Napisano już tak wiele o państwie z kartonu, dykty, styropianu czy czego tam jeszcze, że zażenowanie chwyta na samą myśl. Można jeszcze raz opluć Kaczyńskiego i Tuska, można raz jeszcze głęboko westchnąć i załamać ręce, popukać się w czoło, pokręcić głową i się napić.
Niestety, jest coraz gorzej.
Wielu się wydawało, że gdy Prezes Państwa rozbuduje swój labirynt intryg i układzików, podpalając co i rusz społeczeństwo jakimiś kuriozalnymi samograjami do rozmiarów, w których zaczną mu one wymykać się spod kontroli, będzie śmiesznie. I niezupełnie się pomylili.
Niedawne cenzorskie hece w „Trójce” wprawdzie wycisnęły kolejne krokodyle łzy z – za przeproszeniem – drobnoburżuazyjnego protestariatu, ale ludzi przytomnych przyprawiły tylko o pusty śmiech.
Podobnie zabawne są niedawne wynurzenia wąsatego stoczniowca, którego tzw. wolna i demokratyczna Polska osadziła kiedyś w Belwederze. Poza całym jego naprawdę mocnym dorobkiem nazwał ów ostatnio publicznie Andrzeja Dudę skurwysynem.
Wcześniej jeden z pięknych, mądrych i kulturalnych – Radek Sikorski – napisał do Krystyny Pawłowicz „zamknij się, wariatko”. Jak śpiewał mistrz Młynarski: „najważniejsze, że sobie pogadali”. Trochę ubawu było, nie da się zaprzeczyć.
Jednak poza tymi groteskowymi akcentami rozkładu i dewastacji państwa są przecież i te niebezpieczne.
Prawdziwe świadectwa mroku fundamentalistyczno-policyjnego szamba, w jaki stacza się kraj.
Studenci socjologii Uniwersytetu Śląskiego byli wzywani na podstawie paragrafu Kodeksu karnego, który mówi o fałszowaniu dowodów; oficjalnie studentów jednak nie poinformowano, z jakiego powodu każe im się zeznawać. Wiadomo im było jedynie, że w postępowaniu, jako pokrzywdzona, występuje profesor Ewa Budzyńska, była wykładowczyni i – jak przekazywali w swoich skargach do rektora studenci – konserwatywna ekstremistka, ze skłonnością do ustawicznego obrażania osób i grup, którymi światopoglądowo i filozoficznie pogardza. Na nią też studenci wcześniej się skarżyli, a uczelniany rzecznik dyscyplinarny uznał ich zarzuty za uzasadnione. W efekcie byli ściągani na komisariat, a stamtąd wypuszczani po wielu godzinach, gdy osiągnęli już stan ewidentnej nerwowej niedyspozycji.
Gdy sprawa wyszła na jaw, rzeczniczka śląskiej policji nałgała dziennikarzom jak z nut.
„Katowicka policja bezczelnie kłamie w swoim oświadczeniu dotyczącym przesłuchań z udziałem Ordo Iuris i wzywa kolejnych studentów na przesłuchania.
Studenci Uniwersytetu Śląskiego są przesłuchiwani na komisariacie w Katowicach
Pytania zadaje prawnik Ordo Iuris.
Przesłuchania trwają 3,5 godziny, studenci są maglowani, jakby dopuścili się ciężkiego przestępstwa” – czytamy w jednej z informacji Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, organizacji, która zapewniła studentom wsparcie prawne.
To jednak nie załatwia wszystkiego, bo policja nie dopuszcza, albo przynajmniej na pewno przez jakiś czas nie dopuszczała, do obecności pełnomocnika podczas tych przesłuchań.
Jakby tego komuś było mało, spiritus movens tej policyjnej akcji jest sekta katolickich dżihadystów pod nazwą Ordo Iuris.
Według niektórych relacji, to właśnie członek, nomen omen, tej organizacji (to sekta prawnicza) przesłuchuje wymyślnie, długo i boleśnie studentki i studentów, a policja biernie się przygląda.
Na tym jednak patologiczna bierność policji się nie kończy.
Dziś przy ulicy Łochowskiej w Warszawie funkcjonariusze oglądali nielegalną eksmisję. Jak w teatrze.
Stali i się gapili, po jakimś czasie, niczym w przerwie we foyer, poszwendali się po klatce schodowej i znów zajęli pozycję „na widowni”. A w tle toczył się makabryczny dramat lokatorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz