poniedziałek, 8 czerwca 2020

"Policja w UK otrzymała 400 nowych informacji ws. Maddie McCann" (video)

Od minionej środy, czyli momentu ujawnienia podejrzanego w sprawie zaginięcia Madeleine McCann, policja w Wielkiej Brytanii otrzymała niemal 400 nowych informacji, które będzie teraz starała się zweryfikować - informuje Sky News.

Policja w UK otrzymała 400 nowych informacji ws. Maddie McCann

Niemieccy prokuratorzy nie dają zbyt wiele nadziei na to, że Madeleine wciąż żyje. (Fot. Getty Images)

Madeleine McCann zniknęła 3 maja 2007 roku z urlopowego apartamentu w miejscowości Praia da Luz, gdy jej rodzice udali się do restauracji na kolację. Śledczy zakładali, że dziewczynkę porwano. Przez pewien czas nie wykluczano nawet, że sprawcami byli jej rodzice.

W minioną środę niemiecki Federalny Urząd Kryminalny (BKA) niespodziewanie poinformował, że głównym podejrzanym o zniknięcie w 2007 r. Maddie jest obywatel Niemiec, Christian Brueckner. 43-letni przestępca seksualny odbywa obecnie w więzieniu w Kolonii orzeczoną w 2011 r. karę za handel narkotykami.

Jak informuje Sky News, od ujawnienia podejrzanego w sprawie zaginięcia Madeleine McCann policja w Wielkiej Brytanii otrzymała niemal 400 nowych informacji na ten temat. Rzecznik rodziny McCannów, Clarence Mitchell, przyznał, że to "niezwykłe", iż sprawa nadal budzi takie zainteresowanie, i zaapelował w imieniu rodziców dziewczynki o pomoc.

Niemieccy prokuratorzy nie dają jednak zbyt wiele nadziei na to, że Madeleine wciąż żyje, ale brytyjska policja nadal oficjalnie traktuje sprawę jako zaginięcie.

Prokuratorzy i policja w całej Europie podobno analizują również powiązania między Christianem Bruecknerem a zniknięciem dwojga innych dzieci. Niemieccy śledczy skontaktowali się z rodziną Rene Hasse - sześcioletniego chłopca, który zaginął w 1996 roku na plaży podczas wakacji w portugalskim Algarve.

Badają również, czy mężczyzna był zamieszany w zaginięcie Ingi Gehricke, która miała pięć lat, kiedy zniknęła z lasu podczas rodzinnego grilla w niemieckim regionie Saksonii-Anhalt w 2015 roku.

Według "The Sunday Telegraph", belgijska prokuratura bada też, czy Niemiec ma związek z morderstwem 16-letniej Caroli Titze w 1996 roku. Ciało nastolatki znaleziono na wydmach w pobliżu nadmorskiego miasteczka De Haan, gdzie spędzała wakacje. Podobno kilka dni przed śmiercią była widziana w towarzystwie Bruecknera na dyskotece.

zrodlo:miziaforum.com

"Potępiajcie system, nie jego ofiary"

Polska obrodziła w samozwańczych moralizatorów i ekspertów, tym razem na temat Stanów Zjednoczonych. Bo jak przedstawia się w naszych mediach i internetowych komentarzach dramatyczny doprawdy zryw, który objął amerykańskie miasta? Doniesienia o brutalności policji kontruje się memami ukazującymi sceny kradzieży wielkopowierzchniowych sklepów celem wykpienia powagi sytuacji.

Treści, które starały się wskazać na źródła takiego przebiegu manifestacji – tak jak przejmujące przemówienie czarnej aktywistki Tamiki Mallory – spotkały się natomiast z zarzutami o “polityczne usprawiedliwianie rabunków”, “uzasadnianie grabieży”, podszytymi fałszywą troską komentarzami o “szkodzeniu szczytnej sprawie”.

Cóż, im silniejsza potrzeba dorzucenia swoich trzech groszy do internetowej wrzawy, by poczuć się przenikliwym komentatorem, tym mniej zrozumienia procesów społecznych oraz klasowych, których wydarzenia towarzyszące buntowi w Stanach Zjednoczonych są jedynie nieuchronnym efektem końcowym.

Kapitalistyczno-konsumpcyjne społeczeństwo, w którym żyjemy, od kołyski wmawia nam, że godność i wartość społeczna mierzona jest materialnymi produktami: elektronicznymi gadżetami, metkami, logami, usługami. Wszechobecne reklamy – niosące ładunek ideologiczny – każą aspirować do posiadania coraz większej liczby rzeczy oraz wymieniać je co sezon.

Do śmierci mamy być konsumentami, w których zostaliśmy przekształceni z obywateli. Kupujemy poczucie bezpieczeństwa, stabilną przyszłość, wolność od strachu. W dużej mierze mają to poczucie zapewnić produkty, których – choć ich realna wartość społeczna często jest nikła – to dają poczucie zażegnania dyskomfortu funkcjonowania w konsumpcyjnym społeczeństwie.

Jeśli masz starego ajfona, to jest to oznaka, że jesteś biedniejszy i gorszy od tego, co ma najnowszego – masz się z tego powodu wstydzić. Jeśli masz najnowszego – świetnie sobie radzisz w życiu, należysz do klasy tych, którym się powodzi, choćby w rzeczywistości było zgoła inaczej.

Jednocześnie ten sam kapitalistyczny system całe rzesze ludzi spycha w nędzę i skutecznie w niej utrzymuje. Oni nigdy nie nabędą tych najmodniejszych dóbr, pozostaną skazani na podróbki i poczucie dyskomfortu.

Dostrzegając ten kontekst, który w USA jest jeszcze bardziej wyrazisty niż w Europie, możemy zrozumieć, czemu w trakcie gwałtownych niepokojów społecznych są tacy, którzy korzystają z okazji i kierują się w ogólnym chaosie w stronę markowych sklepów.

Wynosząc rzeczy dla siebie w ich odczuciu odzyskują jakieś poczucie godności, społeczną pozycję.

Bo wielu z nich pewnie czuje, że zamieszki się skończą, rasistowska przemoc policyjna i ekonomiczna będzie trwać w najlepsze, wciąż będą pracować za najniższą stawkę pozbawieni praw pracowniczych oraz tkwić w nędzy getta, ale za to będą chodzić w najnowszych najkach, rozmawiać przez entą generację ajfona, wrzucać z niego zdjęcia na instagramie, grać na najnowszym plejstejszyn siedząc na bezrobociu albo spędzając czas po pracy za grosze.

Choćby przez chwilę nie będą “gorsi od innych”. To jest ta okrutna rzeczywistość, której autorzy moralizatorskich komentarzy nie chcą zauważyć. Widzą drzewa, ale nie widzą lasu.

Jeśli więc naprawdę uważacie, że szlachetny protest został „skalany” i przez to mniej zasługuje na wasze poparcie, skierujcie ostrze swojej krytyki w kapitalistyczny i konsumpcyjny system, który skutecznie niszczy to, co wspólnotowe, zamieniając człowieka w konsumenta napędzającego popyt i podaż. Jako ludzie lewicy zaangażowani w organizacje społeczne, polityczne i związkowe staramy się zmienić tę okrutną rzeczywistość degradującą człowieka.

Jesteśmy za politycznym organizowaniem świadomego swoich interesów społeczeństwa i klasy pracującej, która będzie miała poczucie godności dzięki społecznej sprawczości – nie poprzez realizowanie się w roli trybika-konsumenta w rynkowej, prekaryjnej machinie. Jednak służby w Stanach Zjednoczonych od samego początku za cel stawiały sobie niedopuszczenie do politycznej i społecznej samoorganizacji.

Rozbijano związki zawodowe, stowarzyszenia i organizacje czarnoskórych.

Dziś doskonale już wiemy, jak z premedytacją i chirurgiczną dokładnością służby niszczyły Czarne Pantery i inne organizacje, jak mordowano i kryminalizowano działaczy politycznych, jak fabrykowano zarzuty, jak finansowano handel narkotykami w czarnych dzielnicach biedy, by zdezorganizować działalność polityczną.

Dziś widzimy efekty tego przemocowego pozbawienia ludzi możliwości politycznego wychowania i sprawstwa – mamy do czynienia z rewoltami, które nie mają praktycznie żadnej formy politycznego przywództwa, mającego zdolność wpływać na dynamikę protestów.

Takie są owoce działań finansowych i politycznych elit USA, które od zarania dziejów dążą do politycznej dezorganizacji społeczeństwa, które zdolne byłoby zmieniać otaczającą je rzeczywistość i reguły gry. To oni doprowadzili do tego, co teraz widzimy.

Do tego, że część demonstrujących zajmuje się ślepym niszczeniem i grabieniem – też. Nie wolno przy tym zapominać, że dyskusja o stosunku do przemocy odbywa się od samego początku powstania masowych ruchów emancypacyjnych czarnych Amerykanów. I to nie tylko teoria.

Warto przejrzeć uważnie filmy z amerykańskich demonstracji, by zobaczyć bunt we wszystkich jego odcieniach: gdy jedni rabują, inni próbują ich powstrzymywać przed rzuceniem kamieniem w witryny sklepu.

Demolują sklepy i czarni, i biali, czasem czarni upominają białych rabusiów. Są jeszcze i prowokatorzy… Dyskusja o przemocy towarzyszącej wybuchom społecznym nie jest zamknięta.

I jeszcze jeden kontekst: w Stanach Zjednoczonych (i w każdym wielokulturowym społeczeństwie) kwestia rasizmu jest także kwestią klasową – dobitnie widzimy to w czasie epidemii, że to właśnie czarni Amerykanie oraz Latynosi są głównymi ofiarami wirusa Covid-19 oraz obecnego kryzysu ekonomicznego.

Brak dostępu do powszechnej służby zdrowia, prekaryjne zatrudnienie, złe warunki mieszkaniowe, brak dostępu do porządnej edukacji i przeludnienie dzielnic ludowych zbierają swoje żniwo.

Szansa, że osoba biała zarazi się wirusem, jest kilkunastokrotnie mniejsza, podobnie jak to, że odczuje ona skutki kryzysu. Radykalny skok bezrobocia spycha konkretne grupy społeczne w jeszcze większą nędzę.

Tą grupą, która obecnie masowo traci pracę, są m.in. właśnie czarni Amerykanie z klas ludowych. Tymczasem Stany Zjednoczone są “wolnorynkowym rajem”, w którym socjalne zabezpieczenia praktycznie nie istnieją.

Człowiek jest tam w pełni “kowalem własnego losu”, jednak pozbawiony narzędzi do jego “wykuwania” radzi sobie jak może, byle utrzymać na powierzchni siebie i swoją rodzinę.

Choćby grabiąc, choćby potem sprzedając skradzione towary.

Przy okazji grabieże obnażają nam właśnie to, co skrzętnie ukrywamy jako społeczeństwo i czego staramy się do siebie nie dopuścić – że żyjemy w rzeczywistości, w której pożądanie produktów stało się dzikim instynktem.

Można być pewnym, że wielu autorów moralizatorskich komentarzy wyznaje te same konsumpcyjne pragnienia (nikt od nich nie jest zupełnie wolny), tak samo odczuwa poczucie niższości z powodu nieposiadania tych czy innych dóbr albo boi się, że kiedyś przestanie nadążać za oczekiwaniami społeczeństwa.

W imię samorealizacji i zachowania prywatnego komfortu są w stanie przemilczeć niesprawiedliwości społeczne i ekonomiczne.

Do tego dochodzi jeszcze wiara w “amerykański sen”: skutecznie wszak wpojono nam przekonanie, że jeśli tylko się postarać, to zostaniemy dostatnio żyjącymi przedsiębiorcami.

Na takim tle faktycznie łatwiej bardziej przejmować się tym, że zdesperowani ludzie podpalili komuś biznes, niż systemową, wielowiekową przemocą.

Jeśli więc nie będąc częścią masowego buntu antyrasistowskiego oburzasz się na grabieże i akty wandalizmu obecne na marginesie rewolty w USA, ale akceptujesz systemowe uwarunkowania, które do nich doprowadzają i milczysz, gdy dzieją się wokół nas – nie tylko w USA – społeczne i ekonomiczne niesprawiedliwości, to zamilknij i tym razem.

Na koniec dedykuję autorom tych nic niewnoszących komentarzy, fragment wiersza Juliana Tuwima pt. “Straszni mieszczanie” z nadzieją, że zaczną dostrzegać związki przyczynowo-skutkowe:

[…]

I oto idą, zapięci szczelnie,

Patrzą na prawo, patrzą na lewo.

A patrząc – widzą wszystko oddzielnie

Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…

Jak ciasto biorą gazety w palce

I żują, żują na papkę pulchną,

Aż papierowym wzdęte zakalcem,

Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford… że kino…

Że Bóg… że Rosja… radio, sport, wojna…

Warstwami rośnie brednia potworna,

I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

[…]

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,

Spodnie na tyłkach zacerowane,

Własność wielebną, święte nabytki,

Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: „od nagłej śmierci…

…od wojny… głodu… odpoczywanie”

I zasypiają z mordą na piersi

W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.

zrodlo:zrodlo:miziaforum.com

"Polityka usuwania szkodliwych informacji, które mogą stanowić zagrożenie."

Szanowni Państwo,

reprezentuję fundację, której misją jest edukacja społeczeństwa w zakresie nowoczesnych technologii. Komentujemy m.in. fakenews i popularyzujemy fakty, łamiąc mity, np. w temacie szkodliwości 5G czy złego wpływu pola elektromagnetycznego na zdrowie ludzkie. Niestety pewnych osób nie można wyedukować, celowo bowiem dezinformują publikę.

W związku z tym, jestem regularnie atakowany, szczególnie przez środowisko #anty-5G, #antyszczepionkowe, #stopacta2 i każde inne dezinformujące Polaków. Bardzo często mam kontakt z trollami, w tym również opłacanymi przez państwa, firmy

Takie przykłądowe działania zamawianych płatnych trolli i ich akcje opisał np. portal wpolityce.pl (https://wpolityce.pl/gospodarka/499886-kim-jest-michal-kanownik-czlonek-rady-ds-cyfryzacji). 

