AUTOR: TYLER DURDEN
Kraje Globalnego Południa zaczęły zrywać formalne więzi z Izraelem i wycofywać swoich ambasadorów po trzech tygodniach izraelskich nalotów na Strefę Gazy, a teraz po kilku dniach operacji lądowej. Liczba ofiar śmiertelnych, głównie wśród palestyńskich cywilów, przekroczyła 8 – co powoduje, że Boliwia jest jednym z ostatnich, które zerwały oficjalne więzi.
Boliwia "zdecydowała się zerwać stosunki dyplomatyczne z państwem izraelskim w celu odrzucenia i potępienia agresywnej i nieproporcjonalnej izraelskiej ofensywy wojskowej mającej miejsce w Strefie Gazy" – głosi oświadczenie ministerstwa spraw zagranicznych.
"Żądamy zakończenia ataków" w Strefie Gazy, "które do tej pory spowodowały tysiące ofiar cywilnych i przymusowe wysiedlenia Palestyńczyków" – powiedziała na konferencji prasowej minister prezydenta Maria Nela Prada i zapowiedziała, że przygotowywana jest nowa pomoc humanitarna dla mieszkańców Gazy.
Ale wkrótce potem Izrael zaatakował, oskarżając ten południowoamerykański kraj o "kapitulację przed terroryzmem i reżimem ajatollahów w Iranie".
Oczywiście Hamas z zadowoleniem przyjął to posunięcie.
Sąsiedzi Boliwii, Chile i Kolumbia, również odwołali swoich ambasadorów, potępiając jednocześnie to, co nazwali wojskową kampanią czystek etnicznych wymierzoną w Palestyńczyków.
"Postanowiłem wezwać naszego ambasadora w Izraelu na konsultacje. Jeśli Izrael nie powstrzyma masakry narodu palestyńskiego, nie możemy tam być" – napisał w mediach społecznościowych prezydent Kolumbii Gustavo Petro.
Chilijski prezydent Gabriel Boric oskarżył również Izrael o "niedopuszczalne pogwałcenie międzynarodowego prawa humanitarnego", które opiera się na "zbiorowej karze" ludności. Należy zauważyć, że Chile ma ogromną populację palestyńską - podobnie jak niektóre inne kraje Ameryki Łacińskiej.
Chociaż nie utrzymują formalnych stosunków, inni z lewicowymi autokratami również potępili Izrael, zwłaszcza Kubę i Wenezuelę – oba potępiają "ludobójstwo" na Palestyńczykach. Również prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva użył podobnego języka w zeszłym tygodniu.
Kubański prezydent Miguel Diaz Canel ostro skrytykował Waszyngton jako "historycznego wspólnika syjonistycznego barbarzyństwa".
Ale najważniejsza dla Izraela w kwestii utrzymania stabilnych sojuszników w regionie Bliskiego Wschodu jest świeża reakcja Jordanii, która zawarła formalny pokój z Izraelem w połowie lat 1990-tych:
Na znak rosnącego zaniepokojenia wojną między krajami arabskimi, Jordania odwołała w środę swojego ambasadora z Izraela i powiedziała ambasadorowi Izraela, aby pozostał poza krajem. Jordania, kluczowy sojusznik USA, podpisała porozumienie pokojowe z Izraelem w 1994 roku, jako drugi kraj arabski po Egipcie, który to zrobił.
Wicepremier Jordanii, Ajman al-Safadi, który jest również ministrem spraw zagranicznych, powiedział, że powrót ambasadorów jest związany z "zaprzestaniem wojny Izraela z Gazą... i katastrofę humanitarną, którą powoduje". Ostrzegł przed możliwością rozprzestrzenienia się konfliktu, zagrażając "bezpieczeństwu całego regionu".
Wewnętrzna stabilność Jordanii od dawna zależy od jej postawy wobec Palestyńczyków, biorąc pod uwagę, że większość jej populacji składa się z uchodźców palestyńskich, z których wielu pochodzi z czasów powstania Izraela.
Izrael słusznie obawia się scenariusza efektu domina, w którym kolejne kraje mogą zrywać więzi lub przynajmniej tworzyć dystans dyplomatyczny. Propalestyńscy aktywiści, wśród nich ruch Bojkotu, Dywestycji i Sankcji (BDS), od dawna dążą do tego, by Izrael został nazwany "państwem apartheidu". W odpowiedzi Izrael skupił się na globalnej kampanii lobbingowej, aby zapobiec zdobyciu przez ruch popularności w różnych krajach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz