poniedziałek, 13 listopada 2023

Dmitry Trenin: "Stany Zjednoczone mogły rządzić światem, ale ten jeden element wszystko zrujnował Przez ponad 30 lat Waszyngtonowi nie udało się zbudować sprawiedliwego porządku, dlatego obecnie doświadczamy bezprecedensowych kryzysów"

 Dmitry Trenin jest profesorem naukowym w Wyższej Szkole Ekonomicznej i głównym pracownikiem naukowym w Instytucie Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych. Jest także członkiem Rosyjskiej Rady do Spraw Międzynarodowych.

Dmitry Trenin: Stany Zjednoczone mogły rządzić światem, ale ten jeden element wszystko zrujnował
Dmitry Trenin: The US could have ruled the world, but this one element ruined it all
ZDJĘCIE PLIKU: W gabinecie owalnym, były prezydent George HW Bush, prezydent-elekt Barack Obama, prezydent George W. Bush, byli prezydenci Bill Clinton i Jimmy Carter, Waszyngton, DC, 7 stycznia 2009. © David Hume Kennerly / Getty Images
Wojny na Ukrainie i w Gazie są bardzo różne; Jednak niewątpliwie są ze sobą powiązane jako dwa migające wskaźniki postępu zmiany porządku świata.

Niestety, ale nie jest to zaskakujące, jest mało prawdopodobne, aby powtórzyła się poprzednia stosunkowo pokojowa zmiana władzy, która nastąpiła po zakończeniu zimnej wojny.

Powolny koniec stulecia Ameryki jest już naznaczony działaniami wojennymi i napięciami z udziałem niektórych głównych mocarstw. Z większym prawdopodobieństwem. Trwające konflikty w Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodzie mają tę samą pierwotną przyczynę.

Zasadniczo samozwańczym zwycięzcom zimnej wojny – przede wszystkim Stanom Zjednoczonym Ameryki – wyjątkowo nie udało się stworzyć trwałej równowagi międzynarodowej, która mogłaby zastąpić układ dwubiegunowy po II wojnie światowej.

Co więcej, wrodzona arogancja elit, ich całkowite lekceważenie interesów innych i bezgraniczna obłuda stopniowo podważyły ​​ich własną, niegdyś niekwestionowaną pozycję władzy i rozwiały wiele szacunku i dobrej woli, jakie początkowo darzyło je wiele innych krajów. Na Ukrainie słuszna geopolitycznie i geoekonomicznie koncepcja państwa neutralnego pod względem militarnym czerpiącego korzyści handlowe, inwestycyjne i logistyczne ze swojego położenia między Rosją a Unią Europejską została odrzucona przez Waszyngton jako „dająca Kremlowi prawo weta” w sprawie stan bezpieczeństwa swojego sąsiada. Zamiast tego niepohamowaną ekspansję NATO uznawano za niemal świętą zasadę.

Doprowadziło to do wyniku, który wielu przewidywało: odparcia Moskwy. Zamiast osiągnąć kompromis w drodze porozumień mińskich, Zachód i jego ukraińscy protegowani wykorzystali dyplomację jako folię, aby zyskać czas na lepsze uzbrojenie i wyszkolenie armii kijowskiej.

Żądania Rosji w zakresie bezpieczeństwa zostały w dużej mierze odrzucone, a jej obawy humanitarne wyśmiewane. Ostrzeżenie Moskwy w postaci pokazu siły militarnej wzdłuż granicy Ukrainy również nie zrobiło wrażenia na Waszyngtonie.

Amerykanie zapewne obliczyli, że wkraczając na Ukrainę siłą, Rosja wpadnie w pułapkę, otwierając szansę na upragnioną zmianę reżimu na Kremlu.

Sprawy nie do końca potoczyły się w ten sposób.

Rosja nie upadła pod ciężarem kilkunastu pakietów zachodnich „sankcji piekielnych”, a jej armia podniosła się po początkowych niepowodzeniach.

Zachodnia pomoc wojskowa i finansowa dla Kijowa, bezprecedensowa w żywej pamięci, zarówno pod względem skali, jak i zakresu, nie była w stanie poprowadzić Ukrainy, osławionego wierzchołka włóczni Zachodu, do zwycięstwa nad Rosją.

Wręcz przeciwnie: widmo katastrofy kwitnie obecnie nad krajem i jego panami w Waszyngtonie.

Patrząc w przyszłość, zasoby Rosji są znacznie lepsze od zasobów Ukrainy, a rosyjscy przywódcy polityczni, a także poparcie społeczne, jakim cieszy się w kraju, będą wyglądać na znacznie silniejsze, niż jest w stanie zgromadzić obecna administracja amerykańska. Jeśli chodzi o Palestynę, Stany Zjednoczone wzięły rozwiązanie konfliktu w swoje ręce, odsuwając na bok pozostałych trzech członków nieistniejącego już Kwartetu Bliskowschodniego: Rosję, Unię Europejską i Organizację Narodów Zjednoczonych.

W rezultacie dwupaństwowe rozwiązanie konfliktu izraelsko-arabskiego zostało de facto zawieszone.

Zamiast tego Waszyngton skupił się na zasiłkach gospodarczych dla Arabów palestyńskich, od których w zamian oczekiwano milczenia i zapomnienia o swoich roszczeniach do państwowości.

Niedawno Stany Zjednoczone pracowały także nad nakłonieniem państw arabskich do nawiązania dyplomatycznej i handlowej współpracy z Izraelem.