Nie jest żadną tajemnicą, że Federacja Rosyjska celowo dezinformuje np. w sprawie szkodliwości szczepionek czy 5G (pierwszy lepszy link https://www.bbc.co.uk/news/world-us-canada-45294192).

Polecam też artykuł na portalu CyberDefence24: Polska celem wojny informacyjnej (https://cyberdefence24.pl/rosja-polska-celem-wojny-informacyjnej-opinia)

Polecam też materiał: Podpalanie masztów 5G. "To nie wandalizm, ale sabotaż" na Polsat News, gdzie wprost mowa o wpływie Federacji Rosyjskiej: (https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-05-28/podpalanie-masztow-5g-to-nie-wandalizm-ale-sabotaz/). 

Potwierdza to również wiceminister Wanda Buk w materiale dla Polskiego Radia: “To celowo podsycana dezinformacja płynąca przede wszystkim zza naszej wschodniej granicyhttps://www.polskieradio.pl/130/5925/Artykul/2522095,Celowo-podsycana-dezinformacja-Wiceminister-cyfryzacji-o-teoriach-dotyczacych-sieci-5G

Głównym siedliskiem i dystrybucją fake news są platformy społecznościowe typu YouTube, Twitter i Facebook. Potwierdza to np. badanie BMJ Health omówione w BBCPonad 25% filmów najczęściej oglądanych na YT to dezinformacja (https://www.bbc.com/news/technology-52662348). 

Z kolei w Politico pojawiły się dwa interesujące artykuły w tej sprawie

Niestety, ograniczanie zasięgu dezinformacji na YouTube, Twitter czy Facebooku oraz flagowanie materiałów za szkodliwe, nie przynosi spodziewanego rezultatu. Mechanizmy platform są nieskuteczne, całe niewiarygodne profile jak np. Elektromagnetyczny Świat Nowotworów https://www.youtube.com/channel/UCp0ALbWvFZuJbYU_h5nCo7A czy Odkrywany Zakryte (https://www.youtube.com/channel/UCY8slreDtq1dzQmEbkxojRg) ciągle są dostępne na YouTube mimo flagowania ich jako dezinformacja. Dezinformacja w zakresie dokonań nauki jest szkodliwa dla społeczeństwa. Dzieje się ona celowo, gdyż np. Rosja nie potrafi uruchomić 5G wcześniej niż 2024.

O konieczności kasowania rosyjskiej dezinformacji mówi sam Facebook:

“Walka z dezinformacją oraz dostarczanie wiarygodnych informacji

Od 2018 r. stosujemy politykę usuwania szkodliwych informacji, które mogą stanowić zagrożenie. Treści zachęcające do ataków na maszty 5G wyraźnie naruszają nasze zasady, w związku z czym kontynuujemy usuwanie stron, grup i postów głoszących takie treści.

Zaczęliśmy również usuwać fałszywe informacje o tym, że technologia 5G wywołuje objawy COVID-19 lub powoduje zarażenie, a także inne treści zawierające fałszywe stwierdzenia i treści oparte na teoriach spiskowych, które w ocenie wiodących światowych organizacji zdrowia lub instytucji państwowych mogą być szkodliwe dla osób, które w nie uwierzą. Te działania są rozszerzeniem obowiązujących zasad, w myśl których usuwamy treści stanowiące zagrożenie dla zdrowia – usunęliśmy już setki tysięcy takich szkodliwych treści z naszej platformy.

Niestety, ale rosyjskich państwowych agentów, płatnych trolli, foliarzy, szurii nie można wyedukować. Działają oni bowiem celowo i z premedytacją. Jedyne wyjście to zamykanie kont na social media notorycznym kłamcom – tych którzy nic nie robią tylko dezinformują. Ponieważ płoną od ostatniego tygodnia maszty telekomunikacyjne, a my przedstawiamy wiedzę i prawdę to jesteśmy atakowani. To kolejny przykład tej partyzanckiej wojny. 

Lista przykładowych kont dezinformujących jest publiczna i dostępna np. tutaj: https://www.facebook.com/lowcaszarlatanow/photos/a.2243450742399878/2930587737019505/ 

Natomiast informacje prezentowane na wykop.pl w tym zakresie to dezinformacja.. Nie miało miejsca żadne przekazanie czy wysłanie maila nawet do Ministerstwa Cyfryzacji, oprócz wskazania linka w publicznym portalu Twitter do listy. Informacja na wykopie jest zatem fakenewsem stworzonym przez anonimowego trolla

Potwierdza to również wypowiedź wiceministra cyfryzacji:

Dla osób nie posiadających konta w portalu Twitter, poniżej umieszczam komentarz wiceministra do sprawy. 

Wiceminister Adam Andruszkiewicz:

Na koniec pragnę podkreślić, że nie jestem żadnym lobbystą. Jestem ciężko pracującym obywatelem, pragnącym przeznaczyć swój czas prywatny i służbowy na edukację społeczeństwa. Przyświeca mi maksyma Festiwalu Nauki: Brak inwestycji w naukę, to inwestycja w ignorancję. Jako fundacja organizujemy również największe w Polsce wydarzenie edukacyjno-technologiczne o nazwie Festiwal Cyfryzacji  w cyfrowej dacie 01-10.10.2020. Fundacja nie jest też organizacją lobbingową, nie jest bowiem chociażby związkiem. Mamy w swoich gronie liderów z Polski: ZF Polpharma, MCI Capital czy DaftCode, ale mamy też w szeregach spółki amerykańskie, brytyjskie, szwajcarskie, niemieckie, belgijskie. Do współpracy zapraszamy wszelkie instytucje oraz spółki skarbu państwa. Jestem niezwykle dumny, z tego, że zagraniczne i polskie firmy chcą edukować Polaków, gdyż naszą misją jest sprawienie by Polska była centrum innowacji. Bez otwartości na cały świat i najlepszych naukowych imigrantów nie zbudujemy polskiej doliny krzemowej. 

#GoPoland #GoDigitalPoland

Na koniec, w temacie 5G polecam 

  1. AMA Mity na temat pola elektromagnetycznego i "elektrosmogu" https://www.wykop.pl/link/4512423/ama-mity-na-temat-pola-elektromagnetycznego-i-elektrosmogu/
  2. 5G nie zabija - https://www.youtube.com/watch?v=i4pxw4tYeCU
  3. Co to jest pole elektromagnetyczne (PEM) i jak je mierzyć? https://www.youtube.com/watch?v=jSDgQuHWOiM
  4. NOWOTWÓR od telefonu - czy to możliwe? - https://www.youtube.com/watch?v=NhptfF-3JMI

Stop dezinformacji!
Ukłony,
Piotr Mieczkowski

zrodlo:https://docs.google.com/document/d/1AE55t6KIG8JQy_S_MzQfidI-YN0asLXx/edit

zrodlo:miziaforum.com

"Zautomatyzowana walka z fake newsami. Oprogramowanie stworzone przez GovTech i PAP, #FakeHunter, zostało udostępnione na zasadach otwartej licencji."

W erze fake newsów dobrze jest mieć narzędzie, które pozwoli oddzielić prawdziwe informacje od wszystkich cudownych leków, zabójczego 5G, płaskiej Ziemi czy “spisku COVID-19”. 

Po sukcesie projektu #Fakehunter, jego twórcy – PAP i GovTech, zdecydowali o udostępnieniu kodu źródłowego narzędzia do walki z dezinformacją w sieci innym podmiotom. Oprogramowanie aplikacji będzie rozpowszechniane na zasadzie otwartej licencji umożliwiającej kopiowanie, rozwój i dalszą dystrybucję. Celem obu instytucji jest ograniczenie negatywnych skutków rozprzestrzeniania się fałszywych treści przez ich merytoryczną weryfikację i dementowanie.

Platforma #Fakehunter została uruchomiona 8 kwietnia w odpowiedzi na zalew fałszywych informacji związanych z pandemią Covid-19 stanowiących w tym czasie wyjątkowe zagrożenie dla bezpieczeństwa i zdrowia społeczeństwa. Przykładem takich fake newsów były oferty fałszywych kuracji, czy informacje negujące istnienie samego wirusa, a co za tym idzie narażające odbiorców na ryzyko zarażenia.

#Fakehunter jest nowatorskim narzędziem do walki z dezinformacją, angażującym społeczność internetową. Internauci mogą zgłaszać za pomocą aplikacji wątpliwe treści do sprawdzenia i po zweryfikowaniu ich przez społecznych weryfikatorów oraz ekspertów PAP otrzymują wiarygodną odpowiedź. Werdykty publikowane są w serwisie fakehunter.pap.pl.

Ideą projektu jest zaangażowanie zróżnicowanych grup społecznych do wspólnej walki z narastającym problemem rozprzestrzeniania się fałszywych informacji w internecie. Trzon grupy projektowej, która stworzyła system, stanowili wolontariusze. Dzięki nim powstało rozwiązanie składające się z trzech elementów: wtyczki do zbierania zgłoszeń, panelu do ich weryfikacji oraz portalu z wynikami.

„Projekt #Fakehunter wzbudził ogromne zainteresowanie internautów. Dzięki nim codziennie otrzymujemy zgłoszenia – informacje o koronawirusie, które budzą wątpliwości. Wszystkie elementy projektu zostały przetestowane i sprawnie działają, więc nadszedł czas, by z tego narzędzia skorzystały też inne podmioty, które chcą zaangażować się w walkę ze zjawiskiem fake news. Dlatego udostępniamy oprogramowanie na zasadach otwartej licencji. Umożliwienie wykorzystania, kopiowania, rozwoju i dalszego rozpowszechniania tego narzędzia w tym trudnym czasie to element troski o zdrowie i bezpieczeństwo społeczne” – tłumaczy Wojciech Surmacz, prezes zarządu PAP.

W ciągu miesiąca od uruchomienia aplikacji #FakeHunter, spośród zgłoszonych przez internautów treści do sprawdzenia, ujawnionych zostało 75 fałszywych informacji na temat pandemii.

„Problem rozprzestrzeniania się nieprawdziwych informacji ma charakter globalny. Na świecie powstają rozmaite inicjatywy integrujące międzynarodowe środowiska innowacyjne w celu poszukiwania rozwiązań do walki ze skalą tego zjawiska. W zorganizowanym niedawno europejskim hackathonie EUvsVirus 2020 w kategorii ‘Fake news’ wygrał zespół (w jego składzie którego był Polak), który stworzył koncepcję platformy do fact checkingu – wyjaśnia Justyna Orłowska, pełnomocnik Prezesa Rady Ministrów ds. GovTech. – To pokazuje jak duże jest zapotrzebowanie na wprowadzanie narzędzi, które pozwalają zmierzyć się z zalewem fałszywych wiadomości w internecie. My zaprojektowaliśmy takie rozwiązanie, zbudowaliśmy sprawnie działający system i oferujemy go na zasadach open source. Zachęcamy też do jego dalszej rozbudowy” – dodaje Orłowska.

Oprogramowanie do fact checkingu na zasadach otwartej licencji MIT dostępne jest pod adresem: https://github.com/govtech-polska

Z działaniem narzędzia można się zapoznać (a także pobrać wtyczkę służącą zgłaszaniu wątpliwych informacji) na stronie: https://fakehunter.pap.pl

Partnerami projektu #FakeHunter są: Demagog, DO OK, Objectivity, Amazon Web Services.

zrodlo:https://itreseller.com.pl/

zrodlo:miziaforum.com

"Libia: NATO zaangażuje się przeciw Rosji????"

Mimo kilku prób dyplomatycznych ze strony Egiptu, do tej pory nie udało się doprowadzić do zawieszenia broni w wojnie między dwoma rządami libijskimi. Tymczasem państwa NATO, pod wpływem ostatnich zwycięstw międzynarodowo uznanego rządu z Trypolisu, zmieniły front, by stanąć po jego stronie. Powód: rząd wschodni, ten z Benghazi na wschodzie kraju, reprezentowany przez marszałka Chalifę Haftara, korzysta z pomocy rosyjskiej.


Marszałek Chalifa Haftar ma zwolenników głównie na wschodzie Libii. 2019. twitter

Gdy w kwietniu zeszłego roku marszałek Haftar rozpoczął wielką ofensywę swej wschodniej armii dla zdobycia Trypolisu i obalenia uznanego przez ONZ tamtejszego rządu (GNA), pomagały mu siły specjalne państw NATO – Brytyjczycy, Francuzi i Amerykanie. Jednak ofensywa utknęła już po kilku dniach u bram miasta, a bitwa była tak krwawa, że natowskie jednostki musiały uciekać do państw ościennych w wielkim rozproszeniu.

Tym niemniej kraje Sojuszu Północnego dalej popierały Haftara, podobnie jak Egipt i Rosja. Żołnierzy NATO u jego boku zastąpili najemnicy rosyjscy, podczas gdy prezydent Turcji Recep Erdogan zdecydował się poprzeć rząd z Trypolisu wysyłając tam nie tylko regularne wojsko, ale i najemników, wcześniej dżihadystów Al-Kaidy z Idlibu i innych syryjskich prowincji. W ostatnich dniach siły libijskiego rządu zachodniego przeszły do skutecznej kontrofensywy odpychając jednostki Haftara od stolicy. Zagrażają nawet Syrcie, strategicznemu miastu na wybrzeżu. To wtedy NATO zdecydowało się zmienić front. Szef NATO Jens Stoltenberg zapewnił prezydenta Erdogana, że może liczyć na pomoc Sojuszu.

To wynik zachodnich obaw, że Rosjanie osiągną zbyt daleko idące wpływy w Libii,jak też rozczarowania osobą marszałka Haftara, który mimo gromkich obietnic przez ponad rok nie był w stanie obalić legalnego rządu. Haftar był w ten weekend w Kairze, by prosić swego sojusznika – tamtejszego dyktatora marszałka as-Sisiego – o wynegocjowanie jakiegoś rozejmu, który powstrzymałby GNA i Turcję. Jednak nawet Egipt zastanawia się, czy warto jeszcze stawiać na Haftara. Libia pozostaje w chaosie od 2011 roku, gdy NATO zdecydowało obalić pułkownika Kaddafiego i rozbić ten kraj. Odtąd Libia stała się punktem wypadowym afrykańskiej emigracji do Europy i pogrążyła się w licznych nieszczęściach. Wojna sprowokowana przez przez obce mocarstwa oczywiście nie może poprawić sytuacji zrozpaczonej ludności cywilnej.

zrodlo:miziaforum.com

"Koronawirus: kolejne zakażenia w kopalniach i fabrykach. Rząd twierdzi, że sytuacja jest pod kontrolą"

Wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin zapowiedział wstrzymanie pracy w dwunastu kopalniach na Śląsku. Ale to nie jedyne duże zakłady pracy, które w ostatnich dniach okazały się miejscami rozprzestrzeniania choroby.

– Proponujemy czasowe wyłączenie pracy we wszystkich kopalniach, w których odnotowujemy dzisiaj zarażenia koronawirusem, a których załogi nie zostały w pełni przebadane – poinformował Sasin podczas konferencji prasowej. Chodzi o 10 kopalń Polskiej Grupy Górniczej i dwie należące do Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Wczoraj w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim przedstawiciele zarządów i związków zawodowych z PGG oraz JSW rozmawiali o kolejnych działaniach, jakie powinny zostać podjęte w związku z sytuacją epidemiologiczną. Wypracowano porozumienie, na mocy którego w dwunastu kopalniach pozostanie jedynie „szczątkowy personel” zabezpieczający kopalnie w okresie zawieszenia wydobycia. Inni pracownicy przejdą na trzytygodniowe postojowe. W jego trakcie będą otrzymywać 100 proc. wynagrodzenia.

Od początku pandemii, jak podaje Polska Agencja Prasowa, w kopalniach PGG, JSW oraz spółki Węglokoks Kraj odnotowano 4922 przypadki zakażeń, z czego co najmniej ok. 800 osób wyzdrowiało. Ta ostatnia liczba dotyczy tylko PGG i Węglokoksu, gdyż JSW nie podaje takich statystyk.

– Spółki robiły, co mogły, by uniknąć tej sytuacji. Niestety specyfika tych wielkich zakładów sprawia, że epidemia mogła się tam rozprzestrzeniać – skomentował sytuację w kopalniach Bogusław Ziętek, przewodniczący związku zawodowego „Sierpień 80”, w rozmowie z Onetem. – Można mieć pretensje o to, że testowanie wyglądało bardzo różnie, głównie źle. Górnicy musieli czekać na testy i wyniki po trzy tygodnie, a nawet miesiąc.

Według związkowca decyzje podjęte teraz w sprawie wstrzymania wydobycia są bardzo dobre, ale powinny były zapaść dużo wcześniej.

Zupełnie innego zdania są liderzy śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”. Dominik Kolorz, stojący na czele struktur związku w tym regionie, wezwał premiera, by nie zamykał kopalń.

– Każdy, kto ma elementarną wiedzę na temat funkcjonowania kopalń węgla kamiennego wie, że tego typu zakładów nie można zatrzymać z dnia na dzień bez odpowiedniego zabezpieczenia technologicznego. Co więcej, żeby górnicy po tak długiej przerwie mieli do czego wracać, kopalnia musi działać co najmniej na 50 proc. swoich mocy – piszą związkowcy do szefa rządu. Podejrzewają, że kopalnie zamknięte w czasie pandemii już nie przywrócą wydobycia, a pozbawione dochodu spółki górnicze poniosą ogromne straty.

Obawy o to, że duże zakłady pracy staną się miejscami transmisji wirusa wyrażały od początku związki zawodowe. Rząd jednak niemal całkowicie odpuścił sprawę zabezpieczenia pracowników. Wymuszenie na pracodawcach naprawdę skutecznych rozwiązań w tym kierunku, czy nawet zapewnienie regularnego testowania na wielką skalę najwyraźniej było znacznie trudniejsze, niż zakazywanie wszelkich zgromadzeń (nawet tych z zachowaniem odstępów) czy zamykanie wstępu do lasu.

Tymczasem chorują nie tylko pracownicy kopalń: od kilku dni rośnie liczba zakażonych w fabryce lodów i mrożonek w Działoszynie (woj. łódzkie). Ostatnie informacje mówią już o 82 chorych pracownikach. Pod koniec maja ogniskiem zakażeń stała się fabryka mebli w Jankowach k. Kępna (woj. wielkopolskie). Tam również pracownicy dopominali się o testy, natychmiast po tym, gdy dwójka zatrudnionych sama zgłosiła się do sanepidu z podejrzanymi objawami. Zwlekano jednak kilka tygodni z ich przeprowadzeniem.

Władze tymczasem nie przestają zapewniać, że sytuacja w kraju jest pod kontrolą. – Rzeczywiście mamy po kilkaset przypadków dziennie. Ale czy to jest tak dużo w porównaniu z tym, co występowało i występuje w innych krajach Europy? Ja uważam, że to nie jest tak bardzo dużo – mówił prezydent Duda podczas czatu za pośrednictwem Facebooka w niedzielę.

zrodlo:miziaforum.com

"Dyskryminacja: w Berlinie policjanci będą musieli udowadniać swą niewinność"

Lewica rządząca w niemieckiej stolicy przegłosowała nową miejską ustawę przewidującą, że policjanci oskarżeni o zachowanie dyskryminujące będą musieli przedstawić dowody, że nie zawinili. Protestuje prawica i policyjne związki zawodowe.


Mural w Berlinie, 2020. pixabay

Radny ekologiczny Dirk Berhrendt jest pewien, że to prekursorskie prawo przeciw dyskryminacji rozszerzy się z czasem na całe Niemcy. Na razie prawie cztery miliony mieszkańców stolicy nie będą mogli być obiektem policyjnej dyskryminacji ze względu na płeć, pochodzenie etniczne, religię, przekonania polityczne, niepełnosprawność, wiek, tożsamość płciową, czy status społeczny. Do tej pory to ofiary takiego zachowania musiały wykazać, że były dyskryminowane. Teraz, jeśli wymiar sprawiedliwości odrzuci dowody niewinności policji lub w ogóle ich nie będzie, ofiary dostaną odszkodowania do 1000 euro lub nawet więcej w szczególnie drastycznych przypadkach.

Inna nowość polega na tym, że niezależne kolektywy lub stowarzyszenia będą mogły same wszczynać sprawy przeciw policjantom w imię ofiar, nawet bez ich udziału, np. na podstawie wideo. Karane mają być najróżniejsze zachowania, w tym m.in.  kawały wyśmiewające kobiety lub częstsze kontrolowanie osób ze względu na kolor ich skóry.

Według liberałów i reszty prawicy, ta ustawa „to nóż wbity policji w plecy”. Związki zawodowe policjantów są szczególnie zdenerwowane, oskarżają nowe przepisy o rzucenie podejrzeń na całą policję i „skandaliczne” odwrócenie wymogu dowodowego, skoro trzeba będzie udowadniać niewinność. Są przekonane, że teraz policjanci mogą być narażeni na oskarżenia przy każdej interwencji, szczególnie kiedy walczą przeciw albańskiej, czy libańskiej mafii, kontrolującej handel narkotykami.

Rzecznik CDU (partii kanclerz Angeli Merkel) przewiduje, że odtąd żaden niemiecki land nie wyśle policjantów na pomoc do Berlina z obawy przed oskarżeniami. AfD (skrajna prawica) dostarczyła związkom policyjnym w Berlinie nazwiska radnych, którzy głosowali za nowymi przepisami. Jednak, jeśli wierzyć sondażowi, na ogół berlińska nowość została przyjęta z zaciekawieniem i aprobatą, nawet wśród tych, którzy uważają, że niemiecka policja nie ma nic wspólnego z rasizmem.

zrodlo:strajk.eu;miziaforum.com

"Kiedy w Polsce nastąpi szczyt epidemii? Lawinowo rośnie liczba chorych"

Polska odnotowała wczoraj największy wzrost nowo zarażonych na terenie UE, a liczba chorych nad Wisłą każdego dnia wzrasta - w czasie, gdy w Europie ich liczba spada lub dochodzi do 0. WHO już jakiś czas temu ostrzegało, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej wciąż znajdują się na początku epidemii i są niebezpiecznie daleko w tyle za innymi częściami Europy.

Kiedy w Polsce nastąpi szczyt epidemii? Lawinowo rośnie liczba chorych

Liczba zakażeń w Polsce lawinowo rośnie i jest obecnie najwyższa w UE. (Fot. Getty Images)

Wczoraj resort zdrowia poinformował o 575 nowych zakażeniach koronawirusem SARS-CoV-2 i o śmierci 4 osób. Dotychczas w Polsce potwierdzono 26 561 przypadków zakażenia, a zmarło 1 157 osób. Nie wiadomo, ile osób wykrytych zostanie dzisiaj, ale nad ranem poinformowano o 219 kolejnych przypadkach nowych zakażeń.

Jak wynika z oficjalnych danych, w Polsce od kilku dni regularnie rośnie liczba zakażeń, co sugeruje, że kraj być może wychodzi z początkowej fazy epidemii. Eksperci od tygodni alarmowali, że właśnie na tym etapie znajduje się Polska, a specjaliści z WHO ostrzegali, że nad Wisłą wciąż nie nastąpił szczyt epidemii, który inne części Europy mają za sobą.


Ataki na pielęgniarki i lekarzy w Polsce nie wpływają dobrze na ich morale, które mogą okazać się kluczowe w czasie szczytu epidemii. (Fot. Getty Images)

"W Europie Zachodniej obserwujemy stały spadek liczby zachorowań. Nie jest on szybki, ale stale spada liczba przypadków odnotowywanych dziennie, co znaczy, że liczba nowych przypadków (w Europie) jest nadal znacząca, ale spada, z wyjątkiem Rosji i Europy Wschodniej, gdzie nadal rośnie" - oznajmiło jakiś czas temu WHO. Eksperci oszacowali, że szczyt epidemii w Polsce może nastąpić w czasie, gdy większa część Starego Kontynentu będzie miała go już za sobą.

Niepokojące informacje potwierdził wcześniej m.in. polski minister zdrowia Łukasz Szumowski, tłumacząc jednak, że Polska nie miała wyjścia i musiała wprowadzić łagodzenie restrykcji, aby nie doprowadzić do upadku gospodarki.


Polacy są już zmęczeni obostrzeniami, a w kraju nie nastąpił jeszcze szczyt zachorowań - oceniaja eksperci. (Fot. Getty Images)

Dużym problemem dla Polski może być teraz nieskuteczna polityka behawioralna - większość mieszkańców kraju jest już zmęczona restrykcjami, co przekłada się na ich nieprzestrzeganie bądź bagatelizowanie problemu. Zdawał sobie z tego sprawę m.in. brytyjski rząd, który podjął decyzję o jak najpóźniejszym wprowadzeniu ograniczeń - konsultując to z ekspertami od behawioryzmu - aby restrykcje były przestrzegane dokładnie w czasie, kiedy w kraju nastąpi szczyt epidemii.

zrodlo:miziaforum.com

"Nowa Zelandia wygrała z koronawirusem!!!. Wyzdrowiał ostatni pacjent!!!!" (video)

Premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern ogłosiła dzisiaj zatrzymanie rozprzestrzeniania się koronawirusa, po tym jak wyzdrowiała ostatnia z zakażonych w kraju osób. Zapowiedziała również zniesienie wszystkich restrykcji, z wyjątkiem dotyczących ruchu na granicach.

Nowa Zelandia wygrała z koronawirusem. Wyzdrowiał ostatni pacjentJacinda Ardern (na zdj.): "Dziękuję, Nowa Zelandio". (Fot. Getty Images)

Ardern poinformowała na konferencji prasowej, że żaden z 40 tys. testów przeprowadzonych w ciągu ostatnich 17 dni w Nowej Zelandii na obecność koronawirusa nie dał wyniku pozytywnego.

"Jesteśmy pewni, że wyeliminowaliśmy transmisję wirusa w Nowej Zelandii na chwilę obecną. Ale eliminacja to nie jest jeden punkt w czasie, potrzebny jest ciągły wysiłek" - przekazała szefowa rządu. Dodała, że jest przekonana, iż "prawie na pewno" nowe przypadki infekcji pojawią się w Nowej Zelandii, ale wówczas kraj będzie bardziej przygotowany na kontrolę rozprzestrzeniania się koronawirusa.

Rząd w Wellington zdecydował, że od jutra zniesione zostaną ograniczenia, włącznie z zakazem zgromadzeń publicznych, ale pozostaną w sile restrykcje dotyczące ruchu na granicach.

"Choć nasza praca jeszcze się nie skończyła, z pewnością osiągnęliśmy kamień milowy. A więc mogę zakończyć zwykłym dziękuję, Nowa Zelandio" - ogłosiła polityk.

Dzięki wczesnemu wprowadzeniu rygorystycznych restrykcji i zamknięciu granic, w Nowej Zelandii udało się powstrzymać epidemię na początkowym etapie. W 5-milionowym kraju zanotowano 1 504 przypadki infekcji koronawirusem, z czego 22 osoby zmarły.

zrodlo:miziaforum.com

"Od dziś przyjeżdżających do UK obowiązuje 14-dniowa kwarantanna" (video)

Od dzisiaj wszyscy przyjeżdżający do Wielkiej Brytanii - zarówno jej obywatele, jak i cudzoziemcy - muszą przejść obowiązkową dwutygodniową kwarantannę.

Od dziś przyjeżdżających do UK obowiązuje 14-dniowa kwarantannaPasażerowie przybywający do UK będą proszeni o podanie adresu, gdzie będą się izolować przez 14 dni. (Fot. Getty Images)

Pasażerowie przybywający do Wielkiej Brytanii - samolotem, promem lub pociągiem - będą proszeni o podanie adresu, gdzie będą się izolować przez 14 dni. Za niewypełnienie formularza z tymi danymi grozi grzywna w wysokości 100 funtów.

