W Wielkiej Brytanii odnotowano już ponad 310 tys. zakażeń koronawirusa i przeszło 43 tys. zgonów. W Polsce to odpowiednio - 34 tys. zakażeń i 1 400 zgonów. Różnica jest ogromna, ale czy to oznacza, że Polacy mieszkający w Polsce nie boją się koronawirusa?
Magdalena: "Na początku to był potężny stres. Puste ulice, jak w filmie katastroficznym". (Fot. Londynek.net)
Koronawirus w Polsce nie spowalnia. Ministerstwo Zdrowia odnotowuje wzrost zakażeń Covid-19 w naszym kraju. Jednak czy ta dynamika rozwoju epidemii w Polsce niepokoi Polaków?
Magdalena, 28 lat, właścielka salonu urody, woj. mazowieckie:
- Na początku to był potężny stres. Puste ulice, jak w filmie katastroficznym. Czego się nie dotknęło, od razu mycie rąk. Teraz społeczeństwo jest wyluzowane. Może nawet za bardzo. Dlaczego? Mimo że wciąż obowiązuje nakaz noszenia maseczek w sklepach, to prawie nikt tego nie przestrzega. Denerwuje mnie to, bo dane pokazują, że wcale nie jest lepiej.
Powinniśmy się mieć na baczności i stosować do zaleceń. Wiem, że w Polsce epidemia nigdy nie była nawet zbliżona do sytuacji z wielu krajów Europy Zachodniej, chociażby w Wielkiej Brytanii. Ale wszystko w dużej mierze zależy to od rozsądku Polaków. Bo z tym wirusem to nic nie wiadomo.
Wojciech, 34 lata, finanse, Poznań:
- Nie przejmuję się koronawirusem. Dlaczego? Jestem młody i - moim zdaniem - każdy z nas się nim zarazi. Tak mówią statystyki. Wolałbym teraz "złapać" koronę, zanim ona się zmutuje. A tak się na pewno stanie.
Poza tym, trzeba pamiętać o drugiej fali. Ona na pewno nadejdzie i przyjdzie do krajów, które mają "gorszy klimat", np. do Polski czy Wielkiej Brytanii. Co mam na myśli mówiąc "gorszy klimat"? Chodzi mi o taką klasyczną jesień. To w tych krajach np. wirus grypy zabija więcej ludzi.
Czy Polacy przestrzegają zasad? Tak, przestrzegają. W moim sklepie osiedlowym każdy ma maseczkę. Trzymają dystans.
Dlatego nie czułbym się bezpiecznie w Wielkiej Brytanii. Mam kontakt ze znajomymi z UK i wiem, co jest grane. Odbywają sie nielegalne imprezy i klimat dużo bardziej sprzyja rozprzestrzenianiu się wirusa. Znajomi są z Londynu.
Paweł, 33 lata, księgowość, Przasnysz (woj. mazowieckie):
- Trochę się boję, ale żyć trzeba. Już nawet sytuacja mnie zmusiła do zjedzenia hot doga ze stacji benzynowej - przed czym się broniłem. Zjadłem, żyje i teraz już mniej się bronię.
Ludzie już przyzwyczaili się do życia z wirusem. Mało ludzi przestrzega restrykcji. Dziś przejeżdżałem przy plaży na Zegrzu (woj. mazowieckie) i pełno ludzi. Poza tym, jak przestrzegać restrykcji na weselu, gdy jest 150 osób? (polski rząd od 6 czerwca pozawala na organizację wesel i innych uroczystości rodzinne z limitem uczestników 150 osób - przyp. red.).
Bardziej niż koronawirisa boję się opadów deszczu i zalania. O czym słychać ostatnimi czasy w mediach.
Jakub, 39 lat, barman, Pisz (woj. warmińsko-mazurskie)/Chamonix (Francja):
- W połowie marca kafeterie, dyskoteki, kluby nocne we Francji - wszystko było pełne. Wszystko wypchane po brzegi, a ludzie bardzo na luzie. Dopiero po wyborach we Francji zrobiło się poważnie. Z dnia na dzień. A ja w dzień po wyborach opuściłem Francję.
To ludzie z Polski pisali mi, żebym stamtąd uciekał. Ale we Francji nie było czuć zagrożenia. Ta panika była bardzo odczuwalna w Polsce. I tuż po przekroczeniu granicy ogromny kontrast - to była panika!
W Polsce musiałem przejść 14-dniową kwarantannę. Byłem sam w domku letniskowym na Mazurach. MOPS i WAT dostarczały mi opał, jedzenie, a jak zepsuła się pompa - to przywieźli wodę w baniakach.
W moim województwie skala zakażeń jest bardzo niska. To pewnie wynika z małej gęstości zaludnienia. Jeszcze miesiąc temu miejscowi byli spokojni; widzieli statystyki. Sytuacja się zmieniła, kiedy ludzie zaczęli zjeżdżać na urlopy. Pierwsza inwazja z "zewnątrz" to było Boże Ciało. Po tym w najbliższej miejscowości znów pojawiły się przypadki koronawirusa. Wtedy wszyscy zaczęli chodzić w maseczkach do sklepu (przestraszyli się przyjezdnych). Wcześniej na 10 osób może 2 miały zakrytą twarz.
Janusz, 62 lata, handlowiec, Śląsk:
- Gdy w innych regionach nowych przypadków jest po kilka, w Śląskiem przybywa ponad stu chorych dziennie. To bardzo przykre, że po kobietach, nauczycielach, pielęgniarkach przyszedł czas na hejtowanie Śląska, Ślązaków i górników.
Mam kilku kolegów górników. Ich pierwsza reakcja w takich sytuacjach? "Odchrzańcie się od nas". Druga: "Jeżech ze Ślonska, poradzymy".
To nie górnicy są winni za skalę zakażeń, a rząd, który zamiast na początku pandemii przeprowadzać masowe testowanie na koronawirusa i wtedy ewentualnie zamknąć kopalnie na kilka tygodni - zamknął parki i lasy.
zrodlo:londynek.net;miziaforum.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz