na wiecu reelekcyjnym Trumpa w Tulsa w Okla, pomimo ostrzeżeń ekspertów ds. Zdrowia publicznego, że duży rajd wewnętrzny zwiększy transmisję COVID-19. Podczas gdy kampania chwaliła się, że ponad milion osób ubiegało się o przyjęcie na wiec, w imprezie wzięło udział zaledwie 6200 osób, a liczba ta wciąż znacznie wykracza poza zalecenia CDC.
Kilka dni później Trump zorganizował kolejny wewnętrzny rajd w Phoenix, gdzie około 3000 osób spakowało się do megachurch Dream City, z których kilka nosiło maski na twarz, aby kibicować prezydentowi. W piątek Birx zauważył, że większość nowych przypadków w Arizonie koncentrowała się wokół Phoenix.
Reporter podczas piątkowego briefingu naciskał Pence na pozorną sprzeczność między mówieniem Amerykanom, by „słuchali władz państwowych i lokalnych” o dystansach społecznych i promowaniem wieców kampanii, które im przeciwstawiają.
„Cóż, chciałbym wam jeszcze raz przypomnieć, że wolność słowa i prawo do pokojowego zgromadzania się są zapisane w Konstytucji Stanów Zjednoczonych”, odpowiedział Pence, „a nawet w wyniku kryzysu zdrowotnego Amerykanie nie tracą naszych praw konstytucyjnych”.
Kilku pracowników Trumpa i członków Tajnej Służby, którzy uczestniczyli w rajdzie Tulsa Trumpa, pozytywnie przeszło badanie na COVID-19, a dziesiątki innych, którzy się z nimi skontaktowali, jest teraz samoizolujących się.
Zapytany, czy spodziewał się wzrostu liczby zgonów w USA w nadchodzących tygodniach w związku ze wzrostem liczby nowych przypadków, Pence ponownie zwrócił się do wiary.
„Nasza nadzieja i nasze modlitwy tak nie jest”, odparł Pence.
Prezydent Donald Trump fałszywie zasugerował, że senator stanu Demokratyczny w Wisconsin, który został napadnięty podczas protestu w tym tygodniu, narzucił go sobie, ponieważ „był gejem i prawdopodobnie był tam, gdzie go korzenie czy coś”.
Tim Carpenter, lat 60, mówi, że od ośmiu do dziesięciu osób uderzyło go i kopnęło z niewiadomych powodów, gdy użył swojego telefonu komórkowego, aby nagrać film protestacyjny w stolicy stanu Wisconsin w Madison na początku tego tygodnia. Świadkowie twierdzili, że atak nie został sprowokowany, co potwierdzono wideo. W piątek policja wciąż szukała napastników Carpentera.
Protest wybuchł pod koniec wtorku po tym, jak policjanci aresztowali Czarnego mężczyznę, który wszedł do restauracji z megafonem i kijem bejsbolowym.
Trump obwiniał Carpentera za atak w czwartek podczas ratusza z Seanem Hannity z Fox News. Prezydent powiedział, że senator stanowy prawdopodobnie zachęcał do niszczycielskich działań protestujących, którzy ostatecznie obalili posąg działacza przeciw niewolnictwu płk Hansowi Christianowi Hegowi, który zginął walcząc o Unię w wojnie domowej.
„Osobą, którą pobili, był Demokrata, który okazał się gejem i prawdopodobnie był tam, gdzie go kibicował, czy coś, ponieważ Demokraci uważają, że to cudowne, że niszczą nasz kraj” - powiedział Trump. „To bardzo chore. Nikt tego nigdy nie widział ”.
Nie było jasne, dlaczego Trump wskazał, że Carpenter jest gejem.
Carpenter był oszołomiony.
„Nie wiem, co jest gorsze - bicie lub zmuszanie kogoś, by zmienił coś tak osobistego, co się z tobą stało, i zbroił to przeciwko tobie”, powiedział gazecie.
Napisał na Twitterze podobne oświadczenie, opisując „bicie” Trumpa w prawdzie.