Przyjeżdżający powinni w miarę możliwości udać się do miejsca izolacji własnym samochodem. Jeśli podróżni nie podadzą adresu, rząd zorganizuje dla nich zakwaterowanie, ale na ich koszt.

Gdyby w trakcie wyrywkowych kontroli byli nieobecni pod wskazanym adresem, groziłaby im kara do 1 000 funtów, przy czym w przypadku wielokrotnego przyłapania na wykroczeniu wysokość grzywny może być nieograniczona; grozi także postępowanie sądowe. W przypadku osób, które nie są rezydentami Wielkiej Brytanii, w ostateczności możliwa jest deportacja.

Osobom poddającym się izolacji nie wolno korzystać z transportu publicznego ani taksówek. Nie wolno im chodzić do pracy, szkoły, w miejsca publiczne ani przyjmować gości - z wyjątkiem sytuacji, gdy potrzebują niezbędnego wsparcia. Nie wolno im również wychodzić na zewnątrz, aby kupić jedzenie lub inne niezbędne rzeczy, jeśli mogą liczyć na pomoc innych osób.

Pracownicy poddający się izolacji po powrocie z zagranicy, którzy nie mogą pracować w domu, są uprawnieni do ustawowego zasiłku chorobowego, jeśli spełniają wymagane warunki.

Z kwarantanny wyłączone są osoby przyjeżdżające z Irlandii, Wysp Normandzkich i Wyspy Man. Wyłączeni są także: członkowie misji dyplomatycznych i konsularnych oraz ich rodziny, przedstawiciele organizacji międzynarodowych, przedstawiciele władz innych państw, którzy składają w Wielkiej Brytanii oficjalne wizyty, personel wojskowy, członkowie straży granicznej oraz urzędnicy (o ile podróżują w związku z kluczowymi obowiązkami rządowymi).

Kwarantannie nie podlegają również osoby, które mieszkają w Wielkiej Brytanii, ale pracują w innym kraju i podróżują między tymi krajami przynajmniej raz w tygodniu; osoby, które mieszkają w innym kraju, ale pracują w Wielkiej Brytanii i podróżują między tymi krajami przynajmniej raz w tygodniu; osoby podróżujące tranzytem przez Wielką Brytanię, o ile nie przekraczają punktów kontroli granicznej.

Zwolnieni zostali kierowcy przewożący pasażerów bądź dostarczający towary w ruchu międzynarodowym, piloci w ruchu pasażerskim i towarowym, pracownicy dostarczający przesyłki pocztowe, personel służby zdrowia i opieki społecznej (o ile będzie wykonywać zajęcia niezbędne do walki z epidemią), sezonowi robotnicy rolni (o ile odbędą izolację w miejscu pracy), a także osoby przyjeżdżające do Wielkiej Brytanii z powodu umówionej wcześniej operacji bądź opieki medycznej.

Brytyjski rząd nadal zaleca powstrzymywanie się od podróży zagranicznych, o ile nie są one absolutnie niezbędne i nie wskazał daty, do kiedy obowiązywać ma kwarantanna. Po trzech tygodniach jej obowiązywania ma jednak nastąpić przegląd sprawdzający, czy przynosi ona oczekiwane efekty i najwcześniej wtedy osoby przyjeżdżające z krajów o niskiej liczbie zakażeń mogłyby również zostać zwolnione z konieczności jej odbywania.

zrodlo:miziaforum.com

"Europejczycy demonstrują przeciw rasizmowi: obalony pomnik w Bristolu, antyfaszystowskie hasła w Madrycie"

Trwają protesty przeciwko rasizmowi i policyjnej brutalności w Stanach Zjednoczonych – w europejskich miastach ludzie tysiącami wychodzą na swoje demonstracje. Solidarność z czarnoskórymi Amerykanami przeradza się w głos sprzeciwu wobec dyskryminacji i rasizmu na własnym podwórku.

W Wielkiej Brytanii w niedzielę – mimo ostrzeżeń przed możliwym rozprzestrzenianiem koronawirusa – na protesty wyszły dziesiątki tysięcy kobiet i mężczyzn. W Londynie zaczęło się od wiecu solidarnościowego przed ambasadą amerykańską, następnie antyrasistowskie zgromadzenie odbyło się na Placu Parlamentu. Gdy demonstranci przemieszczali się następnie po mieście, doszło do kilku incydentów: policja odepchnęła ich od budynku ministerstwa spraw zagranicznych, w innym miejscu grupa protestujących obrzuciła funkcjonariuszy butelkami. Natomiast na pomniku Winstona Churchilla obok imienia i nazwiska prezentowanej postaci dopisano słowa „jest rasistą”. W Londynie kilkanaście osób zostało zatrzymanych, ośmiu policjantów odniosło lekkie obrażenia.

W Bristolu demonstranci i demonstrantki nie ograniczyli się do mazania po postumencie: pomnik XVII-wiecznego kupca Edwarda Colstona, który wzbogacił się m.in. na handlu niewolnikami i wytwarzanym przez nich cukrem, został obalony, a następnie wrzucony do rzeki.

Gest ten wywołał pewne oburzenie wśród czołowych polityków kraju: także przewodniczący Partii Pracy Keir Starmer stwierdził, że statuę Colstona należało usunąć już dawno temu, ale „z zachowaniem demokratycznych procedur”. Opozycja burzyła się również na sugestie rządu, że protesty w Wielkiej Brytanii mają charakter ściśle solidarnościowy, bo przecież w samym Zjednoczonym Królestwie nie ma problemu rasizmu, a akty wandalizmu ostatecznie skompromitowały protesty. Dawn Butler, była minister młodzieży w rządzie laburzystów, stwierdziła, że rządzący ponownie dali dowód tego, jak nie słuchają społeczeństwa.

– Ludzie są wściekli w Wielkiej Brytanii z wielu powodów. Wiemy, że w Zjednoczonym Królestwie istnieje systemowy rasizm. Covid-19 pokazał poważne skutki dyskryminacji i ubóstwa. Ludzie są wściekli, gdyż skandale Windrush i Grenfell wyciągnęły strukturalny rasizm na światło dzienne – powiedziała czarnoskóra polityczka.

Hasło Black Lives Matter (czy też, w brzmieniu miejscowym, Vidas Negras Importan) nieśli też na transparentach protestujący w Madrycie i Barcelonie. W obydwu miastach organizatorzy otrzymali zgodę na zgromadzenie nieprzekraczające 200 uczestników, ale w praktyce spełnienie tego warunku okazało się niemożliwe: przybyło po kilka tysięcy osób. W Hiszpanii protestowano i przeciwko brutalności policji w USA, i przeciwko polityce Donalda Trumpa, i przeciwko hiszpańskiej partii VOX, dla którego amerykański prezydent jest jednym z idoli, i przeciwko restrykcyjnej polityce migracyjnej. Obok George’a Floyda wspominano migrantów, którzy utonęli u wybrzeży Hiszpanii. Skandowano też hasła antyfaszystowskie z czasów wojny domowej lat 30.

Ludzie o tym mówią: 23

Nikita Kleist@NikitaKleist
Zobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na Twitterze
Zobacz pozostałe Tweety użytkownika Nikita Kleist
 

https://twitter.com/i/status/1269909529854005248

https://twitter.com/i/status/1269685893138452480

Ściśle pokojowego charakteru nie zachował natomiast marsz w szwedzkim Goteborgu, gdzie zebrało się ok. 2700 osób, również mimo koronawirusowych ograniczeń zezwalających jedynie na 50-osobowe protesty. Większość uczestników domagała się walki z przemocą policyjną i z rasizmem, eksponując transparenty i wykrzykując hasła, jednak w tłumie znaleźli się również mężczyźni, którzy rzucali w policję różnymi przedmiotami, a następnie zaczęli rozbijać witryny sklepowe. W kilku miejscach doszło do przepychanek między ludźmi, którzy chcieli niszczyć sklepy i tymi, którzy starali się ich powstrzymać. Policja zatrzymała kilkanaście osób, które, według oficjalnego komentarza, „już wcześniej sprawiały problemy”.

zrodlo:miziaforum.com

"Dlaczego George Soros (syjonistyczny Żyd) finansuje lewą stronę, a bracia Koch (syjonistyczni Żydzi) finansują prawą?"

Dlaczego bracia Koch i George Soros, ogromnie bogaci Żydzi mający wspólny cel wspierają przeciwległe strony? Czy uderzyła Cię ta sprzeczność? To co wydaje się być  niesamowite i dziwne, w rzeczywistości takie nie jest.

Te dwie przeciwległe sobie strony  są częścią planu na przejęcie świata przez szatańskich (kabalistycznych) Iluminatów żydowskich poprzez centralny system bankowy kontrolowany przez Rothschildów.

Koch vs Soros-thumb-260x158-2186

UWAGA: Członkowie zakonu iluminatów są przymierzem między Rothschildami a światem super bogaczy zjednoczonych przez wolnomularstwo – którego bogiem jest Lucyfer. Więcej w artykule: Kabalistyczna Pajęczyna Rothschildów

Stosunkowo nieliczna klika syjonistycznych rodzin bankowych i ich nie-żydowscy wspólnicy z czołowych rodzin europejskich oraz  Stanów  Zjednoczonych (będących  marionetkami Izraela) mają kontrolę nad tworzeniem pieniądza. Oni starają się narzucić swoją tyranię poprzez podstęp, polityczne  przejęcia, wojny, globalizację i jakiejkolwiek inne możliwe sposoby pomagające realizować ich program podboju świata.

Każda wojna jest przez nich  finansowana (obie strony konfliktu),  jest taktyką służącą do zabicia i okaleczenia ludzi w celu  zwiększenia swojego bogactwa i władzy. Pieniądze to podstawa ich mocy i produkują je swobodnie bez żadnych ograniczeń (małe koszty papieru, atramentu i pracy) za pośrednictwem swojego Systemu Bankowego.

Wojny są kochane przez syjonistycznych Rothschildów, ponieważ są one wolne od ryzyka nie spłacenia zadłużenia gwarantowanego przez rząd i jego opodatkowanych obywateli. Nie ma znaczenia kto wygra wojnę, bo kraj, który przegra dał gwarancję w zamian za pieniądze na wojnę , a  kraj który wygra będzie honorować długi zwycięzcy. Czy to nie dziwne, że podczas tych wszystkich podjętych przez Rothschildów działań  wojennych  i rewolucji, nigdy nie było słychać o tłumach  atakujących Rothschildowskie banki czy rezydencje?

Niemal każdy, kto osiąga sukces w religii ( „chrześcijaństwo”/ syjonizm jak John Hagee, Hal Linsey’S, itp.); w polityce(lista polityków jest tak długo, że zniszczylibyśmy sobie oczy próbując ją przeczytać); Partie polityczne: demokraci, republikanie, liberałowie, itp. – niezależnie czy są to syjonistyczni Żydzi, czy nie; i tzw „katolicy” jak Nancy Pelosi, Joseph Biden, John Boehner, itp. są zmuszani (z własnej woli za pomocą ich chciwości), świadomie lub nieświadomie, do przyłączenie się do kliki satanistycznych bankierów żydowskich!

Ci „kochający Lucyfera ” Rothschildowie (Syjoniści) kontrolują większość największych światowych korporacji, polityków, organizacji medialnych, tajnych  stowarzyszeń, fundacji, uniwersytetów, ośrodków badawczych, organizacji pozarządowych, a także sprawują kontrolę nad międzynarodową przestępczością zorganizowaną.

Co jest ostatecznym celem Rothschildów/ syjonistów? Stworzenie Światowego państwa policyjnego, w którym masy gojów będą pozbawiane wolności, bogactwa … życia!

Co ciekawe, Rothschildowie nie są prawdziwymi  Żydami. Oni pochodzą z Chazarii, która leży około 800 km na północ od Izraela, ale chcą nazywać się Żydami aszkenazyjskimi. Roszczenie do bycia aszkenazyjskimi Żydami zawdzięczają  rozkazowi Króla Chazarii na zmianę ich wiary na żydowską. To oczywiście nie zmienia ich azjatycko-mongolskich genów na geny prawdziwego narodu żydowskiego.

 Każdy Premier Izraela został aszkenazyjskim Żydem. Tak więc, jeśli usłyszysz tych Premierów którzy głoszą światu chęć przywrócenia żydowskiej ojczyzny, pamiętaj, że oni nigdy nie byli z tego regionu. Są oni w pełni świadomi i dumni z ich przynależności do aszkenazyjskich Żydów. To, oczywiście, nie jest oficjalna wersją jaką usłyszysz od tych „chrześcijańskich”-syjonistycznych kaznodziejów którzy ​​usprawiedliwiają Żydów,  zaprzeczają istnieniu Jezusa jako Mesjasza w oczekiwaniu na to, że ich „Mesjasz” jeszcze nadejdzie.

 Jezus Chrystus jest wrogiem Żydów którego  najbardziej się obawiają. W rzeczywistości, Abraham Foxman, dyrektor krajowy Anti-Defamation League (ADL) w swojej książce „Nigdy więcej” pisze o niebezpieczeństwach dla nowego antysemityzmu:

„… Nowy Testament „KŁAMIE”, że starożytni faryzeusze odpowiadali za śmierć Chrystusa, był odpowiedzialny za antysemityzm przez tysiąclecia, a więc Nowy Testament Biblii jest „mową nienawiści” i powinien być OCENZUROWANY lub zakazany.”

Jezus dokładnie opisał tych faryzeuszy i ich ojca diabła:

„Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego.” (Jana 8:44)

Będąc aszkenazyjskim Żydem, Abraham Foxmen nie jest prawdziwym Żydem, w jego żyłach nie płynie krew biblijnych Żydów z Izraela. Żydowscy uczeni historycy ustalili, że około 90% wszystkich Żydów (Żydów aszkenazyjskich) pochodzi w dużej mierze z Chazarii i zawiera  turecko-mongolską domieszkę. Więc dlaczego pseudo Żyd Foxman, płacze z powodu antysemityzmu-czegoś , czego nie ma?