Oczywistym celem tych wysiłków było uczynienie kwestii palestyńskiej, od dawna będącej centralnym punktem regionalnego konfliktu, praktycznie nieistotną i ostatecznie pozostawienie jej w zapomnieniu. Zatem zamiast wzmacniać Autonomię Palestyńską (AP) i pomagać jej stać się prawdziwym rządem w Państwie Palestyna, Stany Zjednoczone wraz z Izraelem starały się skorzystać na rozłamie wśród Palestyńczyków.

Dla nich rządy Hamasu w Gazie w opozycji do AP w Ramallah były de facto gwarancją, że rozwiązanie dwupaństwowe było martwe.

Przez jakiś czas wydawało się, że to działa.

Jeszcze pod koniec września doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan stwierdził, że na Bliskim Wschodzie jest spokojniej niż od dwóch dekad.

Jednakże w ciągu około tygodnia Hamas przeprowadził swój megaterrorystyczny atak na Izrael, wywołując masową i bezwzględną reakcję.

Jak dotąd konflikt skupiał się głównie na Izraelu i Strefie Gazy, przy czym na Zachodnim Brzegu i na granicy libańskiej poziom przemocy był niższy.

Ma jednak potencjał, aby rozprzestrzenić się poza bezpośrednie sąsiedztwo i zaangażować Iran – kolejny kraj, z którym Stany Zjednoczone nie mogły się pogodzić przez ostatnie cztery dekady.

Rząd Bidena prawdopodobnie nie ma teraz ochoty na atak na Iran. Jednak jej odruchowa reakcja na konflikt Izrael-Hamas polegająca na wysłaniu w region dwóch grup lotniskowców oraz uzbrojonego w broń nuklearną okrętu podwodnego klasy Ohio miała stanowić wyraźne zagrożenie dla Teheranu.

Ze swojej strony różne elementy proirańskie w Iraku i Jemenie obrały już za cel amerykańskie bazy i izraelskie aktywa w regionie. Obie wojny nie tylko odsłoniły ograniczenia amerykańskiej potęgi i wpływów w kluczowych regionach świata, ale także rażący deficyt umiejętności mężów stanu.

Obnażyli także hipokryzję amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej polityki zagranicznej oraz propagandę mediów głównego nurtu.

Nikomu, kto śledzi te wiadomości, nie umknęło ogromnie odmienne traktowanie działań Rosji, Izraela, Ukrainy i Hamasu w toczących się równolegle konfliktach.

Autorytet moralny Zachodu pod przewodnictwem USA upada w chwili, gdy jego dominacja w mocy słabnie. Oprócz wojen w Europie i na Bliskim Wschodzie, w Azji Wschodniej kipi trzecie ognisko napięcia.

Przez dziesięciolecia Stany Zjednoczone próbowały pogodzić formalną akceptację zasady jednych Chin z praktycznym wsparciem dla Tajwanu.

Ta ostatnia obejmowała wsparcie polityczne, sprzedaż zaawansowanej broni i manewry wojskowe wokół wyspy.

Biorąc pod uwagę determinację Chin, by ostatecznie zjednoczyć je z kontynentem, oraz dążenie Tajwanu do formalnej niepodległości, ten żonglerka wydaje się nie do utrzymania w dłuższej, a nawet średnioterminowej perspektywie.

Jeśli tak się stanie – a istnieje niemała szansa, że ​​tak się stanie – ta trzecia wojna może doprowadzić do bezpośredniego starcia między Ameryką a Chinami. Trzydzieści lat temu, pod koniec zimnej wojny, Stany Zjednoczone, jako główne mocarstwo światowe, miały szansę rozpocząć budowę wielobiegunowego świata, w którym zapewniły sobie rolę czynnika równoważącego i moderatora. Istniał nawet historyczny precedens dla takiego kursu.

Plan prezydenta Franklina D. Roosevelta dotyczący ONZ zmierzał dokładnie w tym kierunku.

W 1991 r. sytuacja była ku temu wyjątkowo sprzyjająca – znacznie bardziej niż w 1945 r. Rosja, która właśnie otrząsnęła się z komunizmu, marzyła o integracji z zachodnimi instytucjami i radami.

Chiny były zajęte budowaniem kapitalizmu i skupianiem się na sobie.

Porozumienia z Oslo wysłały promyk nadziei, że Bliski Wschód można zreformować w oparciu o platformę pokojową. Niestety, amerykańska klasa polityczna zamiast tego wybrała świętowanie swoich czasów podczas zimnej wojny, a potem oddała się jednobiegunowości, niezbędności i ekskluzywności.

Nasze dzisiejsze wojny są ceną, jaką ludzie w różnych częściach świata muszą płacić za zaniedbanie przez Waszyngton swoich obowiązków jako architekta porządku światowego.

Nigdy wcześniej w historii świata tak wiele nie zależało od jednej potęgi.

Ale ta moc zawiodła ich wszystkich.


Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/587128-us-could-have-ruled-world/

"Hezbollah atakuje izraelskie bazy dziesiątkami rakiet (WIDEO) Grupa bojowników twierdzi, że wzięła odwet za ataki IDF na południowy Liban"

Według doniesień bojownicy Hezbollahu obrali za cel kilka izraelskich obiektów wojskowych, w tym krytyczną bazę obserwacji powietrznej, w so...