Carpenter powiedział Milwaukee Journal Sentinel, że popiera prawa obywatelskie i próbował wyjaśnić to ludziom, którzy go zaatakowali - ale w żaden sposób nie zachęcał do przemocy ani zniszczenia.
Opublikował wideo swoich napastników na Twitterze po tym, jak został zaatakowany, błagając: „Przestań przemocy teraz Plz!”
Po walce wręcz poza Kapitolem gubernator Tony Evers (D) powiadomił w środę Gwardię Narodową Wisconsin, aby chronić budynki państwowe, w tym Kapitol.
Przysiągł także postawić przed sądem napastników Carpentera.
Uwielbiasz HuffPost? Zostań członkiem założycielem HuffPost Plus już dziś.
Począwszy od chaotycznego ataku na protestujących w Białym Domu, prezydent Donald Trump i jego zastępcy wojskowi spędzili ostatnie tygodnie grożąc zbyt dużą reakcją militarną przeciwko antyfaszystom, protestującym i innym grupom, które uważa za swoich wrogów.
W czwartek administracja zwróciła te wysiłki wojskowe z powrotem do ulubionego straszydła: nieudokumentowanych imigrantów na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Pentagon ogłosił, że wznowi swoją obecność wojskową, rozmieszczając na granicy 4000 żołnierzy, głównie z Gwardii Narodowej, w październiku.
Liczba nielegalnych imigrantów znacznie spadła w tym roku. Ale nadchodzą wybory.
Protesters are tear-gassed as the police disperse them near the White House on June 1, 2020. (Photo: ROBERTO SCHMIDT via Getty Images)
„Niewłaściwie wykorzystuje wojsko i robi to z powodów politycznych” - powiedział David Lapan, były sekretarz prasowy Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Trumpa i były urzędnik Departamentu Obrony.
Pentagon powiedział, że wysyła żołnierzy na granicy na żądanie Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego na poziomie 4000 członków służby - w porównaniu z obecnie upoważnionym 5500. To wciąż stosunkowo wysoka liczba, szczególnie w porównaniu z niskim poziomem przejść granicznych.
Wiadomość, że żołnierze będą nadal obecni na granicy, podkreśla niepokojącą gotowość administracji Trumpa do wykorzystywania wojska jako siły politycznej prezydenta, szczególnie w odpowiedzi na niedawne protesty przeciwko rasizmowi i brutalność policji wobec Czarnych.
Jestem głęboko zaniepokojony, że kiedy wykonają swoje rozkazy, członkowie naszego wojska zostaną dokooptowani do celów politycznych. Mike Mullen, były przewodniczący Joint Chiefs of Staff
„Ci ludzie są ANARCHISTAMI”, Trump napisał na Twitterze 31 maja, gdy huczne protesty wybuchły naprzeciwko Białego Domu. „Zadzwoń do Gwardii Narodowej TERAZ”.Jednej nocy później Gwardia Narodowa DC spryskała pokojowych protestujących na placu Lafayette gazem łzawiącym i gumowymi pociskami i brzęczyła helikopterem - taktyką rozpraszania tłumu, częściej stosowaną w strefach wojennych - aby oczyścić drogę do zdjęć Trumpa i jego najlepsi zastępcy wojskowi.
Szybki i wściekły sprzeciw nastąpił po tym, że przedstawiciele sił zbrojnych byli w ogóle obecni. Uwolnienie wojska od zwykłych obywateli „niszczy moralny grunt” wojska, Jim Mattis, były sekretarz obrony Trumpa, napisał w następstwie.
„Obrzydziło mnie to” - powiedział Mike Mullen, były przewodniczący szefów sztabów. „Jestem głęboko zaniepokojony tym, że kiedy wykonają swoje rozkazy, członkowie naszego wojska zostaną dokooptowani do celów politycznych”.
Oburzenie trwało tak głęboko, że gen. Mark Milley, najwyższy urzędnik wojskowy w kraju, wydał nadzwyczajne przeprosiny za dołączenie do świty prezydenta tego dnia. „Moja obecność w tym momencie i w tym środowisku stworzyła obraz wojska zaangażowanego w politykę wewnętrzną” - powiedział Milley w nagraniu wideo. „Nie powinienem tam był.”
Ale administracja nie wzdrygnęła się na myśl, że siły zbrojne będą angażować się w jeszcze więcej konfliktów wewnętrznych.
Tego samego dnia, co w chaosie w Lafayette Park, sekretarz obrony Mark Esper zachęcił gubernatorów do „zdominowania pola bitwy”, co oznacza protesty ogłuszające tysiące amerykańskich miast. Urzędnicy wojskowi ujawnili później, że cała klęska Lafayette Park była ich desperacką próbą powstrzymania Trumpa przed podjęciem jeszcze bardziej niezwykłych działań i rozkazania pobliskim czynnym żołnierzom bojowym do granic miasta D.C. Taki krok wiązałby się z powołaniem się przez Trumpa na ustawę o powstaniu z 1807 r.
„Jeśli państwa nie podejmą niezbędnych działań, rozmieszczę wojsko Stanów Zjednoczonych i szybko rozwiążę dla nich problem”, powiedział Trump 1 czerwca.
Wojsko ostatecznie przypomniało sobie większość z 1600 członków czynnej służby, którzy wystawili się poza obszarem D.C.
Ale na początku tego tygodnia armia zmobilizowała 400 nieuzbrojonych członków Gwardii Narodowej D.C., aby wesprzeć policję Parku Narodowego, która strzeże pomników narodowych w stolicy kraju. Protestujący przeciwko rasizmowi wykonali ruchy w celu obalenia posągów i pomników w całym mieście. Policja w parku odmawia wyjaśnienia, gdzie potrzebują dodatkowego wsparcia, podnosząc perspektywę, że żołnierze zostaną aktywowani, aby powiedzieć: we wtorek prezydent zagroził protestującym próbującym zająć plac Lafayette „poważną siłą”.
„Nie sądzę, by Amerykanie chcieli widzieć w ten sposób siły zbrojne rozmieszczone w Stanach Zjednoczonych” - powiedział Lapan. „Siły wojskowe są dobrze wyszkolone do używania śmiertelnych sił w warunkach bojowych. … Pomysł walki z obywatelami amerykańskimi na amerykańskiej ziemi nie jest tym, co robi wojsko, ani tym, czego Amerykanie oczekują od wojska ”
.
Mleko wlewa się do oczu demonstranta, aby zneutralizować efekt pieprzu podczas wiecu w Lafayette Park w pobliżu Białego Domu 31 maja 2020 r. (Zdjęcie: AP Photo / Manuel Balce Ceneta)
Wiadomość o dodatkowym personelu wojskowym na granicy przypomina postawy Trumpa podczas wyborów w połowie 2018 r. Gdy republikanie ponieśli straty wyborcze, Trump rozmieścił 5000 żołnierzy na granicy amerykańsko-meksykańskiej, aby wzbudzić obawy, że karawany migrantów z Ameryki Środkowej szturmują Stany Zjednoczone.
Zatrzymania na granicy i przetwarzanie imigracyjne są działaniami cywilnymi w zakresie egzekwowania prawa, co oznacza, że nie wymagają wojska, z całym jego śmiertelnym szkoleniem, w teorii lub w praktyce. Karawany nigdy nie stanowiły gwałtownego zagrożenia, a żołnierze byli bezczynni - prowadzili pojazdy wsparcia i malowali odcinki ogrodzenia granicznego.
W tym czasie grupa demokratów pochodzących z państw przygranicznych skrytykowała Trumpa za wykorzystanie wojska w misji politycznej.
„Nigdy nie było jasne, co dokładnie robią i dlaczego są potrzebne” - powiedział Lapan. Dziś dodał, że przy przejściach granicznych w najniższym punkcie od lat administracja nawet nie udaje, że żołnierze są obecni. „Jaki jest teraz argument za tym? Wskazuje, że jest to powód czysto polityczny. ”
Uwielbiasz HuffPost? Zostań członkiem założycielem HuffPost Plus już dziś.
Artykuł pierwotnie ukazał się na HuffPost i został zaktualizowany.
Wykorzystanie przez Prezydenta Donalda Trumpa 2,5 miliarda dolarów z funduszy wojskowych na pokrycie kosztów budowy jego południowego muru granicznego jest zarówno „niezgodne z prawem”, jak i stanowi pogwałcenie Konstytucji, orzekł w piątek federalny sąd apelacyjny.
„Oddziałowi wykonawczemu brakowało niezależnej konstytucyjnej władzy, która zezwalałaby na transfer funduszy”, powiedział orzeczenie trójstronnego panelu Sądu Apelacyjnego Stanów Zjednoczonych dla 9. obwodu z siedzibą w San Francisco.
„Środki te zostały przeznaczone na inne cele, a przeniesienie polegało na„ pobraniu środków ze Skarbu Państwa bez upoważnienia ”… Dlatego przekazanie środków tutaj było niezgodne z prawem”, sędziowie orzekli w stosunku 2 do 1.
Trump przesunął pieniądze w zeszłym roku po tym, jak Kongres odmówił odpowiednich funduszy na mur. Zadeklarował ogólnokrajowy „stan wyjątkowy” w celu uzasadnienia przeniesienia. Ale krótko po tym przyznał na konferencji prasowej, że tak naprawdę jest „Nie musiał” ogłaszać sytuacji awaryjnej. „Wolałbym jednak robić to znacznie szybciej”, dodał, odnosząc się do budowy ściany na granicy z Meksykiem.
Przywołał także część ustawy o Departamencie Obrony na 2019 r., Która pozwala sekretarzowi obrony na przekazanie do 4 miliardów dolarów „na funkcje wojskowe”. Orzekający piątek zwrócił jednak uwagę, że w części aktu, o której wspomniał Trump, nie można dokonywać takich transferów „tam, gdzie kongres odmówił wydania pozycji, na którą żądane są środki”.
Oczekuje się, że Departament Sprawiedliwości odwoła się od wyroku do Sądu Najwyższego USA. Urzędnicy Departamentu Sprawiedliwości nie od razu skomentowali piątek.
„Dzisiaj sąd przypomniał prezydentowi - po raz kolejny - że nikt nie stoi ponad prawem” - powiedział prokurator generalny Kalifornii Xavier Becerra, który stoi na czele koalicji stanów, która pozwała o zablokowanie wykorzystania funduszy Pentagonu na mur graniczny. „Pochwalamy sąd za podjęcie działań w celu natychmiastowego powstrzymania nielegalnego chwytania pieniędzy Trumpa”.
Orzeczenie komisji odwoławczej poparło wcześniejsze ustalenie sądu niższej instancji, że wykorzystanie funduszy było nielegalne.
Po tym, jak administracja Trumpa przekazała 2,5 miliarda dolarów z funduszy wojskowych na budowę murów granicznych, Pentagon skierował dodatkowe 3,6 miliarda dolarów na ścianę, którą sąd apelacyjny 5. obwodu mógł wydać w styczniu. Kalifornia kwestionuje ten transfer środków w osobnym pozwie.
Administracja Trumpa przyznała już dużą część pieniędzy, w tym 1,3 miliarda dolarów na planowany odcinek muru w Arizonie, który został ogłoszony w zeszłym miesiącu. Nie jest jasne, w jaki sposób fundusze zostaną zwrócone na odcinki, które zostały już zbudowane.
Trump odwiedził we wtorek Yumę w Arizonie, aby ukończyć to, co nazwał 212 milami muru granicznego podczas swojej administracji.
W rzeczywistości tylko trzy z tych 212 mil znajdują się wzdłuż części granicy, która wcześniej nie miała żadnej bariery. Reszta konstrukcji naprawiła lub zastąpiła istniejące ogrodzenie, proces ten rozpoczął się za prezydenta George'a W. Busha i był kontynuowany za prezydenta Baracka Obamy.
Znaczna część konstrukcji została pokryta z funduszy Pentagonu. Trump wielokrotnie obiecywał, że Meksyk zapłaci za mur. Nie zapłacił peso.