 I dlaczego jest on zwolennikiem zakazu wolności słowa, prawa które jest gwarantowane w pierwszym artykule Konstytucji Stanów Zjednoczonych? Ponieważ to celowo zaaranżowany plan opracowany przez szatana, który zainspirował Rothschildów do przejęcia władzy nad światem.

falsecomparison

Maria Teresa, królowa Czech i Węgier (1771-1789), powiedziała następująco na temat  tych złych Żydów:

„Odtąd żaden Żyd, nie ważne pod jaką nazwą będzie się kryć, nie będzie mógł pozostać tu bez mojej zgody. Nie znam żadnego innego bardziej kłopotliwego szkodnika od tego, który zubaża ludzi za pomocą oszustw i lichwy, chwyta się sposobów którymi każdy człowiek gardzi. Muszą zostać oni usunięci i wykluczeni „.

Maria Teresa potwierdza to co wielu przywódców, przedsoborowych papieży i świętych wyraziło odnośnie tych moralnie nagannych Żydów.

Odmawiajmy różaniec, nośmy Brązowy Szkaplerz  i módlmy się o nawrócenie tych Żydów których zainspirował szatan.

http://shrineofourladyoflasalette.blogspot.ie/2014/02/george-soros-zionist-jew-funds-leftkoch.html

musimy mieć odwagę głosić Prawdę:

  „mówienie Prawdy nie jest antysemityzmem” – Dr. David Duke

Tłumaczenie: Michał KK

zrodlo:miziaforum.com

"5 stycznia Obama-Biden Meeting w 2017 roku rozpoczął zamach stanu przeciwko Trumpowi"

Obama, spotkanie Biden Oval Office w dniu 5 stycznia było kluczem do całej operacji anty-atutowej

Przez Mollie HemingwayBy Mollie Hemingway

Dziwaczny e-mail Susan Rice z okazji Inauguracji na temat tego spotkania pomaga wyjaśnić kampanię wycieków, kłamstw i przeszkód, które nastąpiły.

Informacje opublikowane we wniosku Departamentu Sprawiedliwości o oddalenie sprawy wniesionej przeciwko generałowi porucznika Michaelowi Flynnowi potwierdzają znaczenie spotkania z 5 stycznia 2017 r. W Białym Domu Obamy. To na tym spotkaniu Obama udzielił wskazówek kluczowym urzędnikom, którzy mieli za zadanie chronić wykorzystanie przez administrację tajnie finansowanych badań kampanii Clintona, które rzekomo Trump był zaangażowany w zdradliwy spisek mający na celu zmowę z Rosją, przed odkryciem lub zatrzymaniem przez przybywających podawanie.

„Prezydent Obama powiedział, że chce mieć pewność, że współpracując z nowym zespołem, uważnie upewnimy się, czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego nie możemy w pełni udostępnić informacji dotyczących Rosji” - powiedziała Susan Rice, doradca ds. Bezpieczeństwa narodowego niezwykły e-mail do niej o spotkaniu, w którym uczestniczyli również zastępca prokuratora generalnego Sally Yates, dyrektor FBI James Comey i wiceprezydent Joe Biden.wrote in an unusual email

Pojawia się wyraźniejszy obraz drastycznych kroków, które zostały podjęte, aby osiągnąć cel Obamy w kolejnych tygodniach i miesiącach. Krótko potem agenci wysokiego szczebla zaczęli intensywnie wyciekać selektywne informacje wspierające rzekomą teorię spiskową Rosja-Trump, nadchodzący doradca ds. Bezpieczeństwa narodowego wpadł w zasadzkę, a przybywający prokurator generalny został zmuszony do wycofania się z nadzoru nad dochodzeniami prezydenta Trumpa. W każdym głównym punkcie operacji wycieki materiałów wybuchowych stanowiły kluczową strategię w operacji pokonania Trumpa.

Nie tylko informacje o Rosji nie zostały w pełni przekazane nadchodzącemu zespołowi Trumpa, jak kieruje Obama, przecieki i zasadzki sprawiły, że transformacja była chaotyczna, przestraszyło osoby wysokiej jakości od pracy w administracji, sprawiło, że skuteczne zarządzanie prawie niemożliwe, i poważnie naruszyło bezpieczeństwo narodowe. Kiedy Comey został ostatecznie zwolniony 9 maja, częściowo ze względu na jego dwuznaczność dotyczącą postępowania z rosyjską teorią zmowy, zorganizował uruchomienie sondy Special Counsel, która kontynuowała jego wysiłki przez kolejne dwa lata. Ta sonda zakończyła się, gdy Mueller nie znalazł dowodów na to, że jakikolwiek amerykański zmowy z Rosją ukradł wybory w 2016 r., A tym bardziej Trump lub ktokolwiek z nim związany.

Analiza osi czasu od początku 2017 r. Pokazuje wyraźny wzorzec zachowania urzędników federalnych prowadzących operację zmowy przeciwko kampanii Trumpa. Pokazuje także, jak istotne były przecieki mediów w ich strategii polegającej na odsunięciu na bok kluczowych funkcjonariuszy organów ścigania i wywiadu oraz osłabieniu zdolności nadchodzącej administracji Trumpa do kierowania krajem.

Oto harmonogram najważniejszych momentów i artykułów prasowych na temat wysiłków, według wskazówek Obamy, aby administracja Trumpa nie dowiedziała się o operacji FBI przeciwko niej.

4 stycznia: Po zamknięciu przedwcześnie wątpliwego i motywowanego politycznie dochodzenia FBI w sprawie Flynna na początku stycznia, kierownictwo FBI podjęło wysiłek, aby ponownie otworzyć sprawę przeciwko Flynna,  intended to make Flynn feel safeczłowiekowi, który jako doradca bezpieczeństwa narodowego musiałby dokonać przeglądu ich rosyjskie śledztwo w sprawie zmowy. Urzędnicy FBI otwarcie dyskutowali o swoich obawach związanych z poinformowaniem weterana wywiadu o tym, co zrobili z kampanią Trumpa i zespołem przejściowym oraz o tym, co planowali zrobić dla nadchodzącej administracji Trumpa. Flynn musiał być załatwiony. Najwyższy urzędnik kontrwywiadu FBI upamiętniał później dyskusje na temat prób FBI „zwolnienia [Flynna]”. Ustalili, że ponowne otwarcie nie było potrzebne, gdy odkryli, że nie zamknęli poprzedniego dochodzenia. Uznali ten błąd za „niesamowity” i „przypadkowo dobry” i powiedzieli „nasza całkowita niekompetencja naprawdę nam pomaga”. Jeszcze bardziej godne uwagi były teksty od drugiego kontrwywiadu FBI, Petera Strzoka, do prawnika FBI Lisa Page, w którym zauważono, że „7. piętro”, nawiązanie do Comey'ego i jego zastępcy dyrektora Andrew McCabe, prowadziło program.

[video width="1280" height="720" mp4="https://miziaforum.com/wp-content/uploads/2020/05/Real-Deal-Mothers-Day-Special-Dean-Ryan-_-Mike-Bara-_-Fetzer-720p.mp4"][/video]

Real Deal Reports (10 maja 2020) z Deanem Ryanem w Los Angeles i Mike Bara w Seattle.
5 stycznia: Yates, Comey, dyrektor CIA John Brennan i dyrektor wywiadu krajowego James Clapper poinformowali Obamę o sprawach związanych z Rosją w biurze owalnym. Biden i Rice również uczestniczyli. Po odprawie Obamy szefowie wywiadu, którzy mieli wyjechać pod koniec kadencji, zostali zwolnieni, a Yates i Comey, którzy pozostali w administracji Trumpa, zostali poproszeni o pozostanie. Obama nie tylko udzielił wskazówek, jak utrwalić rosyjską teorię zmowy, ale także rozmawiał o rozmowach Flynna z ambasadorem Rosji Siergiejem Kislyakiem, zarówno według Comey, jak i Yatesa. Co ciekawe, Clapper, Comey i Yates wszyscy powiedzieli, że nie informowali Obamy o tych rozmowach telefonicznych. Clapper zeznał, że nie opowiadał Obamie o rozmowach, Yates dowiedział się o telefonach od samego Obamy podczas tego spotkania, a Comey zeznał również, że nie poinformował Obamy o rozmowach, nawet jeśli wywiad był produktem FBI. Rice, która publicznie kłamała, ale później przyznała się pod przysięgą, że pod koniec administracji Obamy rozpowszechniła wykorzystywanie niejawnego wywiadu, prawdopodobnie poinformowała Obamę o rozmowach i miałaby dostęp do wywiadu. Comey wspomina o ustawie Logana na tym spotkaniu.

To spotkanie Rice upamiętniło w dziwnym e-mailu z dnia inauguracji, w którym twierdziła, że ​​Obama powiedział zebranym, by zrobili wszystko „według książki”. Ale Rice zauważyła również w swoim e-mailu, że kluczowym punktem dyskusji na tym spotkaniu było to, czy i jak ukryć informacje dotyczące bezpieczeństwa narodowego, w tym prawdopodobnie szczegóły dochodzenia w sprawie samego Trumpa, od nadchodzącego zespołu bezpieczeństwa narodowego Trump.

6 stycznia: Pozornie podobny komunikat na temat rosyjskich ingerencji podczas kampanii w 2016 r. Został przekazany prezydentowi elektowi Trumpowi. Po tej odprawie Comey prywatnie poinformował Trumpa o najbardziej lubieżnym i absurdalnym oskarżeniu o „siku na taśmie” w aktach Christophera Steele'a, dokumencie, którego FBI użyło już w celu uzyskania nakazu szpiegowania Carter Page, partnera kampanii Trumpa. Comey powiedział Trumpowi, że mu powiedział, ponieważ CNN szukał jakiegokolwiek powodu, by opublikować historię o tym, że Rosja ma na jego temat kompromitujące informacje, i chciał ostrzec o tym Trumpa. Nie wspomniał o tym, że dossier było całkowicie niezweryfikowane lub że było to wynikiem operacji potajemnie finansowanej przez kampanię Clintona i Demokratyczny Komitet Narodowy.

10 stycznia: W zadziwiający zbieg okoliczności CNN znalazł pretekst do opublikowania roszczeń Rosji po tym, jak ujawnił się agent wywiadu wysokiego szczebla Obamy, że Comey poinformował Trumpa o dossier. Ten selektywny wyciek, który został z zaufaniem zaakceptowany przez reporterów CNN Evana Pereza, Jima Sciutto, Jake'a Tappera i Carla Bernsteina, mógł być najważniejszym krokiem w operacji, która ma zaszkodzić nadchodzącej administracji Trumpa. Wyciek z odprawy Trumpa został wykorzystany do uzasadnienia absurdalnej dokumentacji pełnej zarzutów, o których FBI wiedziało, że to nieprawda, że ​​wiele organizacji prasowych wcześniej odmówiło zgłoszenia się z powodu braku uzasadnienia i stworzyło chmurę podejrzeń co do kampanii Trumpa i administracji przez insynuując, że był szantażowany przez Rosję.

12 stycznia: Kolejną częścią strategii był gwałtowny wyciek do Davida Ignatiusa z Washington Post w celu uzasadnienia zastosowania przeciwko Flynn ustawy Logan, prawdopodobnie niekonstytucyjnej ustawy z 1799 r., Zabraniającej osobom prywatnym, a nie publicznym doradcom bezpieczeństwa narodowego, omawiania zagranicznych polityka wobec obcych rządów. Ignatius zaakceptował wyciek z urzędnika Obamy. Napisał, że Flynn zadzwonił do Kislyaka. „Co powiedział Flynn i czy podcinało to sankcje USA? Ustawa z Logana (choć nigdy nie egzekwowana) zabrania obywatelom USA korespondencji mającej na celu wpłynięcie na obcy rząd w sprawie „sporów” ze Stanami Zjednoczonymi. Czy jego duch został naruszony? Rutynowa i odpowiednia rozmowa telefoniczna Flynna stała się pożywieniem dla rozwijającej się wielkiej teorii spiskowej zmowy Rosji. W rozmowach z śledczymi zarówno Mary McCord, jak i Comey w DOJ w wyraźny sposób przytaczają tę kolumnę Ignatiusa jako nieco znaczącą w podejściu do Flynna. „Moim zdaniem nic się nie dzieje do 13 stycznia, kiedy David Ignatius opublikuje kolumnę zawierającą odniesienie do komunikacji, którą Michael Flynn miał z Rosjanami. Było to 13 stycznia ”- powiedział Comey o kolumnie, która ukazała się 12 stycznia w Internecie. W rzeczywistości FBI sporo się wydarzyło przed tym wyciekiem, rozmawiając o tym, jak wykorzystać ustawę Logana przeciwko Flynn. A wyciekająca z kolumny kolumna Ignatiusa zostanie później wykorzystana przez urzędników FBI do uzasadnienia nielegalnego przesłuchania Flynna w Białym Domu.

23 stycznia: Ellen Nakashima i Greg Miller z Washington Post otrzymali kolejny ważny wyciek z przestępstwa, również w oparciu o wycieki z przestępstwa. W artykule zatytułowanym „FBI przeanalizowało rozmowy Flynna z ambasadorem Rosji, ale nie znalazło nic złego

[video width="1280" height="720" mp4="https://miziaforum.com/wp-content/uploads/2020/05/Obamagate-the-Midnight-Train-to-GITMO-Dean-Ryan-_-Mike-Bara-_-Fetzer-720p.mp4"][/video]

Real Deal Reports (11 maja 2020) z Deanem Ryanem w Los Angeles i Mike'em Barą w Seattle.
24 stycznia: Comey przyznał później, że złamał każdy protokół, aby wysłać agentów na rozmowę z Flynna i spróbować złapać go w kłamstwie. Przedstawiciele FBI opracowali strategię, jak uchronić Flynna przed uświadomieniem sobie, że był celem śledztwa, lub poprosić o pełnomocnika, który reprezentowałby go w wywiadzie. Kluczem do tej strategii był artykuł z Washington Post z 23 stycznia, w którym fałszywie stwierdzono, że Flynn nie był celem FBI. Chociaż agenci przesłuchiwani powiedzieli, że nie mogą wykryć żadnych „informacji” wskazujących na to, że skłamał, i ostrożnie sformułował wszystko w wywiadzie, później jednak skłoniono go do przyznania się do winy w tym wywiadzie. Pozornie, ponieważ urzędnicy Białego Domu bagatelizowali rozmowy telefoniczne z Kislyakiem, prawdopodobnie w świetle tego, co powiedział im Flynn o telefonach, Yates pójdzie do Białego Domu następnego dnia i insynuuje, że Flynn powinien zostać zwolniony.

9 lutego: Strategia zwolnienia Flynna nie od razu się sprawdziła, więc do Grega Millera, Adama Entousa i Ellen Nakashima z Washington Post wykorzystano kolejny wyciek. Artykuł ten, zatytułowany „Doradca ds. Bezpieczeństwa narodowego Flynn omawiał sankcje z ambasadorem Rosji, pomimo zaprzeczeń, mówią urzędnicy”, został napisany dla osób, które podzieliły poglądy wyższego kierownictwa FBI na temat ustawy Logana. Ten artykuł był również oparty na kryminalnych wyciekach ściśle tajnych informacji o przechwytywaniu połączeń telefonicznych i przedstawił przypadek FBI, dlaczego kontakty Flynna z zagranicznym przeciwnikiem były problemem. Fakt, że takie rozmowy telefoniczne są rutynowe, nie wspominając o przypadku Flynna, który poprawił stosunki z Rosją w świecie, w którym Chiny, Korea Północna i Iran stanowiły coraz większe zagrożenie, nigdy nie trafił do tych artykułów w kontekście.

13 lutego: Operacja ostatecznie doprowadziła do zwolnienia Flynna i uniemożliwiła mu dokonanie przeglądu operacji pod kątem kampanii Trumpa, zespołu przejściowego Trumpa i administracji Trumpa.

1 marca: Flynn był pierwszą przeszkodą, którą trzeba było pokonać. Prokurator generalny Jeff Sessions był następny. Lojalista Trumpa z silnym doświadczeniem Departamentu Sprawiedliwości również musiałby zostać poinformowany o działaniach przeciwko Trumpowi, chyba że mógłby zostać odsunięty na bok. Comey przyznał, że na początku kadencji Sesji celowo ukrywał przed Sesją informacje dotyczące Rosji, ponieważ „nie ma sensu zgłaszać tego Prokuratorowi Generalnemu Sesjom, które, jak się spodziewaliśmy, prawdopodobnie wycofają się z udziału w dochodzeniach związanych z Rosją”. Aby zabezpieczyć to wycofanie, jeszcze jeden wyciek został wprowadzony do Adam Entous, Ellen Nakashima i Grega Millera z Washington Post. Wyciek miał na celu zniszczyć Sesje jako tajnego rosyjskiego agenta i został dramatycznie obrócony, gdy „Sesje przemówiły dwa razy do rosyjskiego wysłannika: Objawienie zaprzecza jego zeznaniom podczas przesłuchania potwierdzającego”. Jedno spotkanie przemijało, a drugie pełniło funkcję senatora Stanów Zjednoczonych, ale histeria była taka, że ​​autorzy Postu mogli uciec od sugerowania, że ​​Sesje były zbyt zagrożone, aby nadzorować operacje kontrwywiadu Departamentu Sprawiedliwości z udziałem Rosji. Być może warto zauważyć, że pomysł Specjalnej Rady został wprowadzony w tym artykule.

2 marca: Sesje wycofały się z nadzoru nad operacją FBI przeciwko Trumpowi, nie zapewniając znaczącego nadzoru nad operacją, która zostanie przekształcona w Specjalnego Radcę do połowy maja. Po usunięciu doradcy ds. Bezpieczeństwa narodowego Trumpa i jego prokuratora generalnego nie było już żadnej szansy, by lojaliści Trumpa dowiedzieli się, co faktycznie robili Obama w FBI, aby wyrzucić Trumpa z urzędu. Po tym, jak Trump zwolnił Comey'ego z powodu niekompetencji menedżerskich 9 maja, oszukańczo zredagowane i wprowadzające w błąd wycieki do „New York Timesa” zamówione przez samego Comeya zostały wykorzystane do zebrania Specjalnego Radcy prowadzonego wyłącznie przez lewicowych partyzantów antytrumpowych, którzy kontynuowali operację bez żadnego znaczącego znaczenia nadzór przez kolejne dwa lata.

Ta oszałamiająca operacja nie była typową bitwą między wrogami politycznymi, ani jedynie przykładem uprzedzeń mediów wobec wrogów politycznych. Zamiast tego cała ta operacja była umyślnym i bezpośrednim atakiem na fundamenty amerykańskich rządów. W świetle nowo odtajnionych dokumentów opublikowanych w ostatnich dniach jasne jest, że zrozumienie tego, co wydarzyło się podczas spotkania Owalnego Urzędu w dniu 5 stycznia, jest niezbędne do zrozumienia pełnego zakresu i zasięgu skorumpowanej operacji przeciwko administracji Trumpa. Dawno już minęło, aby prawodawcy w Kongresie, którzy faktycznie są zainteresowani nadzorem rządu federalnego i mediów, żądali odpowiedzi na temat tego, co naprawdę wydarzyło się na tym spotkaniu od każdego uczestnika, w tym Obamy i Bidenan

https://jamesfetzer.org/2020/05/mollie-hemmingway-obama-biden-oval-office-meeting-on-january-5-was-key-to-entire-anti-trump-operation/


zrodlo:https://miziaforum.com/2020/06/08/dlaczego-deep-state-jest-w-takiej-panice/

"Od wolności słowa do zniewolenia umysłów. Dokąd zmierza polska akademia w XXI wieku????"

Prowadzone przez policję i pod nadzorem prokuratury przesłuchania studentek i studentów Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach świadczą o głębokim kryzysie systemowym, w jakim znalazła się instytucja uniwersytetu w Polsce. Powodem tego kryzysu – jak często można słyszeć – jest niedofinansowanie badań naukowych w Polsce. Jest to zgodne z prawdą. Kryzys polskiej akademii jest jednak przede wszystkim kryzysem moralnym. Łatwość, z jaką prywatna organizacja Ordo Iuris może odgrywać wiodącą rolę w policyjno-prokuratorskiej partyjce, dobitnie tę kiepską kondycję moralną polskiego uniwersytetu pokazuje.

Polityka wymóżdżania zamiast polityki naukowej

Polska nauka jest niedofinansowana, a sposób jej organizacji i bariery mentalne, jakie charakteryzują rodzimą akademię, wprawiają często w bezradność. Rozwój nauki, wbrew solennym zapewnieniom kolejnych ministrów i premierów z bardzo szerokiego konserwatywnego centrum, nigdy nie był priorytetem żadnego z rządów po 89 roku. Fakt, że głos naukowczyń i naukowców pozostaje dzisiaj niemal niesłyszalny w polskiej debacie publicznej jest efektem tego zawinionego systemowego niedbalstwa. Podobnie jak to, że rząd nie czuje się nawet w obowiązku podać do publicznej wiadomości listy naukowców i naukowczyń, na wiedzy których polega, gdy podejmuje decyzje odnośnie pandemii, jak gdyby byli oni tajnymi agentami w posiadaniu pilnie strzeżonej wiedzy, a nie pracownikami polskich uczelni państwowych.

W odniesieniu do tego zawinionego niedbalstwa problemem jest zatem nie tyle niedofinansowanie polskiej nauki, ile nieumiejętność prowadzenia polityki przyjaznej nauce – polityki, która dbałaby o dialog między nauką i społeczeństwem, a także o obecność nauki w debacie publicznej. Żaden z rządów po 89 roku nie zrobił nic, aby taki dialog zbudować i o taką obecność zabiegać, ponieważ zwyczajnie nie rozumiał takiej potrzeby i wolał widzieć w narodzie domową trzódkę, którą można ogłupić i trzymać pod nadzorem biskupa, a nie samoświadome społeczeństwo. Z perspektywy rozwoju nauki wszystkie rządy po 89 roku, mniej lub bardziej ostentacyjnie, były głęboko antyoświeceniowe i mogły co najwyżej naukę tolerować, nie przejmując się specjalnie tym, co mówią badaczki i badacze, bo przecież człek poczciwy takich rzeczy nie pojmuje i chce mieć tylko ciepłą wodę w kranie: „ma księgę, która myśli za [niego], duszpasterza, który za [niego] ma sumienie, doktora, który decyduje za [niego] o diecie i wówczas sam nie mus[i] się o nic starać”. A także ma odtąd samoregulujący się rynek. Czy jest zatem sens wyruszać ze społeczeństwem na podbój oświecenia, które Kant rozumiał jako wyjście z „zawinionej przez [człowieka] niedojrzałości” oraz „nabycie odwagi i zdecydowania, by swym rozumem posługiwać się bez zwierzchnictwa innych” [1]. Przecież to się politycznie nie opłaca i nie jest warte zachodu. Minister rolnictwa Ardanowski, który proponuje nauczycielom zbieranie truskawek latem, jeśli chcą mieć testy na koronawirusa, ponieważ, jak informuje, minister edukacji Piontkowski, takich testów w szkole robić nie ma potrzeby, jest bolesnym przykładem ostentacyjnej pogardy rządu dla zawodu nauczyciela i roli nauki. Zamiast polityki naukowej – polityka wymóżdżania jako sprawdzona recepta na rządzenie, stosowana przez Króla Ubu.

Świat z kreskówki i milczenie uniwersytetu

W rezultacie tej antynaukowej, antyspołecznej, nieodpowiedzialnej, krótkowzrocznej i, koniec końców, prawdziwie diabelskiej postawy, polska debata publiczna u progu trzeciej dekady dwudziestego pierwszego wieku przypomina antyintelektualne szambo, które regularnie wybija. My natomiast zaczynamy przyzwyczajać się z jednej strony do tego smrodu, a z drugiej – do świata alternatywnych faktów, które wypełniają ziejącą pustkę po odpowiedzialnej społecznie polityce naukowej. W czasie, gdy to właśnie odkrycia nauki decydują o przyszłości ludzkiej cywilizacji i pozwalają określić szanse społeczeństw na przetrwanie w obliczu kryzysu klimatycznego/epidemiologicznego; gdy to jedynie z naukowego dialogu pomiędzy racjonalnymi dyscyplinami może zrodzić się eksperymentalna alternatywa  dla autodestrukcyjnego modelu makroekonomicznego, w który wszyscy jesteśmy uwikłani, naszą uwagę zaprzątają przedpotopowe spory światopoglądowe, których ton nadają nie państwowe uczelnie  i zatrudnione na niej naukowczynie, lecz prywatna organizacja dla niepoznaki określająca siebie jako „instytut”. Zamiast poważnej debaty publicznej, która określałaby warunki zdatnej do życia przyszłości w antropocenie i która byłaby troskliwą odpowiedzią na powszechną dezorientację wywołaną bezprecedensowym rozwojem technologicznym, my tkwimy zatopieni po uszy w obskurantyzmie religijnych przesądów, wyssanych z palca historiach i preparowanych mitach, jak gdybyśmy żyli w skrzyżowaniu epoki polowań na czarownice, świata baśni i amerykańskiej kreskówki.

Jak doszło do tego, że w 2020 roku kandydujący na urząd prezydenta RP radykał Bosak kwestionuje na twitterze teorię Kopernika o Ziemi krążącej wokół Słońca? Jak to się stało, że były już minister nauki Jarosław Gowin wprowadza opinię publiczną w błąd oznajmiając, że zdania odnośnie wpływu człowieka na globalne ocieplenie klimatu, również wśród naukowców, są podzielone, pomimo że nie są? Jak to możliwe, że jego następca wysyła do rektorów i dyrektorów instytutów list, w którym zachęca polskich naukowców do sięgnięcia do dorobku intelektualnego Karola Wojtyły, „Ojca Świętego dla Polski, Kościoła i Świata”? Dlaczego Rada Towarzystwa Ekonomistów Polskich, powołując się na „prawa ekonomii”, może sobie oświadczyć, że „rozwój gospodarczy nie jest bezwzględnie ograniczony przez prawa fizyki oraz zasoby naturalne” [2]i wciąż uchodzić za poważne ciało eksperckie? Jaki jest powód, dla którego na polskich uczelniach, takich jak Uniwersytet Śląski w Katowicach, może działać studenckie koło naukowe Ordo Iuris? I wreszcie dlaczego coraz bardziej rozochoceni skrajnie prawicowi katolicy pozostają najczęściej tzw. „klimatosceptykami”, w czym zresztą są bardzo podobni do gospodarczych ultraliberałów, którzy tzw. „prawa rynku” traktują jak prawa boskie i są gotowi ich bronić z tą samą quasi-religijną żarliwością? A przede wszystkim – dlaczego polski uniwersytet w obliczu tego upowszechnionego wymóżdżenia milczy lub reaguje zachowawczo i najciszej jak się da, jak gdyby nie chciał, aby ktoś jego głos usłyszał.

Barbarzyńcy u naszych drzwi a etos akademicki

Jako badacz z zamiłowaniem do transdyscyplinarnych poszukiwań mam skłonność twierdzić, że winę za ten stan faktyczny ponosi w istotnej mierze zarządzające polskimi uczelniami profesorstwo, które nie zrobiło wiele, aby mu się aktywnie przeciwstawić, lecz zaczęło się w i z nim układać, dając się zepchnąć do defensywy – najpierw imperatywom rynku i „prawom ekonomii” (sławetna współpraca uniwersytetu z gospodarką), a obecnie skrajnie prawicowym organizacjom, których przedstawiciele niejednokrotnie dorobili się tytułów naukowych na coraz bardziej potulnej i dostosowującej się, a jednocześnie wytracającej własnego ducha akademii. Rzecz nie w tym, aby wskazywać palcem winnych, lecz wyciągnąć wnioski w duchu samokrytyki, bez której nie istnieje żadna racjonalna dziedzina wiedzy. Smutna i niewygodna prawda jest być może taka, że oprócz niedofinansowania oraz barier organizacyjnych i mentalnych, polska akademia zwyczajnie nie dorosła do standardów nauki na płaszczyźnie moralnej. W obliczu takiego upadku kondycji moralnej zachodzi obawa, że pozostalibyśmy dokładnie w tym samym miejscu, w jakim obecnie jesteśmy, nawet gdybyśmy w procencie PKB przeznaczonym na naukę prześcignęli Niemcy.

O upadku kondycji moralnej polskiego uniwersytetu nie mówię z pozycji moralizatora. Nie znoszę filozoficznego moralizowania. To zła filozofia – niedzisiejsza, męskocentryczna, bardziej arystokratycznie napuszona niż inteligencka, nudna jak flaki z olejem i ponura jak program „Kronos” na TVP Kultura. Kondycja moralna to inaczej etos akademicki, a więc – w zgodzie z greckim ethos – zwyczajowe postępowanie lub charakter, który polska akademia po 89 roku zatraciła.

Przez etos rozumiem tutaj przede wszystkim cywilną odwagę, dzielność i samodzielność, która winna charakteryzować samodzielne pracowniczki i samodzielnych pracowników nauki, a więc profesorów, których profesja, jak przypominał Derrida, polega na „głoszeniu i wyznawaniu prawdy” [3]. Etos to „żadne crede, a tylko credo”, a więc „żadna wiara, a tylko wyznanie wiary”, jak pisał Kant w Sporze fakultetów, jednym z fundamentalnych tekstów dla nowoczesnego uniwersytetu i uniwersyteckiego rozumienia tego, czym jest spór. [4]Etos to postawa, czyli, jak dopowiadał dwieście lat po Kancie Foucault, „sposób ustosunkowywania się do aktualności, dobrowolny wybór”, a także „sposób myślenia i odczuwania, a także działania i zachowania, który zarazem oznacza przynależność i jawi się jako zadanie” [5]. Wreszcie etos to, jak sam argumentuję wraz z fińską filozofką Susanną Lindberg, niezmiennie krytyczna refleksja nad upowszechnioną automatyzacją i algorytmizacją, które, z braku prowadzenia racjonalnej polityki technologicznej ze strony państw i ponadnarowowych instytucji, a także w obliczu beztroskiego pozostawiania danych w rękach technologicznych gigantów z GAFAM (Google, Amazon, Facebook, Apple i Microsoft), w dużej mierze uniemożliwiają czyn etyczny, jeżeli przyjąć, że taki czyn zawsze musi być następstwem świadomie podjętej decyzja. [5] Taki etos to akademicki elementarz etyczny.

To właśnie w imię tego etosu należy dzisiaj sprzeciwić się współczesnym barbarzyńcom, którzy, podobnie jak starożytni barbaros niewładający wspólną greką, nie mówią językiem nauki, gdy podstępnie przedstawiają się jako obrońcy akademickiej wolności słowa i prawa do swobodnego głoszenia rzekomo naukowych poglądów; to właśnie w imię tego etosu, a także wyrastającej z niego umiejętności rozróżniania wiedzy, opinii i dogmatu, należy głośno przypominać, że akademicką wolność słowa warunkuje konsensus naukowy. Ów konsensus stanowi wartość nadrzędną względem sprowadzanej obecnie do wytartego sloganu „wolności słowa”. Barbarzyńcy są u naszych drzwi, a my, ludzie uniwersytetu jesteśmy z nimi w stanie wojny, w której nie możemy pozwalać rozgrywać się przez nich jak dzieci, lecz dzielnie stawić im czoła, a przede wszystkim nie dać się dzielić na wierzących i niewierzących. W akademickim wyznaniu wiary problem wiary pochodzącej z religii nie istnieje. Wiara nie sprowadza się do religii. Nie jest to wybór ideologiczny wymierzony przeciwko religii, lecz wybór etyczny dokonywany w zgodzie z akademickim zwyczajem oraz w innym porządku epistemologicznym i aksjologicznym. 

Dlaczego Ordo Iuris nie rozumie, czym jest wolność akademicka?

„Istotą sprawy jest spór o wolność akademicką i prawo do prowadzenia badań i wygłaszania uzasadnionych poglądów naukowych w środowisku akademickim. W istocie to spór pomiędzy prof. Ewą Budzyńską a Uniwersytetem Śląskim w Katowicach, na którym doszło do rażącego naruszenia konstytucyjnej zasady wolności akademickiej, kluczowej dla realizacji głównego celu uniwersytetu, jakim jest ochrona wolności prowadzenia badań naukowych i poszukiwanie prawdy” – pisze na swoim profilu fejbsukowym prezes i współzałożyciel Ordo Iuris Jerzy Kwaśniewski. Wszystko w tym krótkim oświadczeniu na pierwszy rzut oka wydaje się zasadne, a jednak nic się w nim nie zgadza. Innymi słowy, nie ma w nim nic, co nie byłoby sofistyką, a ściślej – wykorzystywaniem wieloznaczności pojęć, takich jak wolność i prawda, a także instrumentalnym rozumieniem istoty tego, czym jest akademicki spór. Taka strategia pozwala na stosowanie nieuczciwej argumentacji w celu udowodnienia fałszywej tezy, która brzmi: na Uniwersytecie Śląskim naruszono zasady wolności akademickiej, gdyż nie dopuszczono tam do głoszenia pewnych poglądów naukowych jednej z jego pracowniczek. Poglądy te, jak zauważał były minister nauki Gowin, są tymczasem zgodne z moralną nauką kościoła.

Zobaczmy zatem, powołując się na zasady kształtujące i kształtowane przez etos akademicki, dlaczego pan Kwaśniewski jest w błędzie, gdy mówi o „zasadzie wolności akademickiej”, uznając ją nawet za „konstytucyjną”, co jest dziwne o tyle, o ile więcej o tej zasadzie mówią nam statuty uczelni państwowych, podczas gdy Konstytucja – co jest zrozumiałe, gdyż uczelnie państwowe cieszą się autonomią – na temat akademii milczy.

W języku nauki spory nazywamy kontrowersjami, przy czym termin ten nie ma nic wspólnego z tym, co w języku potocznym jest określane jako kontrowersyjne. Kontrowersje to inaczej rozbieżności, racje, które się ze sobą ścierają. W epoce postprawdy warto elementarną wiedzę przypominać: konsensus naukowy oznacza powszechną zgodę panującą wśród ludzi nauki. Zgody tej nie należy jednak mylić z jednomyślnością. Dzieje się tak dlatego, że podstawowym ruchem, który umożliwia przyrost wiedzy naukowej, jest toczący się w obrębie określonej dyscypliny i między dyscyplinami spór. Konsensus naukowy, sam w sobie, nie jest zatem ani argumentem naukowym, ani częścią metody naukowej, której zastosowanie umożliwia poczynienie ustaleń, albowiem takich metod jest wiele i mogą one prowadzić do poznania wielu aspektów badanego problemu lub badanej dziedziny. To dzięki tej różnorodności spojrzeń nauka może się rozwijać i przybierać formę konsensusu. Każda nowa, przynosząca przełomowe ustalenia, odkrycia czy obliczenia metoda taki konsensus bardziej koryguje niż podważa. W porządku nauki, bez względu na to, czy mowa o filozofii, literaturoznawstwie, naukach bazujących na wskaźnikach i obliczeniach czy socjologii rodziny, nowa wiedza zawsze jest wypracowywana na bazie przekształcenia poprzedniej formy wiedzy, która stanowiła dotychczasowy konsensus. Te, które takich przekształceń dokonują i wpływają na kształt konsensusu nazywamy odkrywczyniami. Natomiast znakomita większość, której nie udaje się z równych względów czegokolwiek przekształcić, ma moralny obowiązek stać na straży konsensusu: sprawozdawać, wyjaśniać lub rozwijać to, co ustalili inni. Dlatego też rola tych wielkich przeciętniaków – propagatorek, interpretatorów i tłumaczek – jest w nauce nie do przecenienia, ponieważ to właśnie oni zapewniają przepływ wiedzy.

To z uwagi na tę właśnie zasadę przekształcania tego, co już ukształtowane fakt, iż również wśród wspólnoty ludzi nauki w ramach określonej dyscypliny istnieje marginalna grupa, która ma odmienne poglądy względem panującego konsensusu nie oznacza, że ich głoszenie unieważnia mozolnie wypracowywany konsensus. Dzieje się tak dlatego, że poglądy te w ogóle się z konsensusem nie liczą i w całości go odrzucają, co jest równoznaczne z odrzuceniem samej możliwości uczestnictwa w kształtującym naukę sporze i skorygowania konsensusu. I z takim właśnie przypadkiem mieliśmy do czynienia na Uniwersytecie Śląskim, co doskonale zrozumieli studenci tamtejszej socjologii: brak poszanowania konsensusu naukowego przez jedną z pracownic, gdy ta wygłaszała podczas zajęć swoje poglądy, spowodował, że stały się one naukowo bezwartościowe. Pogląd naukowy nie może wypływać jedynie ze światopoglądu (ideologicznego lub religijnego), lecz musi jeszcze mieć oparcie w racjonalnej wiedzy, naukowej metodologii i faktach. Granica między poglądem naukowym a światopoglądem jest oczywiście nieostra, co nie oznacza, że jej nie ma i że nie należy jej przestrzegać. Każdy z nas ma jakiś światopogląd, a więc ukształtowany, nota bene za sprawą edukacji, zespół przekonań, które motywują do prowadzenia badań naukowych, a więc poszukiwania prawdy.

Warto jednocześnie dodać, że w przypadku aktywnych naukowczyń i naukowców ów światopogląd jest zazwyczaj bardzo szeroki i rośnie wprost proporcjonalnie do prowadzonych poszukiwań w obrębie jednej lub kilku dyscyplin wiedzy. Nie odkrywam tutaj Ameryki: dzięki czytaniu rzetelnych opracowań naukowych i możliwości udziału w debacie naukowej nasz horyzont myślowy się poszerza. Dlatego na przykład tak jak nauczanie socjologii rodziny nie może równać się hołdowaniu jednemu modelowi rodziny, tak też teologia nie może sprowadzać się do moralnej nauki kościoła, albowiem wówczas mielibyśmy do czynienia nie z nauczaniem akademickim, lecz z narzucaniem jednego światopoglądu i ciasnym horyzontem, który kończy się wraz z granicami własnej parafii.

Religijny fundamentalizm i „klimatosceptycyzm”. Zgrana para

To, czym jest i jak działa konsensus naukowy można zobrazować na jeszcze innym przykładzie, który wszelako nie jest bez związku ze światopoglądem skrajnie prawicowych obrońców życia i akademickiej wolności słowa. Owi wolnościowcy bardzo często idą ręka w rękę z tymi, którzy utrzymują, że zmiana klimatu to wymysł ekologicznego lobby lub się z nich rekrutują. W środowisku naukowym panuje szeroki konsensus co do tego, że obecne, dalekosiężne zmiany w biosferze mają charakter antropogeniczny, a więc są wywołane przez działalność ludzką. Spór naukowy, jak pokazuje między innymi Ewa Bińczyk [8], nie toczy się już również o to, czy zasadne jest mówienie o antropocenie jako nowej erze geologicznej. To prawda, sceptycyzm wobec tak rozumianego antropocenu mogą ewentualnie przejawiać konserwatywni geologowie, przyzwyczajeni do badania skał, które mają setki milionów lat, w związku z czym sam fakt, że jakiś gatunek w tak krótkim odstępie czasowym miałby wpłynąć na ich strukturę wydaje się trudny do zaakceptowania. Taki sceptycyzm geologów wszelako nie oznacza, że negują oni istnienie oczywistych skutków zmian antropogenicznych, utożsamianych w szerokiej, transdyscyplinarnej debacie naukowej z nadejściem epoki antropocenu i są niezdolni do uznania ustaleń poczynionych w ramach innych dziedzin nauk (choć takich opornych na inną wiedzę geologów, zwłaszcza w polskiej akademii, nie brakuje), lecz wynika raczej z kwestii czysto metodologicznych.

Spór naukowy o antropocen dotyczy natomiast określenia momentu przełomowego, począwszy od którego moglibyśmy w istocie mówić o nowej epoce. Obecnie konsensus naukowy, w oparciu o wskaźniki stratygraficzne, za taki potencjalny początek przyjmuje drugą połowę dwudziestego wieku, kiedy to, po zakończeniu drugiej wojny światowej, nastąpiło tzw. wielkie przyspieszenie. Do takiego przyspieszenia doszło jednak w obrębie trwającej Rewolucji przemysłowej, która sama wyznaczyła początek nowej epoki określanej jako nowoczesność. Dlatego też, jak trafnie zauważa Bernard Stiegler, „rozdźwięk między Rousseau a Marksem jest nieskończenie większy niż rozdźwięk między Nietzschem a nami” [9]. To właśnie z uwagi na ten rozdźwięk, a także biorąc pod uwagę, że debata o antropocenie nie jest wyłącznie kwestią geologii lecz przede wszystkim stanowi kwestię przemysłową i jest ściśle związana z dominującym modelem makroekonomicznym, można uznać, że antropocen zapoczątkowała Rewolucja przemysłowa. Twierdzenie to w żadnym stopniu nie podważa naukowego konsensusu, lecz  wypływa z toczącej się w jego obrębie dyskusji: respektuje jej ustalenia, lecz proponuje spojrzeć na problem z innej racjonalnej perspektywy.

To dlatego właśnie minister nauki, który oznajmia, że zdania odnośnie wpływu człowieka na globalne ocieplenie klimatu, również wśród naukowców, są podzielone, nic nie rozumie z toczonego w świecie nauki sporu lub go zwyczajnie lekceważy i woli opowiadać bzdury. Podobnie jak Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda, który kilka tygodni po zakończeniu szczytu klimatycznego w Katowicach w grudniu 2018 roku, otwierając zorganizowaną przez Ministerstwo Środowiska konferencję „Wczujmy się w klimat”, mówił: „Ja nie wiem, na ile w rzeczywistości człowiek przyczynia się do zmian klimatycznych. Głosy naukowców są bardzo różne. Wiemy doskonale o tym, że mamy do czynienia też ze skrajnościami. […] Zmiany klimatu były w historii świata. Były bardzo różne te klimaty, od epok lodowcowych, aż po epoki, kiedy mieliśmy tutaj, na naszych ziemiach, klimat tropikalny. Było różnie. Jakie były tego przyczyny? Naturalne. Bo nie było wtedy człowieka na świecie. I ta emisja musiała w związku z tym następować w inny sposób”. Zresztą w dniu otwarcia szczytu, 7 grudnia 2018 roku, były już minister środowiska Henryk Kowalczyk udzielił wywiadu w telewizji publicznej. Na pytanie prowadzącego program, które brzmiało następująco: „Duża część lobby związanego z tym całym przemysłem ekologicznym […] mówi, że nie ma cienia wątpliwości, że człowiek odpowiada za ocieplanie się klimatu. Naprawdę nie ma co do tego wątpliwości?”, minister środowiska odpowiedział w ten sposób: „Na pewno działania człowieka wpływają, ale tak naprawdę na ile, w ilu procentach wpływają na to, to my chyba nie wiemy, dlatego, że oprócz działalności człowieka jest wiele innych zjawisk naturalnych, które powodują emisje dwutlenku węgla – to są choćby emisje wulkanów i wiele innych rzeczy, więc tak naprawdę trudno to ocenić”. Minister środowiska zaprezentował również swój pogląd (sic!) na wpływ hodowli przemysłowej na emisję CO2 do atmosfery: „Zwierzęta oddychają i wydzielają dwutlenek węgla, więc gdyby tak myśleć logicznie i konsekwentnie, człowieka też powinno się zlikwidować, bo człowiek jak oddycha również emituje dwutlenek węgla. Taka jest logika tego myślenia, więc może nie oddychajmy”.

Brońmy konsensusu naukowego, a nie wolności słowa

Z przywoływanych tu przykładów zaprzeczenia, obskurantyzmu lub infantylizmu jasno wynika, że wolność słowa lub wolność jako taka nie są – wbrew powszechnej opinii – wartością bezwzględną czy bezwarunkową. Ba, opaczne rozumienie wolności może prowadzić do bezwstydnego zaprzeczania faktom, które dzisiaj, gdy opinie i dogmaty konkurują z wiedzą również w obrębie uniwersytetu, można odrzucić tak, jak odrzuca się połączenie lub ofertę kredytu. Uniwersytet nie może tego stanu faktycznego ignorować lub zachowywać się tak, jak gdyby on go nie dotyczył, zwłaszcza w jego społecznej misji, gdyż całkowicie wytraca własną pozycję symboliczną i rezygnuje z udziału w publicznej debacie, pozwalając tym samym na to, aby na jej przebieg mieli wpływ szaleńcy; uniwersytet nie może wciąż biernie przyglądać się, jak inni samozwańczy obrońcy wolności akademickiej doprowadzają do jej wynaturzenia. Mówiąc o „konstytucyjnej zasadzie wolności akademickiej” prezes Ordo Iuris poprzestaje na naiwnym sloganie normatywnym. Nie możemy ulegać bezpardonowemu szantażowi tej sloganowej wolności, która bez konsensusu naukowego jest warta funta kłaków. Dlatego też, aby tę wolność uczynić mniej tępą i podatną na anarchię w postaci anything goes, które dostęp do uniwersyteckiej agory daje religijnym fundamentalistom, należy zawsze uzależniać ją od konsensusu naukowego, a nawet go jej przeciwstawiać w zakresie, w jakim on tę wolność usubtelnia i niuansuje.

„Tak, wolność podawania w wątpliwość, dochodzenia swoich praw, zgłębiania, ocalania, migrowania i myślenia innego niż myślenie na polecenie jest dzisiaj zagrożona i wydaje się, iż zachodzi konieczność, aby jej bronić i przywrócić do zdrowia. Ale czy w kontrapunkcie należy bronić wolności zanieczyszczania w beztrosce, niszczenia życia, prześladowania mniejszości, nieszczepienia swoich dzieci i wynoszenia nam sam szczyt naszych gnuśnie niszczycielskich zachowań? Mam co do tego wątpliwości” – pisze francuski astrofizyk Aurélien Barrau. [10]Co nam po wolności akademickiej, jeśli nawet nie potrafimy jej porządnie obronić przed tymi, którzy ją depczą, zniekształcają jej sens i przejmują, by następnie wymachiwać ją na swoich sztandarach?

Uniwersytet, niechby i w kontrze do bigoteryjnego ministra nauki i rządu, który niejednokrotnie dał dowód, że nie rozumie logiki rozwoju nauki, winien nie tylko nauczyć się przeciwstawić tej sloganowej wolności akademickiej silę racjonalnej argumentacji, lecz również zastanowić się nad taką polityką komunikacyjną, która uczyniłaby tę argumentację wystarczająco przekonującą dla zdezorientowanego społeczeństwa, zastępując tym samym durny uczelniany marketing. Możemy i musimy tego wymagać od świeżo wybranych rektorów, którym minister Murdzek zaleca kult papieski w momencie, gdy borykamy się z pandemią.

Obywatelskie nieposłuszeństwo i kultura-bunt

Ktoś jednak zapyta: w jaki sposób uniwersytet ma zdobyć się na taki akt obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec tych, którzy go finansują? Odpowiem na dwa sposoby: pragmatycznie i idealistycznie, przy założeniu, że obie te płaszczyzny – płaszczyzna pragmatyczna i płaszczyzna idealistyczna – na siebie zachodzą, a nie wykluczają się.

Odpowiedź pragmatyczna: ponieważ dzisiaj naprawdę nie ma alternatywy i w zgodzie z etosem akademickim, zawierzając ustaleniom naukowców i naukowczyń z Międzyrządowego Zespołu ds. Klimatu przy ONZ, pozostaje zakasać rękawy i, wraz z biolożkami, fizykami, matematyczkami, humanistami, prawniczkami, krytycznie myślącymi ekonomistami, aktywistkami i wszystkimi ludźmi dobrej woli, zabrać się do wymyślenia nowego modelu makroekonomicznego, na którego wymyślenie pozostało nam dramatycznie mało czasu, choć wciąż mamy w rękach wszystkie narzędzia technologiczne, aby tego dokonać. Oczywiście, wciąż możemy, jak gdyby nigdy nic, jeszcze trochę i do zwymiotowania, punktować w prestiżowych czasopismach z listy snów ministra Gowina. Jednak w obliczu stanu faktycznego poprzestawanie jedynie na tego typu aktywności pozostaje postawą bezmyślną i trudną do utrzymania zarówno z naukowego, jak i etycznego punktu widzenia.

Odpowiedź idealistyczna: ponieważ bez takiego nieposłuszeństwa, które jawi się dzisiaj jako absolutna konieczność, duch akademicki umiera. Duch uniwersytetu nie istnieje poza doświadczeniem buntu i czymś, co Julia Kristeva nazywa „kulturą-buntem”: nie kulturą buntu, lecz kulturą, której bunt jest składową. „Szczęście – pisze francuska psychoanalityczka – istnieje wyłącznie za cenę buntu. Nikt z nas nie zaznaje radości bez zmierzenia się z przeszkodą, zakazem, autorytetem, prawem, które umożliwiają nam zmierzenie samych siebie, autonomicznych i wolnych. Bunt, który okazuje się towarzyszyć głębokiemu doświadczeniu szczęścia jest integralną częścią zasady przyjemności”. [12]  Dzisiaj ten bunt i możliwe do osiągnięcia dzięki niemu szczęście, należy rozpoznać jako integralną część uniwersytetu. Taki jest wymóg chwili.

Spokojna kontrrewolucja na uniwersytetach

Nie sposób wszelako takiemu wymogowi chwili sprostać, tracąc cenną i skończoną energię psychiczną na dyskusje z religijnymi fundamentalistami, którzy dzisiaj – z wiatrem w żaglach – domagają się własnego miejsca wśród wspólnoty równych sobie uczonych; nie sposób sprzeciwiać się przekonaniom Ordo Iuris, a jednocześnie (vide przypadek Uniwersytetu Śląskiego) dźwigać na plecach zawstydzające brzemię w postaci studenckiego koła naukowego Ordo Iuris; nie sposób przestrzegać zasad własnego Statutu, który pięknie głosi, że

Wspólnota Uniwersytetu, […] uznaje za niedopuszczalne jakiekolwiek formy nierównego traktowania i dyskryminacji bezpośredniej lub pośredniej, w szczególności ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, rasę, religię, narodowość, przekonania polityczne, przynależność związkową, pochodzenie etniczne, wyznanie, orientację seksualną, a także respektuje swobodę debaty prowadzonej w atmosferze szacunku dla odmiennych racji oraz nieskrępowanego wyrażania poglądów opartych na faktach i metodach naukowych, poszanowaniu reguł swobodnego i uczciwego dyskursu prowadzonego zgodnie z zasadami logicznego myślenia i racjonalnej argumentacji tolerując jednocześnie we własnym domu tych, którzy do tych zasad – zwłaszcza w odniesieniu do orientacji seksualnej – się jawnie nie stosują; wreszcie nie sposób dochowywać naukowych standardów etycznych, ustalając ich ważność z plebanem. Etos akademicki jest nie do pogodzenia z moralną nauką kościoła, a zwłaszcza z dramatycznie niedomagającą kondycją intelektualną znakomitej części hierarchów polskiego kościoła katolickiego. Są to dwa odrębne porządki, które należy od siebie oddzielić, przypominając, że tak jak teologia nie sprowadza się do myśli chrześcijańskiej, tak też myśli chrześcijańskiej nie należy sprowadzać do „katolickiego modelu rodziny”. 

W latach 1960-1966 w Québeku doszło do „spokojnej rewolucji”, która położyła kres epoce „wielkich ciemności” w dziejach francuskiej prowincji Kanady, kiedy to życie społeczne było całkowicie zdominowane przez kościół katolicki. W ciągu zaledwie kilku lat quebeckie społeczeństwo się zlaicyzowało, a kościół stracił kontrolę nad systemem edukacji, który uległ radykalnemu przekształceniu wraz z powołaniem ministerstwa edukacji i utworzeniem, w 1968 roku Université du Québec z jego dziesięcioma wydziałami rozsianymi po całej prowincji, której całkowita powierzchnia jest znacznie większa od powierzchni Polski.

Dzisiaj na polskich uniwersytetach, na naszych oczach i za naszym przyzwoleniem, dochodzi do czegoś w rodzaju spokojnej kontrrewolucji. Paradoksalny pożytek z poczynań skrajnie prawicowych kontrrewolucjonistów jest taki, że wyraźnie dają nam oni do zrozumienia, że uniwersytet w jego obecnej niedołężnej formie ginie. „Wielkie ciemności” nastają, gdyż dotychczasowa forma uniwersytetu uległa przedawnieniu. Dlatego też uniwersytet na tę śmierć zasługuje jako instytucja, która wybrawszy drogę biernego i potulnego dostosowywania się do ultraliberalnych imperatywów, wreszcie zapomniała, czym jest właściwy jej etos i dzisiaj jest skazana na taniec z ultrakatolickimi radykałami. Nie musimy jednak się na ten taniec godzić. Walka o uniwersytet się rozpoczęła i najsmutniejsze byłoby to, gdybyśmy do niej nie przystąpili, zapominając skąd pochodzimy, kim jesteśmy, a przede wszystkim odstępując od pytania, kim chcemy być w i dla przyszłości.

[1]  Immanuel Kant, Odpowiedź na pytanie: czym jest Oświecenie, tłum. Adam Landman, w: tegoż, Przypuszczalny początek ludzkiej historii, tłum. Mirosław Żelazny, Irena Krońska, Adam Landman, Comer, Toruń 1995, s. 44.[2]  Stanowisko Rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Zmiany klimatu a rola procesów rynkowych: czysty zysk jest możliwy, 17 września 2019. https://tep.org.pl/stanowisko-rady-tep-zmiany-klimatu-a-rola-procesow-rynkowych-czysty-zysk-jest-mozliwy/

[3]  Jacques Derrida, Uniwersytet bezwarunkowy, tłum. Kajetan Maria Jaksender, Kraków 2015, s. 12. Przekład zmieniony.

[4] Immanuel Kant, Spór fakultetów, tłum. Mirosław Żelazny, w: tegoż, Dzieła zebrane, t. V, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń, 2011, s. 204.

[5] Michel Foucault, Czym jest oświecenie?, w: tegoż, Filozofia, historia, polityka. Wybór pism, tłum. Damian Leszczyński, Lotar Rasiński, Warszawa 2000, s. 283.

[6] Zob. Michał Krzykawski, Susanna Lindberg, Êthos et technologie, w: Bifurquer. Il n’y a pas d’alternative, red. Bernard Stiegler wraz z kolektywem Internacja, Paris 2020

.[7]Opublikowany 30 maja 2020

.[8] Zob. Ewa Bińczyk, Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu, Warszawa 2018

.[9]  Bernard Stiegler, La technique et le temps 3. Le temps du cinéma et la question du mal-être, Fayard, Paris 2019, s. 754

[10] Aurélien Barrau, Écologie, climat, priorité de la vie suivant tous les primes. Crise écologique et sociale. Pour un activisme fractal, „L’Humanité”, 24 lipca 2019. https://www.humanite.fr/ecologie-climat-priorite-de-la-vie-suivant-tous-les-prismes-crise-ecologique-et-sociale-pour-un.

[11] Julia Kristeva, Sens et non-sens de la révolte. Pouvoir et limites de la psychanalyse I, Paris 1996, s. 14.

zrodlo:miziaforum.com

"Wielka gra powraca do Azji Środkowej"

  AUTOR: TYLER DURDEN PIĄTEK, KWIECIEŃ 26, 2024 - 05:45 AM Przez EurasiaNet.org, Inwazja Rosji na Ukrainę ożywiła zainteresowanie USA i UE A...